Reklama

Zawsze byłem profesjonalistą

Przez cały okres mojej pracy, postępowałem niczym robot. Dokładnie tak byłem szkolony na uczelni, takie też rady dawał mi mój tata – sędzia na emeryturze. Zawsze mówił: „Jako sędzia musisz odrzucić emocje na bok i kierować się wyłącznie dowodami”. Podkreślał też, że w tym fachu nie ma miejsca na sentymenty.

Reklama

Zdawał sobie sprawę, że nieraz podczas procesu serce będzie mi się krajało, widząc dramat tych wszystkich ofiar przestępstw. Ale nie mogę kierować się współczuciem i dać się ponieść emocjom. Na sali sądowej muszę być jak maszyna – zimny, rzeczowy i bezstronny. Tylko wtedy moje wyroki będą słuszne i zgodne z literą prawa. Miałem to zakodowane w pamięci.

Funkcję sędziego pełnię od ośmiu lat i przez ten czas zdążyłem już uodpornić się na sporo rzeczy. Kiedy byłem jeszcze praktykantem w sądzie, pracowałem w wydziale zajmującym się sprawami karnymi. Widziałem wielu kryminalistów, przyglądałem się ofiarom ze skrzywdzoną psychiką i ich rodzinom pogrążonym w smutku, żalu i rozpaczy.

Kiedy zaczynałem, to był istny horror. Każda rozprawa mocno wpływała na moje zdrowie do tego stopnia, że w środku nocy budziłem się cały spocony. Już podczas pierwszej sprawy w swoich myślach, w imieniu sędziego wyasygnowałem najsurowszy wyrok, żeby samemu poczuć ulgę. Zacząłem myśleć o tym, czy faktycznie się do tego nadaję i czy wybór zawodu sędziego, który niejako podyktowany był rodzinnymi tradycjami to na pewno dobry pomysł. Tata od zawsze mocno się o mnie troszczył i był dla mnie mocnym wsparciem.

– Nie zapominaj o tym, co ci tłumaczyłem na samym starcie studiów – przypominał mi często. – Nigdy nie zostaniesz dobrym i praworządnym sędzią, jeśli podczas procesu nie spojrzysz na sprawę z boku, a właściwie nawet z każdej strony zachowując przy tym obiektywizm. Dobry sędzia musi analizować każdą kwestię z wielu perspektyw, biorąc pod uwagę wszelkie czynniki. W tej pracy kluczowe są dowody. Dowody to podstawa – ciągle mi to powtarzał.

Odsuwałem emocje na bok

Z biegiem czasu zacząłem sobie dobrze radzić z tą przesadną wrażliwością. Kiedy zostałem mianowany sędzią, przydzielono mnie do wydziału cywilnego. Z każdym rokiem coraz lepiej już potrafiłem trzymać na wodzy swoje emocje. W końcu piastując swoje stanowisko, nie patrzyłem już na tych wszystkich ludzi, jak na osoby, a jedynie na manekiny, które wręczały mi dokumenty i podrzucały materiał dowodowy. To ułatwiało mi zadanie, a ja dzięki temu byłem przekonany, że ferowane przeze mnie wyroki są słuszne.

Kiedy tylko zacząłem być świadomy, na czym polega praca mojego ojca, coraz bardziej mnie ona fascynowała. Już będąc małym brzdącem, uwielbiałem wyobrażać sobie, że jestem na sali sądowej. Mój pokój przemieniał się wtedy w prawdziwą aulę rozpraw. Budowałem” ją z dziecięcych mebelków, angażowałem nawet swoje zabawki. Niczym w amerykańskich produkcjach nie mogło zabraknąć ławy przysięgłych, sędziego, oskarżonego oraz obrońcy
i prokuratora. W trakcie odgrywanych scenek wcielałem się w każdą z tych postaci. Po pewnym czasie wiedziałem już, że najbardziej przypadła mi do gustu rola sędziego.

Tata podśmiewywał się ze mnie, twierdząc, że w tym całym amerykańskim systemie rola sędziego jest niewielka, bo całą władzę dzierży ława przysięgłych. Dodawał też, że na szczęście u nas w kraju działa to zgoła odmiennie. To jeszcze bardziej mnie zafascynowało. Marzyłem o tym, by być najbardziej ważną postacią w całym tym układzie. Dokładnie tak jak mój najlepszy tata...

Wywarła na mnie niemałe wrażenie

Tamtego dnia na mojej rozprawie pojawiła się następna para, która chciała się rozwieść. Takie sytuacje zdarzają mi się regularnie po kilkanaście razy w tygodniu, dlatego nie zrobiło to na mnie wrażenia. Skłócone pary małżeńskie już mnie nie szokują, bo zazwyczaj sprawy są podobne. Małżonkowie mówią to samo, nikt nie czuje się winny, a każdy chce wywalczyć jak najwięcej dla siebie rzecz jasna.

Być może fakt, że tyle czasu spędziłem, zajmując się właśnie sprawami rozwodowymi i nasłuchałem się przy tym mnóstwa mrocznych historii z pożycia małżeńskiego, sprawiło, że sam nigdy nie stanąłem na ślubnym kobiercu. Moje czterdzieste urodziny zbliżały się wielkimi krokami, a ja od paru lat żyłem w pojedynkę. Po ukończeniu uniwersytetu spotykałem się co prawda z jedną prawniczką. Ona także została sędzią, tyle że w innym sądzie.

Byliśmy razem dwa lata, po czym Dagmara, bo tak miała na imię moja ówczesna partnerka, oznajmiła, iż chce skoncentrować się na swojej profesji oraz karierze i kompletnie nie interesuje jej zakładanie rodziny. To doświadczenie także miało wpływ na moje postrzeganie związków. Zniechęciłem się, poczułem się zawiedziony. Ostatecznie ja także zacząłem uciekać w pracę, by nie myśleć o uczuciach i samotności. I tak oto minęły mi lata.

Świat zawirował mi przed oczami, gdy ujrzałem tamtą kobietę wchodzącą do sali rozpraw. Patrzyłem na nią i patrzyłem... W jej obliczu dostrzegłem to „coś”, co wprawiło mnie w niemałe zakłopotanie. Nikt dotychczas nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak ona. Od razu wiedziałem, że ta rozprawa nie będzie kolejną standardową i że będzie nie lada wyzwaniem.

Trzydziestoparoletnia kobieta weszła na salę sama. Naprzeciwko niej zaś w środku oczekiwał na nią małżonek, któremu towarzyszyli pełnomocnicy. To on był inicjatorem procesu rozwodowego. Historia była taka, że zaledwie pięć lat po zawarciu związku małżeńskiego ten mężczyzna bezgranicznie zakochał się w swojej asystentce i teraz to jej pragnął zapewnić wszelkie życiowe wygody, głównie dzięki zgromadzonemu majątkowi.

Planował pozbawić żonę niemal wszystkiego. Ona jednak nie zamierzała wyrazić zgody na rozwód bez orzeczenia o winie małżonka. Miała dowody na jego niewierność, niepodważalne. Choć sprawiała wrażenie bardzo mocno wyczerpanej, emanował z niej wewnętrzny spokój. Podczas gdy powód kilkukrotnie tracił panowanie nad sobą, ona zachowywała zimną krew i konkretnie odpowiadała na każde z pytań, które padło na sali.

Przyznam, że zrobiło to na mnie duże wrażenie. Co więcej, idealnie wręcz przygotowała wszystkie niezbędne do procesu dokumenty… W dalszej rozmowie wyznała, że kiedyś była studentką prawa, ale nie ukończyła kierunku, gdyż mąż, z którym związała się właśnie w tamtym czasie, uważał, iż powinna poświęcić się dla domu. Zapewniał ją w zamian, że będąc z nim nie będzie musiała w ogóle już pracować.

Wyrok, który wydałem, był sprawiedliwy

Sprawa była dość skomplikowana. Małżeństwo nie porozumiało się, każda ze stron mówiło co innego. Wprawdzie nie doczekali się potomstwa, ale kwestie majątkowe zawsze potrafią się przedłużać, nawet w takich związkach. Coraz częściej zacząłem czuć, że muszę przekazać tę sprawę innemu sędziemu. Każdego dnia coraz częściej rozmyślałem o tej damie, parę razy nawet pojawiła się w moich snach. Przyłapałem się na tym, że z dużym zniecierpliwieniem wyczekuję kolejnej rozprawy. Po prostu pragnąłem znowu ją zobaczyć, być blisko niej, tak jak tylko się da.

– Ty po prostu normalnie się zakochałeś – rzucił Kuba, mój kumpel jeszcze z czasów studiów. – Słuchaj, przekaż to komuś innemu, zamieńcie się sprawami, to przecież nie kłopot. Kłopoty to ty będziesz miał dopiero, jak tego nie zrobisz. Zobacz, straciłeś już bezstronność, dopuszczasz do głosu emocje, jeszcze jakiś poroniony werdykt na jej rzecz wydasz, a tamten koleś razem ze swoimi pełnomocnikami napiszą apelację. Jak się wtedy wyda, to będziesz miał niezłą sieczkę w swoich personalnych dokumentach przez długi czas. Serio chcesz sobie reputację zepsuć?

Powinienem posłuchać Kuby i nie zwlekać z reakcją, ale urok Agaty całkowicie mnie omamił i przestałem myśleć rzeczowo. Przyspieszałem daty posiedzeń sądowych jak tylko mogłem, nawet adwokaci jej małżonka nie ukrywali zdziwienia tym faktem. Szczerze to chciałem skończyć tę sprawę jak najszybciej, żeby móc jakoś zbliżyć się do Agaty prywatnie.

W końcu ogłosiłem wyrok. Najbardziej sprawiedliwy i bezstronny. Nie chciałem jej skrzywdzić, ale jednocześnie nie mogłem pozwolić sobie na to, by wzbudzać jakiekolwiek podejrzenia. Oczywiście, że prawnicy reprezentujący jej męża od razu zapowiedzieli odwołanie. Na całe szczęście zostało oddalone.

Na razie tylko się przyjaźnimy

To nie był problem, żeby dowiedzieć się, gdzie ona mieszka. W momencie, gdy zmierzałem pod adres Agaty czułem się bardziej zdenerwowany niż podczas egzaminu na sędziego. Mogło zdarzyć się wszystko. Myślałem gorączkowo, co jeśli ona mnie na przykład wyśmieje albo powie że ją prześladuję, rozdmucha tę sprawę, a moja reputacja upadnie na łeb, na szyję. Ponadto, przez te parę miesięcy mogła przecież poznać nowego mężczyznę
i zacząć się z nim umawiać.

Nie dałem rady jednak mimo wszystko oprzeć się pokusie odwiedzenia jej. Jak dotąd żadna inna dziewczyna nie zrobiła na mnie takiego piorunującego wrażenia. Czułem, że między nami zaiskrzyło od pierwszej chwili, choć tak naprawdę wcale się przecież nie znaliśmy. Taka niewytłumaczalna więź, na którą nie mamy wpływu i która zdarza się rzadko. Rozpoznała mnie. Nawet się lekko uśmiechnęła, gestem zapraszając do wejścia. Szybko rozejrzałem się po wnętrzu mieszkania. Wyglądało na to, że nie miała współlokatorów…

– Czy coś się wydarzyło? – odezwała się po dłuższej chwili. – Myślę, że nie jest to typowe postępowanie, gdy sędzia składa wizytę stronie, którą nie tak dawno przecież przesłuchiwał w prowadzonej przez siebie rozprawie, mam rację?

– Owszem, to prawda – uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Jestem tutaj nieoficjalnie – wyznałem, czując już drżenie kolan. – Pani Agato, zdaję sobie sprawę, że zabrzmi to niedorzecznie, może nawet głupkowato. Nie zdziwię się, jeśli uzna mnie pani za kretyna i wyrzuci natychmiast z mieszkania, jednak nie wymyśliłem innej drogi, aby zaprosić panią na kawę i dowiedzieć się czegoś więcej o pani. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to po prostu najzwyczajniej w świecie tutaj przybyć i o to spytać.

Wyglądała na bardzo zaskoczoną, zupełnie jakby podejrzewała, że to jakaś ukryta kamera. Wybuchła śmiechem, a następnie poprosiła, żebym przysiągł, że to nie są żadne żarty. Kiedy po raz trzeci zapewniłem, że mówię serio, zaproponowała żebyśmy napili się herbaty.

– To naprawdę bardzo miły i romantyczny gest z pana strony – powiedziała, wręczając mi filiżankę. – Ale po tym, co mnie ostatnio spotkało nie czuję się jeszcze gotowa na zobowiązujące spotkania choćby przy kawie. Mam nadzieję, że pan to rozumie.

Oczywiście, rozumiałem ją. Ale to nie oznacza, że dałem sobie spokój. Między nami narodziła się przyjaźń. Od czasu do czasu razem spacerujemy, była nawet u mnie na kolacji. Mam wrażenie, że jesteśmy sobie coraz bliżsi. Niedawno złożyła mi propozycję, żebyśmy wybrali się wspólnie na ślub jej koleżanki. Przeczuwam, że sprawy idą w dobrym kierunku.

Reklama

Bartosz, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama