„Zakupy w markecie były dla mnie koszmarem. Znalazłem sposób, jak zmienić tę grecką tragedię w komedię”
„Nagle przede mną stanęła jakaś kobieta. Cała spocona, w koszyku miała dwie puszki kociej karmy i serek. Odwróciła się do mnie, spojrzała na dwie torby psiej karmy i z wymuszonym uśmiechem spytała: – Ach, więc ma pan pieska?”.
- Listy do redakcji
Nie cierpię robić zakupów w wielkich marketach. Nie znoszę tłumów zziajanych klientów, którzy latają jak szaleni od regału do regału, zahaczając o mój koszyk bez jakiegokolwiek „przepraszam”, łapią tuż przed moim nosem ostatnie opakowanie kaszy albo innego produktu, który właśnie miałem wrzucić do koszyka, a potem jeszcze wciskają się przede mną do kasy z tekstami w stylu: „bo ja mam tylko parę drobiazgów, a pan całe mnóstwo”.
Zakupy to męczarnia
Jasne, że całe mnóstwo! Mam serdecznie dosyć tych durnych sprawunków, dlatego załatwiam je jak najrzadziej i biorę więcej na raz. Nie cierpię kolejek przy kasach, wiecznie niedziałających czytników kodów albo terminali płatniczych, ludzi z portfelami wypchanymi groszakami, odkładania produktów, na które zabrakło pieniędzy, rytualnego „będę pani winna grosika” lub „przyniesie pani grosik przy następnej wizycie” – zupełnie jakby ktoś kiedykolwiek faktycznie przyniósł ten nieszczęsny grosz kasjerce przy okazji.
No i te wrzeszczące dzieciaki, dla których specjalnie koło kasy stoją całe stojaki z różnymi rzeczami, a one drą się na cały sklep: „Mamo, ja chcę to!”.
Do tego jeszcze te kiepskiej jakości reklamówki, które byle torebka z przyprawami tnie jak nóż i wszystko się z nich wysypuje – cebule, pomidory i inne warzywa, po których zawsze ktoś musi przejść i je rozgnieść. A najgorsi są klienci, którzy kładą zakupy na taśmie i mówią” „Zaraz wracam, jeszcze o czymś zapomniałam”, a potem nie ma ich przez piętnaście minut, a reszta ludzi stoi w kolejce i czeka.
Ale najbardziej mam dość, gdy po tych wszystkich męczarniach, ledwo żywy ładuję te wszystkie ciągle rwące się jednorazówki do bagażnika samochodu i już mam zamiar trzasnąć klapą, pojechać do domu, otworzyć piwo i rozsiąść się przed telewizorem, a tu nagle się okazuje, że o czymś zapomniałem. I znowu muszę iść do tego cholernego supermarketu po jeden drobiazg!
Myślałem, że to już koniec
Pakując zakupy do samochodu, nagle zdałem sobie sprawę, że zapomniałem o karmie dla mojego pieska. Przekląłem cicho pod nosem, z hukiem zamknąłem bagażnik i zawróciłem. Robienie zakupów to dla mnie istna męczarnia, ale mojego labradora po prostu ubóstwiam. Ten cwaniak nie chce jeść niczego innego, tylko te wielkie granulki z dziurą w środku.
Wróciłem więc do sklepu popędziłem w kierunku półek z karmą dla czworonogów. Chwyciłem dwa worki. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę kas, a tam – niespodzianka – kolejka na kilometr.
Zawsze ustawiam się tam, gdzie jest najwięcej ludzi. Najdłuższe kolejki zwykle idą najsprawniej. Parę razy dałem się skusić na tę najkrótszą i mocno się zdziwiłem, gdy ludzie z tej długiej już dawno płacili i wychodzili, a ja ciągle sterczałem jak ten głupi.
Nagle przede mną stanęła jakaś kobieta. Cała spocona, w koszyku miała dwie puszki kociej karmy i serek. Odwróciła się do mnie, spojrzała na dwie torby psiej karmy i z wymuszonym uśmiechem spytała:
– Ach, więc ma pan pieska?
Zazwyczaj puściłbym to mimo uszu, bo jak zareagować na takie bezsensowne pytanie? Ale wtedy nagle stały się trzy rzeczy na raz. Skaner przy kasie odmówił posłuszeństwa, cały w oleju z rozbitej butelki, a za sobą usłyszałem przeraźliwy wrzask jakiegoś dzieciaka: „Maaaaamoooo! Chcę Kinder Niespodziankę!”. W tym samym momencie ta kobieta znowu zadała pytanie, teraz już bardziej natarczywie.
Postanowiłem się zabawić
– Psa? Dlaczego? – zapytałem niby od niechcenia.
Kobieta uniosła doklejone brwi i podbródkiem kiwnęła w stronę dwóch pakunków, które wciąż ściskałem pod ramieniem.
– Nie, skądże! – parsknąłem śmiechem, bo wpadł mi do głowy diabelski pomysł.
Jestem wielkim fanem filmów sensacyjnych, a zwłaszcza serii „Zabójcza broń”. Jest tam jedna scena, która szczególnie utkwiła mi w pamięci…
– Po prostu bardzo lubię jeść karmę dla psów.
Wszyscy w kolejce zaczęli nadstawiać uszu, ciekawi, co powiem dalej.
– Pan… zamierza to zjeść? – kobieta wytrzeszczyła oczy.
– Pani nie uwierzy, jak taki sposób odżywiania dobrze wpływa na zdrowie! Wystarczy mieć przy sobie kilka psich chrupków, a gdy poczuje się głód, to po prostu się je powoli żuje. Smakują co prawda okropnie, ale mają wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Trzeba je popić dużą ilością wody, najlepiej deszczówki, na przykład podstawienie garnka na tarasie. Właśnie wracam do tej diety.
Wlepiła we mnie oczy
Klienci w kolejce także nadstawili uszu, więc ciągnąłem swoją gadkę.
– Niech pani tylko rzuci okiem jak wyglądam! – krzyknąłem, prężąc muskuły i kaloryfer na brzuchu. – Figurę mam jak z okładki magazynu i to wszystko zasługa tej wyjątkowej diety, wymyślonej przez specjalistów od żywienia zza oceanu. Chrupki dla psiaków i woda z kałuży – wszyscy patrzyli na mnie nie jak na czubka, ale jak na wyrocznię w sprawach odżywiania.
– Wspominał pan o planach powrotu do diety… – kobieta ewidentnie miała pewne obawy. – Ale dlaczego właściwie pan z niej zrezygnował, skoro efekty były tak imponujące?
Ciężko wzdychając, odpowiedziałem:
– Trafiłem do szpitala.
Moja rozmówczyni wyszczerzyła zęby w triumfującym uśmiechu.
– Ta dieta chyba nie jest w takim razie taka wspaniała.
– Ależ nie, to nie przez to – wtrąciłem. – Wpadłem pod samochód. Niewiele brakowało, a pożegnałbym się z tym światem.
Wśród ludzi stojących w kolejce do kasy dało się słyszeć pełne współczucia szmery. Zauważyłem kątem oka, że przy sąsiedniej, nieczynnej dotąd kasie, usiadła świeżo zatrudniona pracownica, by pomóc w rozładowaniu tłoku. Bez namysłu popędziłem w jej stronę.
Byłem tam jako pierwszy
Z miną tryumfatora odwróciłem się w stronę tych wszystkich oszołomionych klientów, równocześnie wręczając kartę dopiero co przybyłej kasjerce.
– Widzi pani, ta dieta ma też swoje minusy – powiedziałem markotnie do kobiety, która mnie wcześniej zaczepiła. – Gdy wyszedłem wieczorem na spacer, przysiadłem na drodze, żeby podrapać się za uchem i wtedy wjechał we mnie samochód.
Ludzie patrzyli na mnie z mieszaniną zdziwienia i współczucia. Pewnie myśleli, że mam nie po kolei w głowie. Ale facet, który stał za mną w kolejce, z której przed chwilą zrezygnowałem, zaniósł się donośnym śmiechem. Chichrał się, a na dodatek zaczął klaskać, najwyraźniej będąc pod wrażeniem mojego aktorskiego popisu.
Pani z karmą dla kotów również zrozumiała moje intencje, lecz poczuła się mocno dotknięta. Jej twarz przybrała odcień purpury, a oczy ciskały we mnie gromy. Zupełnie mnie to nie ruszyło.
Niekiedy ludzie mają dość i po prostu im odbija. W takiej sytuacji korzystniej odegrać nieszkodliwy teatrzyk, niż kogoś zwyzywać.
Opuściłem sklep z uśmiechem na twarzy i w końcu odprężony. Od dawna nie miałem tak pozytywnych odczuć po zrobieniu zakupów.
Waldemar, 61 lat