Reklama

Zawsze miałem słabość do starszych kobiet. Ale to, co poczułem do Izy, to nie była zwykła słabość. To było coś jak klątwa. Mieszkała dwa piętra nade mną, Miała 38 lat, rozwódka, zero dzieci, trochę taka typowa pani „po przejściach”, jak to mówią moi koledzy. A ja, Adrian, lat osiemnaście i dwa miesiące, byłem już wystarczająco dorosły, żeby wiedzieć, że pakuję się w kłopoty. Najgorsze było to, a i zarazem najlepsze, że Iza nie traktowała mnie jak dzieciaka. Mówiła, że nim jestem, ale zwracała się do mnie jak do równego sobie. Czasem złośliwie, czasem z uśmiechem. I nie udawała, że nie widzi, jak się na nią gapię. A gapiłem się. Jak głupi. Gapiłem się, kiedy wracała z pracy, kiedy podlewała kwiatki na balkonie, kiedy wnosiła zakupy po schodach. I tak się zaczęło.

Reklama

Nie mogłem uwierzyć

– Cześć, Adrian. Masz może trochę mąki? – zapytała, kiedy stanąłem w drzwiach w dresie i z rozwichrzonymi włosami. Iza, cała na biało. Mały fartuszek, bluzka, spodnie chyba jakiś do jogi, obcisłe, jakby dopiero co wyszła z memów o ponętnych rozwódkach po przejściach.

– Jasne. Ile? – wyjąkałem, bo przecież nie powiem, że mam trzy opakowania, bo mama kupiła na promocji.

– Dwie łyżki. Robię kopytka, a odrobinę zabrakło do posypania. – Uśmiechnęła się. Taki uśmiech, co mówi: „Wiem, że się we mnie bujasz, dzieciaku”.

Wręczyłem jej mąkę, ale nie zamknęła drzwi od razu.

– Wpadniesz później na kolację? Zrobiłam za dużo. Gulasz wołowy. I czerwone wino, jeśli mama ci pozwoli. – Zaśmiała się krótko. I zanim zdążyłem cokolwiek wymamrotać, rzuciła: – O dziewiętnastej. Bądź punktualnie.

Punktualnie byłem dwadzieścia minut przed. Chodziłem w kółko po klatce, żeby nie wyglądać jak ostatni desperat. O 18:59 zadzwoniłem. Drzwi się otworzyły i buchnęło zapachem mięsa, czosnku i jakiejś przyprawy, której nie znałem. Iza była boso. Wino stało już na stole.

– Nie wyglądasz na osiemnastkę – rzuciła, nalewając mi pół kieliszka. – Bardziej, jak siedemnaście i pół.

– A ty jak trzydzieści dwa – odbiłem, zanim zdążyłem się ugryźć w język.

Spojrzała na mnie tak, jakby przez sekundę coś się w niej przełamało. Potem podała mi talerz.

– Wsuwaj, zanim wystygnie.

Żadne „smacznego”. Żadne „na zdrowie”. Tylko „wsuwaj”. I to było najseksowniejsze „wsuwaj”, jakie w życiu usłyszałem.

Nasze dłonie się spotkały

– A więc... liceum? – zapytała, kiedy już skończyłem dokładkę. Trochę z kpiną, trochę z zaciekawieniem.

– No, ostatni rok. Profil mat-fiz. Ale to ściema, bo nauczycielka fizyki ma takie pojęcie o termodynamice jak ja o botoksie – wypaliłem.

Parsknęła śmiechem. Autentycznie.

– Botoks? Serio? Myślisz, że mam botoks?

– Nie wiem – rzuciłem bezczelnie. – Ale jeśli masz, to bardzo udany.

Zrobiła minę, jakby chciała rzucić talerzem, ale zamiast tego sięgnęła po wino.

– Jesteś bezczelny, Adrian.

– Ale ty chyba lubisz bezczelnych?

– Lubię tych, co wiedzą, kiedy przestać.

Zapadła cisza. Taka niegłupia, taka gęsta. Siedzieliśmy przy tym stole, jakbyśmy się znali od lat. I wtedy powiedziałem coś, czego nie planowałem:

– Lubię z tobą gadać. Serio. To bardzo... miłe.

Zmrużyła oczy. Trochę podejrzliwie.

– Miłe? Co ty myślisz, że jestem jak twoja ciocia z Lubaczowa, co częstuje sernikiem i narzeka na kręgosłup?

– Nie. Ty jesteś jak... Nie wiem. Inna. Bez ściemy.

Pokiwała głową, zaskakująco poważnie. Wstała i zaczęła zbierać talerze. Pomogłem jej. W kuchni staliśmy obok siebie, ona zmywała, ja wycierałem. Jej ramię ocierało się o moje, co kilka sekund. I chyba to ona zrobiła ten pierwszy ruch, albo może ja, ale w pewnym momencie nasze dłonie się spotkały. Zamarliśmy oboje. Spojrzała mi w oczy.

– Adrian... jesteś dzieciakiem – szepnęła.

– Iza, nie jestem. Naprawdę.

Nie róbmy tego.

– Czego?

– Tego, co właśnie się dzieje.

Ale nie cofnęła ręki. I to wystarczyło.

Nie odepchnęła mnie

Wysuszyłem ostatni talerz. Iza opierała się o blat, jakby czekała, aż coś się wydarzy. I stało się. Podszedłem do niej trochę niepewnie, ale jednak zdecydowanie. Nie zrobiła kroku w tył. Spojrzała na mnie jak nauczycielka, która wie, że zaraz uczeń palnie głupotę, ale i tak chce go posłuchać.

– Wiem, co myślisz – powiedziałem. – Ale ja nie jestem zakochany w tobie dlatego, że jesteś starsza. Nie chodzi o to, że jesteś inna niż te wszystkie dziewczyny z klasy. Chodzi o to, że kiedy na ciebie patrzę, czuję się… jakby życie miało jakiś sens.

– O matko. – Westchnęła, jakby zaraz miała zamówić mi karetkę do psychiatry. – Jesteś jeszcze gorszy, niż myślałam. Patetyczny. I głupi.

– Ale szczery – dodałem.

Uśmiechnęła się. A potem zrobiłem coś najgłupszego i zarazem najodważniejszego w życiu – pocałowałem ją. Delikatnie. Nie jak chłopak, który chce tylko zdobyć, ale jak ktoś, kto serio, cholernie serio, czekał na ten moment. I nie odepchnęła mnie. Przez sekundę, może dwie, całowaliśmy się tak naprawdę. Było ciepło, miękko, trochę słono od wina. A potem się odsunęła. Nagle. Z mocą.

Nigdy więcej – powiedziała cicho. – Rozumiesz?

Patrzyłem na nią, próbując wyczytać z jej twarzy, czy żartuje, czy zaraz się rozpłacze. Ale nie zrobiła nic. Stała tylko i patrzyła w podłogę.

– Dlaczego?

– Bo to, co robimy, to katastrofa. I wiem o tym od pierwszej chwili. A ty... Ty dopiero się tego nauczysz.

To dla mnie nie był błąd

Następnego dnia nie mogłem się skupić na niczym. Matma? Nie istniała. Fizyka? Zmarnowane 45 minut. Nawet Asia z klasy, co zawsze mówiła, że mam „ładne dłonie”, tym razem jakoś mnie nie rozpraszała. W głowie miałem tylko jedno zdanie: „Nigdy więcej”. Tylko że to nie było „nigdy więcej” z obrzydzeniem. To nie było „idź się, lecz, dzieciaku”. To było „muszę to sobie wytłumaczyć, bo inaczej się posypię”. A to robiło różnicę. Ogromną. Zerwałem się z ostatniej lekcji i poszedłem pod jej blok. Wiedziałem, że wraca z pracy około siedemnastej. Czekałem na ławce z plastikowym kubkiem herbaty, który zdążył wystygnąć, zanim w ogóle wyszła z tramwaju.

– Serio? – zapytała, kiedy mnie zobaczyła. – Adrian, chcesz być bohaterem jakiegoś taniego serialu?

– Może. Ale jeśli tak, to chociaż w pierwszym sezonie, zanim wszystko się spierniczy.

Westchnęła. Wzięła ode mnie herbatę. Usiadła obok.

– Słuchaj. To, co się wczoraj stało... to był błąd.

– Dla ciebie?

– Dla nas. – Popatrzyła na mnie. – Ja mam trzydzieści osiem lat. Ty osiemnaście.

– Zmiana pokoleniowa – rzuciłem złośliwie.

– Przestań. To nie jest śmieszne.

– Wiesz, że to nie był błąd. Wiesz. – Przerwałem na moment. – Iza, ja cię nie błagam o miłość. Nie proszę o związki i dramy. Ja tylko... chcę cię znać. Znać naprawdę. Bo chyba jesteś jedyną osobą, która nie udaje przede mną nikogo.

Zamilkła. Herbata parowała już chyba tylko w mojej wyobraźni.

Nie jesteś głupi, Adrian. To jest najgorsze. Gdybyś był głupi, łatwiej byłoby cię odrzucić.

– To może... nie odrzucaj?

– Nie mogę.

Ale powiedziała to tak, jakby bardzo chciała właśnie tego.

Położyła dłoń na moim karku

Tydzień. Tyle minęło. Cały tydzień bez żadnego kontaktu. Nie zagadała, nie zeszła po cukier, nie spojrzała, nawet kiedy mijaliśmy się na schodach. Udawała, że mnie nie zna. A ja… ja przestałem udawać, że nie tęsknię. Nie miałem planu. Nie miałem żadnej głębszej strategii. Tylko coś mnie nosiło. Rozum mówił: „Zostaw, daj spokój”. Serce: „Idź. Idź, bo cię rozsadzi”. Zadzwoniłem do jej drzwi w piątkowy wieczór. Tak jak wtedy. Tylko tym razem nie miałem żadnej wymówki. Nawet pustej miski po cukrze. Otworzyła. Była w szlafroku, z ręcznikiem na głowie.

– O, Jezus… – jęknęła. – Ty się nigdy nie nauczysz?

– Nie.

Zamarła. W końcu się cofnęła.

– Dobra. Wchodź. Tylko nie gadaj głupot, że mnie kochasz, bo cię wyrzucę.

Uśmiechnąłem się krzywo i wszedłem. Usiedliśmy na kanapie. Telewizor był włączony, ale nikt go nie oglądał. Jakaś idiotyczna reklama suplementu na potencję.

– Wiesz, że to jest chore, nie? – zaczęła, nie patrząc na mnie. – Ja mam prawie czterdzieści lat. Facetów miałam tylu, że nie zmieściliby się w windzie. A ty? Ty nie miałeś jeszcze prawdziwego życia.

– Może właśnie dlatego ciebie chcę. Bo ty już wiesz. A ja… może dzięki tobie się dowiem.

Spojrzała na mnie. Przez chwilę wyglądała, jakby miała coś odpowiedzieć. Ale nie powiedziała nic. Zamiast tego zbliżyła się. Wolno. Usiadła bliżej. Potem położyła dłoń na moim karku. Znowu się pocałowaliśmy. Ten pocałunek nie był jak pierwszy. Był cichy, gorzki, pełen tego, co nie zostało powiedziane. A potem, kiedy się odsunęliśmy, powiedziała:

– Nigdy więcej. Tym razem serio.

I już wiedziałem, że to ostatni raz. Ale też… że był wart wszystkiego.

Dla mnie to było coś więcej

Od tamtej chwili minęło pół roku. Widzę ją czasem na klatce. Czasem uśmiechnie się krzywo. Czasem odwróci wzrok. Nie spotykamy się. Nie gadamy. Ale czasem, kiedy jestem sam, przypominam sobie jej smak. I ten głupi gulasz, co wtedy jadłem. Może to była tylko chwila. Może to była tylko potrzeba. Ale dla mnie to było coś więcej. I już nie zapomnę tego nigdy.

Adrian, 18 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama