Reklama

Wiem, jak to brzmi. Wiem, jak to wszyscy oceniają. I nawet nikogo za to nie winię. Bo sam przez długi czas próbowałem nie dopuścić tej myśli do siebie. Ale może od początku. Mieszkam sam w kawalerce na warszawskim Mokotowie i pracuję jako grafik freelancer. Rysuję etykiety na wino, okładki książek, plakaty teatralne. Teraz już, korzystając ze sztucznej inteligencji. Czasem pracuję w nocy, czasem w dzień – zależnie od humoru i terminów. Po pracy lubię pokopać w piłkę. Ta swoboda jest fajna, ale czasami… chciałbym, żeby ktoś po prostu zapytał: „O której wrócisz?”. Albo: „Co zjemy dziś na kolację?”.

Reklama

Z Adamem, moim starszym bratem, od zawsze dzielił mnie niewidzialny mur. On był tym lepszym, szybszym, głośniejszym. Kapitan drużyny, student prawa, mąż z sukcesami. A ja? Zawsze gdzieś z boku. Na marginesie rodzinnej historii.

– Adam przyjeżdża na święta. I Hania też będzie – powiedziała mama przez telefon. – Posprzątasz pokój gościnny?

– Jasne – burknąłem. – Już nie mogę się doczekać pochwał pod adresem idealnego syna.

– Oj, Tomek, znowu zaczynasz… – westchnęła mama. – On po prostu ciężko pracuje. A ty… no wiesz. Ty też jesteś… utalentowany.

Słowo „też” zabrzmiało jak żart. Talent nie równa się sukces. Talent nie równa się duma matki. Kiedy kilka dni później usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi i zobaczyłem ich na progu domu rodzinnego – Adama z uśmiechem zwycięzcy i Hannę, jego żonę – poczułem znajome ukłucie zazdrości. Ale też… coś nowego. Zatrzymałem wzrok na niej trochę dłużej, niż wypadało.

– Cześć, Tomek – Hania uśmiechnęła się ciepło, jakbyśmy się znali całe życie, a nie tylko z kilku rodzinnych spotkań. – Miło cię znów widzieć.

I wtedy poczułem, jak coś we mnie pęka. Bo ten uśmiech… był prawdziwy. Nie taki, jakim częstowała Adama przy stole, kiedy opowiadał o nowym kontrakcie. Tamten był wyuczony, ten – ludzki. Dla mnie.

Dotknęła mojej dłoni

Było już po dwudziestej drugiej, w salonie panowała cisza. Mama poszła spać po „Plebanii”, Adam zniknął w sypialni z telefonem przy uchu, a ja... kręciłem się po kuchni jak duch, szukając pretekstu, żeby nie iść jeszcze spać.

– Nie śpisz? – usłyszałem cichy głos za plecami.

Odwróciłem się. Hania stała w drzwiach kuchni w szlafroku, bose stopy, rozczochrane włosy. Nigdy nie wyglądała piękniej.

– Robię herbatę – powiedziałem i dodałem z uśmiechem: – Chcesz?

– Chcę. – Przysiadła przy stole. – Nie mogłam zasnąć. Może przez to, że tu zawsze tak cicho... Inaczej niż u nas.

Zaparzyłem dwie herbaty i usiadłem naprzeciwko. Przez chwilę milczeliśmy. Czułem się dziwnie swobodnie.

– Tomek… – zaczęła. – Mogę ci coś powiedzieć?

– Jasne.

– Zawsze myślałam, że jesteś... niedostępny. Taki zamknięty w sobie. Ale teraz widzę, że... to po prostu twoja tarcza obronna.

Zamurowało mnie.

– Nikt wcześniej tego tak nie ujął – odparłem cicho.

Zrobiło się ciepło. Nie od herbaty – od jej spojrzenia.

– Adam cię chyba przytłacza – dodała.

– Przypomina mi, że jestem „tym drugim”. – Uśmiechnąłem się gorzko.

Spojrzała na mnie długo. Potem, zupełnie niespodziewanie, sięgnęła przez stół i dotknęła mojej dłoni. To nie był flirt. To było… porozumienie. Bliskość. Tego wieczoru nie poszedłem spać. Leżałem w łóżku z oczami wlepionymi w sufit i czułem, jak coś zaczyna się we mnie zmieniać. Nie wiedziałem jeszcze, że nie da się już tego zatrzymać.

Czułem, że wreszcie żyję

Od tamtej nocy coś się zmieniło. I to nie tylko we mnie. Hanna również zaczęła jakby... szukać mojej obecności. Niby przypadkiem zostawała w kuchni, kiedy wszyscy już wychodzili. Niby mimochodem siadała obok mnie w salonie, chociaż było mnóstwo miejsca na fotelach. W drugi dzień świąt wyciągnęła mnie na spacer.

– Potrzebuję świeżego powietrza – rzuciła w stronę Adama, który machnął ręką, nie odrywając wzroku od laptopa.

Szliśmy przez oszronione pole za domem. Oddychaliśmy. Śmialiśmy się z czegoś głupiego. I w pewnym momencie nasze dłonie... się zetknęły. Jakby przypadkiem. Nie cofnęła swojej. Zamarłem. Zerknąłem na nią. Też patrzyła na mnie. I wtedy... stało się. Pocałowałem ją. Powoli. Nieśmiało. Usta miała zimne, ale drżące. I nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie – odpowiedziała. A kiedy oderwaliśmy się od siebie, patrzyliśmy sobie w oczy. W milczeniu.

– Przepraszam... – wyszeptałem wreszcie. – Nie powinienem...

– Nie przepraszaj. Chciałam tego – przerwała mi spokojnie.

Wtedy coś ruszyło jak lawina. I już wiedziałem, że jesteśmy po drugiej stronie. Że nie będzie już powrotu do tego, co było. Ale nie czułem żalu. Czułem życie. Pierwszy raz od bardzo dawna.

Skrzywdziłem własnego brata

Przez kolejne dni unikaliśmy siebie na oczach innych. Ale mama coś wyczuwała – rzucała mi dziwne spojrzenia, kiedy Hanna zbyt długo siedziała przy stole, zerkając w moją stronę. Ale to Adam pierwszy wypowiedział to, co wisiało w powietrzu. Złapał mnie na korytarzu, kiedy wracałem z kuchni z talerzem kanapek w ręce.

– Możemy pogadać? – zapytał nienaturalnie spokojnym tonem.

Skinąłem głową. Weszliśmy do mojego pokoju.

– O co chodzi? – zapytałem niewinnie.

– Nie wiem, co się dzieje, ale coś się zmieniło – zaczął, nie patrząc mi w oczy. – Jesteś jakiś inny. Ona też.

Zamilkł na moment, potem spojrzał mi prosto w twarz.

– Nie wiem, czy sobie to wmawiam… ale mam wrażenie, że za dużo się kręcisz przy mojej żonie.

Zamrugałem. Milczałem. Nie potrafiłem ani zaprzeczyć, ani potwierdzić.

– Tomek – westchnął. – Jeśli coś jest między wami… Jeśli nawet nie fizycznie, jeśli emocjonalnie… Przestań. Proszę cię jako brat. Jako ktoś, kto ci ufał.

Poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

– Adam… – zacząłem, ale urwałem. Nie potrafiłem skłamać. Nie umiałem też wyznać prawdy.

Patrzyliśmy na siebie długo. W jego oczach było coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej – strach. Nie powiedział nic więcej. Wyszedł, a ja zostałem sam z jedyną myślą: skrzywdziłem własnego brata. Ale nie umiałem – i nie chciałem – się z tego wycofać.

Nic już nie będzie takie samo

To miała być tylko krótka rozmowa. Po kolacji. Po cichu.

– Możemy chwilę? – zapytała Hania, ledwo słyszalnie.

Zeszliśmy na dół do piwnicznego saloniku. Tam zwykle nikt nie schodził. Usiedliśmy na wersalce. Było zimno, ale żadne z nas nie zaproponowało powrotu na górę.

– Adam coś przeczuwa – powiedziałem. – Powiedział mi, żebym trzymał się z dala od ciebie.

Hanna zamknęła oczy.

– A ty? – spytała.

A ja nie potrafię.

Zamarła. Potem spojrzała na mnie i szepnęła:

– Ja też nie.

Ten moment trwał może sekundę, ale to wtedy podjęliśmy decyzję, której nie dało się już cofnąć. Nie było romantycznych słów, nie było deklaracji. Było ciało, które szuka ciała. Skóra, która pragnie ciepła. Dłonie, które zapamiętały każdy szczegół. To nie był seks. To była potrzeba drugiego człowieka. Wybuch tłumionego miesiącami pragnienia. Oddaliśmy się sobie całkowicie – jakby świat przestał istnieć. Po wszystkim Hanna leżała obok mnie, naga, cicha.

– Nie wiem, czy jestem gotowa wszystko zniszczyć – powiedziała w końcu, ledwo słyszalnie.

Odwróciłem się do niej.

– Ale już wszystko zniszczyliśmy, nie czujesz? – odpowiedziałem bez gniewu. Tylko z bólem.

Nie odpowiedziała. Płakała cicho, tak że słyszałem jej oddech. I wiedziałem, że od teraz nic już nie będzie takie samo.

Brat rozpętał piekło na ziemi

Stało się przypadkiem. Albo nie – może los sam chciał, żebyśmy nie udawali dłużej. Adam przyszedł do kuchni po kawę. Hanna właśnie zostawiła telefon na blacie, poszła do łazienki. Ekran rozświetlił się wiadomością ode mnie: „Nie zasnąłem. Myślałem o twoich dłoniach”. Nie dało się tego zinterpretować inaczej. Gdy wróciłem z podwórka, zastałem piekło.

– Tomek, do cholery, co to ma być?! – ryknął Adam, trzymając jej telefon w dłoni.

– Adam, ja… – zacząłem, ale słowa nie miały żadnego sensu.

Hania wbiegła do kuchni, zbladła na widok otwartego czata.

– To nie… – próbowała, ale jej głos był cienki jak szkło.

Adam rzucił telefon o podłogę.

– Z moim bratem?! Z tobą?! Tomek?! – krzyczał. – Dlaczego z nim?!

Bo mnie widział, bo mnie słuchał! – wrzasnęła piskliwie Hanna. – Ty się tylko unosisz, znikasz, znów wracasz. Tomek… on po prostu był przy mnie, był dla mnie.

– A ja?! Ja nie byłem?! – Adam podszedł do mnie, a jego pięść trafiła mnie prosto w twarz.

Upadłem na kafelki. Nie uderzyłem w odwecie.

– Przepraszam – powiedziałem z ziemi. – Nie chciałem. Ale... kocham ją.

Matka wbiegła do kuchni w szlafroku. Zatrzymała się, zamarła. Z jej ust wypadło tylko jedno słowo:

– Boże…

Rodzina rozpadła się w jednej chwili. Bez krzyku, bez finału. Po prostu.

Zostałem całkiem sam

Mama nie odezwała się do mnie od tamtej pory. Adam… nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze spojrzy mi w oczy. Może i lepiej. Hania została z nim. Tak powiedziała przez telefon kilka dni później. Że dla syna, dla spokoju. Że nie umie inaczej. Nie próbowałem jej przekonywać. Nie teraz. Zostałem sam. W pustym mieszkaniu. Bez rodziny. Ale z prawdą, której nie da się cofnąć. Nie wiem, czy kochanie kogoś tak bardzo to błogosławieństwo, czy przekleństwo. Wiem tylko, że od tej miłości nie da się uciec – nawet jeśli rozpadnie się od niej całe życie.

Tomek, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama