Reklama

Byłem po pięćdziesiątce, rozwiedziony od kilku lat, bez większych zobowiązań. Miałem pracę, która nie dawała satysfakcji, ale zapewniała stabilizację. Jedyne, co trzymało mnie przy życiu, to spotkania z dawnymi znajomymi, szczególnie z Pawłem – moim najbliższym przyjacielem od czasów liceum. Często wpadałem do niego na kawę, na rozmowy, wspomnienia i zwykłe ludzkie towarzystwo. Kiedyś przyszedłem, a jego córka otworzyła mi drzwi. Śmiała się z czegoś, trzymając w ręku kubek herbaty. Spojrzałem na nią i coś we mnie pękło. Poczułem coś, czego nigdy nie powinienem był poczuć.

Reklama

Stary przyjaciel i niespodziewane uczucie

Paweł mieszkał w domu na przedmieściach, takim pełnym książek, zapachu kawy i ciepła. Kiedyś bywałem tam częściej – za czasów naszej młodości, kiedy jego żona jeszcze żyła, a dzieci biegały po ogrodzie w brudnych trampkach. Ale potem życie się pogmatwało. Ja się rozwiodłem, on owdowiał, kontakty się rozluźniły. Dopiero od kilku miesięcy znowu zaczęliśmy regularnie się spotykać. I wtedy właśnie poznałem Olgę… a raczej – zobaczyłem ją na nowo.

– Dzień dobry, panie Rafale – powiedziała tamtego dnia, otwierając mi drzwi. Miała rozczochrane włosy i na sobie zbyt duży sweter, ale wyglądała jak z obrazka. Nie wiem, co się ze mną stało. Przez ułamek sekundy patrzyłem na nią nie jak na córkę przyjaciela, ale jak na kobietę. Młodą, śliczną, niewinną.

– Cześć, Olga… – wymamrotałem.

– Tata za chwilę wróci z zakupów, ale kawa już się parzy. Zapraszam.

Usiadłem w ich kuchni, próbując odpędzić od siebie myśli, które z każdą minutą stawały się coraz bardziej niewłaściwe. Patrzyłem, jak siada naprzeciwko mnie, jak mówi, jak się śmieje… a ja wiedziałem, że to nie jest zauroczenie. To było coś głębszego. I równie przerażającego. Zacząłem przychodzić częściej. Paweł niczego się nie domyślał. Z Olgą rozmawialiśmy, czasem dłużej, czasem przelotnie. Czułem, że coś się rodzi. Ale nie miałem prawa do tych uczuć. A jednak – nie potrafiłem się od nich uwolnić.

To przecież jeszcze dziecko

W nocy nie spałem. Przewracałem się z boku na bok, jakby moje ciało buntowało się przeciwko temu, co czułem. To była córka mojego najlepszego przyjaciela. Młodsza ode mnie o trzydzieści trzy lata. Dla świata – dziecko. Dla mnie – ktoś, kto sprawił, że znowu chciało mi się żyć, oddychać, myśleć o czymś więcej niż rachunki i ciche wieczory.

– Ty jesteś chyba chory – mówiłem sam do siebie, patrząc w lustro następnego ranka. – Powinieneś się leczyć.

Ale nie potrafiłem. Za każdym razem, gdy Paweł dzwonił, żeby się spotkać, liczyłem na to, że Olga też będzie w domu. I była. Siadała z nami przy stole, przysłuchiwała się rozmowom, wtrącała coś zabawnego. Jej obecność była lekka, radosna. Zaczynałem czekać na jej głos.

– Olga znowu dzisiaj błyszczała na uczelni – chwalił się Paweł. – Profesorowie ją uwielbiają. Wiesz, Rafał, ona czasem jest mądrzejsza od nas obu razem wziętych.

Uśmiechałem się i kiwałem głową, udając, że się z nim zgadzam. Ale w głębi duszy czułem, że już nie jestem obserwatorem. Byłem zaangażowany. A to oznaczało tylko jedno – kłopoty. Pewnego wieczoru Olga odwiozła mnie do domu, bo wypiliśmy z Pawłem po dwa kieliszki wina. Kiedy zatrzymała samochód pod moim blokiem, spojrzała na mnie i powiedziała cicho:

– Panie Rafale… niech mi pan powie szczerze. Co się dzieje? Dlaczego pan na mnie tak patrzy?

Zamurowało mnie. A potem... wszystko się zaczęło.

Potajemna bliskość

Nie odpowiedziałem jej wtedy. Otworzyłem drzwi samochodu i wysiadłem jak tchórz, czując, że ziemia pod stopami nie jest już tak stabilna jak dawniej. Ale to pytanie – to jedno zdanie – brzmiało w mojej głowie całą noc. Wiedziała. Olga wiedziała. I wcale nie wyglądała na przerażoną czy zniesmaczoną. Była… ciekawa?

Od tego wieczoru coś się zmieniło. Zaczęliśmy pisać do siebie. Początkowo niewinnie – o książkach, filmach, śmiesznych filmikach w internecie. Potem dłużej, później, bardziej osobiste wiadomości. Gdy raz napisałem jej, że czasem czuję się stary i samotny, odpisała: „Starość to stan ducha. A pana dusza chyba tańczy, skoro potrafi mnie rozśmieszyć codziennie”.

Zaczęliśmy się spotykać – najpierw przypadkiem, potem już umyślnie. Jej spojrzenia nie były już niewinne. Moje – z pewnością nie były ojcowskie. W parku, na ławce, przy herbacie – coraz częściej czułem, że zanurzam się w coś, co nie ma odwrotu.

Jeśli to grzech, to nie umiem przestać – powiedziałem pewnego dnia, dotykając jej dłoni.

Nie cofnęła jej. Spojrzała tylko i powiedziała

– Więc nie mówmy nikomu. Przynajmniej na razie.

To „na razie” brzmiało jak obietnica. Od tej pory byliśmy już po tej drugiej stronie. Złamaliśmy coś – może zasady, może zaufanie. Ale robiliśmy to z własnej woli, z pełnym przekonaniem. Tylko czasem, gdy wracałem do pustego mieszkania, nachodziła mnie myśl: co zrobię, gdy dowie się o tym Paweł?

Prawda wychodzi na jaw

To się musiało stać. Każda tajemnica prędzej czy później wychodzi na światło dzienne. Nasza nie była wyjątkiem. Pękła przypadkiem – przez głupi błąd, niedopatrzenie, a może przez to, że podskórnie chcieliśmy, by ktoś nas przyłapał. Może to był rodzaj desperackiej potrzeby uwolnienia się spod ciężaru ukrywania wszystkiego.

W niedzielne popołudnie, kiedy Olga miała niby wrócić z biblioteki, zaszła do mnie. Zrobiliśmy herbatę, usiedliśmy blisko siebie, obejmowałem ją ramieniem, kiedy Paweł – tak po prostu, bez zapowiedzi – zadzwonił domofonem.

– Co ty tu robisz? – warknął, gdy otworzyłem mu drzwi.

Zamarłem. Olga właśnie wychodziła z kuchni. Na widok ojca znieruchomiała. Widział jego twarz, widział jej spojrzenie. I widział… nas. Wszystko zrozumiał w jednej chwili.

– Nie wierzę – powiedział powoli, jakby każde słowo paliło mu język. – Ty… z moją córką?

– Paweł, to nie tak… – zacząłem, ale przerwał mi ruchem ręki.

– Ile ona ma? Dziewiętnaście? Ty masz pięćdziesiąt dwa, Rafał! – krzyczał. – To obrzydliwe! Znasz ją, odkąd miała dwa lata!

Olga próbowała coś powiedzieć, ale zamilkła, widząc, jak jego oczy stają się mokre od gniewu i rozpaczy.

– Wynoś się z mojego życia. I z jej też. Mam nadzieję, że chociaż teraz coś w tobie się obudziło, skoro ja już nie mogę ci ufać.

Drzwi trzasnęły. Zostaliśmy sami, z ciszą i ciężarem, którego już nie dało się cofnąć.

Zostałem całkiem sam

Odtąd wszystko się posypało. Paweł zerwał kontakt, nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Wiedziałem, że zraniłem go w sposób, którego nie da się naprawić. Zdrada przyjaciela boli inaczej – głębiej, brudniej. Nie chodziło tylko o Olgę. Chodziło o zaufanie, które rozwaliłem w pył.

Olga próbowała ratować to, co zostało. Pisała do ojca, dzwoniła, jeździła do niego – bezskutecznie. Po tygodniu zaczęła się wycofywać. Już nie była pewna. Widziałem, jak gasi w sobie uczucia, jak przestaje mówić „my”. Z dnia na dzień stawała się bardziej obca, bardziej nieobecna.

– Nie mogę walczyć z całym światem – powiedziała pewnego wieczoru. – Wszyscy są przeciwko nam. Tata, rodzina, znajomi… Nawet ja zaczynam się siebie wstydzić.

Patrzyłem na nią, nie poznając już tej dziewczyny, którą pokochałem. Miała rację. Zrobiliśmy coś, co dla innych było nieakceptowalne. I może nawet dla nas samych zaczęło być trudne do uniesienia. W końcu przestała przychodzić. Ostatnia wiadomość była krótka „Przepraszam. Nie umiem tak żyć”.

A ja zostałem. Sam. Bez Olgi, bez Pawła, bez niczego. Rodzina się ode mnie odwróciła, gdy sprawa wyszła na jaw. Siostra napisała, że się mnie brzydzi. Bratanek odmówił zaproszenia mnie na ślub. Na spotkaniach towarzyskich nikt nie pytał, jak się czuję. Milczeli, omijali wzrokiem. Z miłości została pustka. I świadomość, że wszystko to, co się wydarzyło, było wyborem. Moim wyborem.

Cena miłości, której nie powinienem czuć

Dziś mija dokładnie rok, odkąd ostatni raz rozmawiałem z Olgą. Nie próbuję się z nią kontaktować. Wiem, że układa sobie życie na nowo, że wróciła na uczelnię, wyprowadziła się z domu ojca i najpewniej wymazała mnie z pamięci. I dobrze. Ma prawo być szczęśliwa, bez cienia tego, co nas łączyło. A ja... wciąż próbuję zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło.

Czy naprawdę ją kochałem? Tak. Głęboko, prawdziwie, bez kalkulacji. Ale też egoistycznie. Bo gdyby nie mój głód bliskości, może pozwoliłbym temu uczuciu zgasnąć, zanim się rozpaliło. Może wtedy Paweł nadal byłby moim przyjacielem, a rodzina nie patrzyłaby na mnie jak na potwora. Może…

Zawsze są jakieś „może”. Tylko że życie nie jest układanką, którą można rozebrać i ułożyć od nowa. Zostają tylko odłamki wspomnień. Jej śmiech w kuchni. Dotyk dłoni. To jedno zdanie – „niech mi pan powie szczerze” – które rozpoczęło wszystko. I cisza po niej. Nie szukam już usprawiedliwień. Zrobiłem coś, czego wielu ludzi mi nie wybaczy. Może słusznie. Ale wiem jedno – to uczucie było prawdziwe. Choć miało niewłaściwy czas, miejsce i kontekst – nie było fałszywe.

Teraz codziennie patrzę w okno, piję gorzką kawę i żyję dalej. Z ciężarem, ale i z prawdą. Bo miłość – nawet ta zakazana – zostawia w człowieku ślad nie do zatarcia.

Rafał, 52 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama