Reklama

Miałem na sobie garnitur, który wybrała moja narzeczona. Granatowy, z cienką, srebrzystą nitką. Ślub miał się odbyć o czternastej. Goście zaczęli zjeżdżać już od rana, tort czekał w chłodni, a dekoracje z róż i eukaliptusa były perfekcyjne. I nagle Karolina powiedziała, że nie może. Że się dusi, że to nie tak, że potrzebuje czasu. Nie wybiegłem. Nie krzyczałem. Po prostu zostałem. W domu przyszłych teściów. Emocjonalnie sparaliżowany. Przyszła teściowa krzątała się po kuchni, jakby nic się nie stało. Teść zniknął na górze. A ja... patrzyłem w ścianę i nie czułem nic.

Reklama

Czułem się oszukany

Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Mama Karoliny nalała herbaty do dwóch porcelanowych filiżanek, jakby to był zwyczajny poranek. Wokół wszystko pachniało lawendą i cytryną. Denerwowało mnie to. Ten zapach. Ta cisza. Ta porcelana.

Nie winię Karoliny – powiedziała spokojnie, zaskakująco cicho. – Ale... nie rozumiem.

Milczałem. Co miałem jej odpowiedzieć? Że ja też nie rozumiem? Że jeszcze rano miałem się żenić z jej córką, a teraz jem sucharka w kuchni kobiety, która przez dwa lata patrzyła na mnie z lekką wyższością?

To nie była łatwa decyzja – dodała. – Ona zawsze była trochę... impulsywna. Jak była mała, raz uciekła z domu, bo nie chciałam jej kupić sukienki z cekinami. Mieliśmy wtedy patrol policji w ogródku.

Skinąłem głową. Nic więcej nie potrafiłem z siebie wydusić. Patrzyłem na swój kubek, jakby coś w nim miało mi wyjaśnić ten cały absurd.

– A ty? Jak się czujesz po tym wszystkim?

– Nie wiem – odparłem w końcu. – Czuję się... oszukany.

Nie spojrzała na mnie. Przez moment myślałem, że coś powie. Ale tylko westchnęła. Jej twarzy nie wyrażała żadnego dramatyzmu. Była... zamrożona. I to właśnie mnie zaintrygowało. Bo choć to Karolina powiedziała „nie”, to jej matka wyglądała, jakby to jej świat się rozpadł.

Coś we mnie drgnęło

Siedzieliśmy wieczorem w salonie u przyszłych teściów. Zostałem, bo nie miałem gdzie wrócić. Telewizor był wyłączony, a zegar w rogu tykał głośno, jakby chciał zagłuszyć nasze milczenie.

– Mąż wrócił do Berlina – rzuciła w końcu. – Tak reaguje. Ucieka w pracę.

– A Karolina?

Pojechała do Anki. Podobno ma tam „pomyśleć” – powiedziała Beata, robiąc palcami cudzysłów. – Nie sądzę, żeby dużo myślała. Ona... nie lubi ciszy. Zawsze uciekała, gdy było zbyt cicho.

Myślałem, że ją znam – powiedziałem cicho.

– A ja myślałam, że wiem, czego chce moja córka – odpowiedziała.

Spojrzałem na nią. Miała elegancko spięte włosy, nienaganny makijaż. Nawet w takim momencie wyglądała, jakby zaraz miała prowadzić zebranie rady pedagogicznej.

Dlaczego się właściwie zgodziła na ślub? – zapytałem.

– Bo myślała, że tak trzeba. Zawsze jej mówiłam, że stabilizacja to najważniejsze – Przerwała na moment. – Sama wyszłam za Pawła, bo był spokojny. Przewidywalny. A potem przez trzydzieści lat czułam się sama.

Zaskoczyła mnie tą szczerością. Patrzyłem na nią, próbując pojąć, co kryło się za tymi słowami.

– Może po prostu wszyscy powinniśmy przestać udawać – mruknąłem.

– Wbrew pozorom – powiedziała i spojrzała mi w oczy – jesteś jedynym, który tu niczego nie udaje.

Poczułem, jak coś we mnie drgnęło. Po raz pierwszy od wielu godzin miałem wrażenie, że ktoś naprawdę mnie widzi.

Poczułem ulgę

Trzeciego wieczoru znów usiedliśmy razem. Tym razem bez pretekstu. Bez filiżanek, bez małych rozmów o niczym. Beata zdjęła żakiet, zostając w luźnym swetrze. Po raz pierwszy wyglądała... ludzko.

Mężczyźni mnie zawsze zawodzili – powiedziała bez wstępu. – Najpierw mój ojciec, potem Paweł. Cichy, nijaki, wiecznie z gazetą. Myślałam, że to wystarczy. Że przynajmniej nie zrobi krzywdy.

– Może po prostu źle wybierałaś – odpowiedziałem szczerze.

Uśmiechnęła się. Nie była to kpina. Raczej uznanie. A może wdzięczność, że nie gram z nią w gładkie formułki.

– Karolina zawsze się bała. Tych momentów, kiedy czuła zbyt mocno. Może dlatego uciekła.

– A ja? – zapytałem. – Co ze mną?

Zamilkliśmy. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, jakbyśmy właśnie podpisali niewidzialny układ. I wtedy to się stało. Nie wiem, kto się pochylił pierwszy. Może ja. Może ona. Może oboje. Pocałunek był krótki. Ale realny. Bez złudzeń, bez wyobrażeń. Nie był romantyczny. Był potrzebny. Jak oddech po zbyt długim zanurzeniu. Odskoczyliśmy od siebie, prawie jednocześnie. Beata wstała i podeszła do okna. Patrzyła na nocne światła, a ja na jej plecy.

Nie powinniśmy... – zacząłem.

– Wiem – przerwała. – Ale i tak bym to zrobiła.

Szok. Wina. I coś jeszcze. Coś, co przypominało ulgę. Po raz pierwszy od dawna ktoś mnie chciał. I to nie była Karolina.

Nie zrobiłem nic złego

Zamieszkałem z Beatą. Na początku mówiliśmy, że to „na chwilę”. Potem przestaliśmy się oszukiwać. Nie było wielkich deklaracji. Po prostu wieczorami jadłem z nią kolację, a rano robiłem jej kawę. I nikt z nas nie chciał tego zatrzymywać. Karolina nie odezwała się ani razu, a jej ojciec zniknął w swoim świecie. Nawet nie zapytał, czy planuję się wyprowadzić. Tylko Anka, moja niedoszła szwagierka, przyszła raz. Stanęła w drzwiach z miną, jakby właśnie dowiedziała się, że świat się skończył.

Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliście – powiedziała bez powitania. – Ty... i moja matka?

– Nie mamy się czym chwalić – odparłem. – Ale też nie zamierzamy się za to wstydzić.

– Wiesz, że Karolina jest rozbita?

– A ja nie byłem?

Anka nic nie powiedziała. Odwróciła się i wyszła. Po jej wyjściu siedliśmy w salonie.

– Zastanawiasz się czasem, co by było, gdybyśmy się nie pocałowali? – zapytałem.

– Nie – odpowiedziała bez wahania. – Bo ja wiem, że zrobiłabym to jeszcze raz.

Spojrzałem na nią. Miała na sobie luźny szlafrok, włosy w nieładzie. Nie wyglądała jak perfekcyjna Beata, którą znałem z przygotowań do ślubu. Wyglądała jak kobieta, która pierwszy raz od lat przestała się bać, że ktoś ją oceni. Może właśnie dlatego z nią zostałem. Bo nikt mnie nie oceniał. Bo pośród ruin tego, co miało być „najpiękniejszym dniem w życiu”, znalazłem coś znacznie bardziej prawdziwego. I przerażająco nie do zaakceptowania przez resztę świata.

Nie musiałem udawać

Wiedziałem, jak to wyglądało z zewnątrz. 32-letni facet, który po niedoszłym ślubie związał się z matką swojej byłej narzeczonej. Brzmi jak dramat klasy B, jak historia, którą opowiada się z zażenowaniem na imprezach, by rozluźnić atmosferę. I pewnie wiele osób tak właśnie o tym myśli. Ale dla mnie to nie była prowokacja ani zemsta. Nie planowałem tego. Nie szukałem tego. Po prostu... się wydarzyło. Karolina odeszła bez słowa. Nie próbowała wyjaśnić, przeprosić, wrócić. A Beata została. Rozmawiała, patrzyła mi w oczy. Może to była tylko samotność. Może chwila słabości. Może oboje byliśmy na dnie i po prostu znaleźliśmy się obok.

Ale jeśli mam być szczery – wolę prawdę niż iluzję. Z Beatą nie muszę niczego udawać. Nie muszę być tym „odpowiednim kandydatem”, który pasuje do rodzinnych oczekiwań. Przy niej jestem po prostu Adamem. Czasem milczącym, czasem cynicznym, czasem zagubionym. A ona to akceptuje. Nie wiem, co z tego będzie. Może nic. Może za pół roku wszystko się rozpadnie. Ale może nie. Może to właśnie dlatego Karolina nie dała rady. Bała się, że życie nie będzie bajką. A jej matka już wie, że bajek nie ma. Są tylko wybory. I ich konsekwencje. Czy połączyła nas miłość? Nie wiem. Ale to coś więcej niż przypadek. Coś, co nie pozwala mi odejść. I coś, co sprawia, że chcę zostać. Choćby tylko na jeden dzień.

Adam, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama