„Zakupy z teściową w Black Friday skończyły się karczemną awanturą. Po godzinnej tyradzie przestałam uważać na słowa”
„Gdy mąż poprosił, żebym pojechała z jego mamą do galerii po płaszcz, pomyślałam, że raz się przemęczę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten dzień rozwinie się w coś więcej niż zakupowy dramat”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że wspólne zakupy to najprostszy sposób, żeby się z kimś zbliżyć. Trochę łażenia po sklepach, wspólna kawa, może drobne różnice zdań co do wyboru płaszcza albo koloru rajstop – nic, czego nie dałoby się przegadać i obrócić w żart. No ale, jak się okazuje, wszystko zależy od tego, z kim się te zakupy robi. Gdy mąż poprosił, żebym pojechała z jego mamą do galerii po płaszcz, pomyślałam, że raz się przemęczę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten dzień rozwinie się w coś więcej niż zakupowy dramat. A już na pewno nie spodziewałam się, że przez godzinę będę słuchać tyrady o tym, jaka to jestem „wygodna, roszczeniowa i niepotrafiąca zadbać o własnego męża”. Że po tej godzinie przestanę gryźć się w język. I że w jednej chwili wszystko to, co przez lata próbowałam tłumić, wyleje się ze mnie jak kipiąca woda z czajnika.
Uśmiechnęłam się pod nosem
– To co, mamo, zaczynamy od butów czy od torebek? – zapytałam z wymuszonym entuzjazmem.
– Z twoimi zarobkami to powinnaś zacząć od przecen – usłyszałam w odpowiedzi, zanim jeszcze zdążyłam ruszyć z miejsca.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Pierwsza szpila wbita, a jeszcze nie zdążyłyśmy wejść do sklepu.
– Spokojnie, mam limit na karcie – rzuciłam półżartem.
– A limit cierpliwości twojego męża też masz na karcie? – zapytała słodko. – Bo coś ostatnio wspominał, że znów zamawiasz jedzenie do domu, zamiast ugotować.
Westchnęłam. Powinnam była przewidzieć, że to nie będzie miłe popołudnie.
– Mamo, pracuję. Wiesz przecież, że wracam po osiemnastej. Nie zawsze da się zrobić trzydaniowy obiad z deserem.
– A moja matka pracowała i jeszcze zupę na zakwasie gotowała co drugi dzień – odpowiedziała tonem, jakby właśnie podała rozwiązanie pokoju na świecie.
Zatrzymałyśmy się przy stoisku z płaszczami. Wskazałam na beżowy, taliowany, całkiem elegancki.
– Fajny. Może przymierzysz? – zapytałam.
– A po co mi coś takiego? Żeby wyglądać jak twoja koleżanka? W życiu. Lubię porządne ubrania, a nie te modowe bzdury.
Przymknęłam oczy na sekundę. Uśmiechnęłam się mechanicznie do ekspedientki. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Mamo, wybierz sama, ja ci tylko pomagam – powiedziałam spokojnie.
– A ja tylko mówię, co myślę – odparła, patrząc mi prosto w oczy. – Chyba że cię to boli.
Coś we mnie pękło
Przy stoisku z butami próbowałam się skupić na czarnych, skórzanych botkach. Solidne, na niewysokim obcasie, z suwakiem z boku – idealne. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, usłyszałam za plecami:
– Oczywiście, że czarne i bez wyrazu. Lepiej weź te.
Odwróciłam się powoli. Teściowa stała z parą czerwonych kozaków w dłoniach.
– Mamo, są bardzo… odważne – oceniłam dyplomatycznie.
– Ty w życiu nie założyłaś nic odważnego – odparła, odstawiając je na półkę. – Ani na siebie, ani w ogóle. Patrzę na ciebie i myślę: kiedy ona ostatni raz zrobiła coś szalonego?
– Może dlatego, że nie jestem na etapie szaleństw, tylko pracuję i ogarniam dom – odburknęłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
– Dom? Ty? – zaśmiała się cicho, niemal litościwie. – Tylko udajesz, że ogarniasz. Zamiast obiadów – gotowce. Zamiast rozmowy z mężem – telefon w ręce. I potem się dziwisz, że on coraz częściej siedzi u nas.
Zacięłam się. Coś we mnie pękło. Wzięłam głębszy oddech, spojrzałam jej w oczy.
– Mamo, może on siedzi u was, bo tam ma ciszę. Nie dlatego, że mu źle w domu, tylko dlatego, że nie musi zajmować się dziećmi i pomagać mi w obowiązkach.
Stałyśmy teraz przy tych butach jak dwie przeciwniczki w ringu. I coś czułam, że to dopiero rozgrzewka.
Zrobiło mi się słabo
– Przepraszam, ale to było nie na miejscu – powiedziałam cicho, choć krew buzowała mi w żyłach.
– Uniosła brwi.
– Zaraz się obrażasz. Zamiast coś przemyśleć, od razu dąsy. Takie to teraz kobiety…
Zacisnęłam dłonie na pasku torebki. Spojrzałam na nią i już wiedziałam, że ten dzień nie skończy się na wymianie kurtki i nowych botkach.
– Mamo, nie przyszłam tu, żeby się kłócić – powiedziałam, siląc się na spokój. – Chociaż... skoro już rozmawiamy… Może to ty czasem powinnaś coś przemyśleć?
– A co ja niby mam przemyśleć? Że synowa mnie poucza?
– Nie. Że synowa też ma uczucia – odpowiedziałam ostrożnie. – Że może już trochę dość ma tych ciągłych komentarzy i złośliwości. Że zamiast miłej rozmowy przy kawie słyszy tylko, że wszystko robi źle.
– Ty to zawsze jesteś taka dramatyczna – prychnęła, rozglądając się dookoła, czy nikt nas nie słucha. – Ja mówię, co widzę. Jak cię boli, to może coś jest na rzeczy?
– Może. Może boli, bo już dawno przestałam się łudzić, że mama mnie lubi – rzuciłam, patrząc jej prosto w oczy. – Że naprawdę chce mnie poznać.
– O matko, co za patetyczna gadka! – przewróciła oczami. – Błagam cię. Włączysz mi jeszcze dramat o niekochanej synowej?
– Może by nie było dramatu, gdyby mama czasem po prostu była… normalna.
– Normalna?! – uniosła głos. – Dobrze, dziewczyno, to teraz ja ci powiem coś normalnego. Nie pasujesz do naszej rodziny. I mój syn to wie. I w końcu też to zrozumie.
Zamrugałam. Aż mi się zrobiło słabo.
Zacisnęłam zęby
– Mamo… – powiedziałam powoli, ściszając głos – naprawdę chce mi mama to teraz powiedzieć? W galerii handlowej, między regałami z botkami i wyprzedażą swetrów?
– A co, nie pasuje ci lokalizacja? – parsknęła. – W domu i tak udajesz głuchą. Może tutaj coś do ciebie dotrze.
Zacisnęłam zęby. Patrzyłam, jak kręci głową z pogardą, jakby moje istnienie było błędem. A przecież nie robiłam nic złego. Nie krzyczałam, nie ubliżałam. Po prostu… byłam sobą. Ale widać „być sobą” to był najcięższy grzech.
– Mamo, ja nie muszę się podobać mamie. Wiem o tym. Jednak też nie musisz mnie nieustannie upokarzać – wycedziłam. – To naprawdę można załatwić inaczej.
– Nie ucz mnie, jak się załatwia takie rzeczy – syknęła, robiąc krok bliżej. – Jakbym ja tak traktowała swoją teściową, to by mnie wyniosła z domu razem z kapciami. A ty? Uważasz się za lepszą, bo masz wyższe wykształcenie i umiesz się ładnie wypowiadać?
– Może potrafię się ładnie wypowiadać, ale to nie znaczy, że mam ochotę co tydzień słuchać, jaka jestem niewystarczająca.
Zapanowała cisza. Przez chwilę słychać było tylko stukot obcasów przechodzących kobiet. A potem…
– Mój syn był inny, zanim cię poznał – rzuciła lodowato. – A teraz tylko narzeka, jakby go życie przerosło.
– Bo może właśnie go przetacza, mamo. Przez ciebie.
To już nie była rozmowa. To było pole bitwy. I żadna z nas nie zamierzała się wycofać.
– Co ty sobie wyobrażasz? – Teściowa spojrzała na mnie z takim oburzeniem, jakbym obraziła jej przodków do piątego pokolenia. – Że to mam zły wpływ na mojego syna? Że to ja jestem problemem?
– Nie ja to zaczęłam – odpowiedziałam zmęczonym tonem. – Ale może dobrze, że w końcu to wypływa. Może warto, żebyśmy raz pogadały szczerze.
– Ależ proszę bardzo – rozłożyła ręce teatralnie. – Tylko uważaj, bo jak mam być szczera, to możesz nie wytrzymać.
Zacisnęłam powieki.
– Spróbujmy. Na przykład: mama mnie nie lubi. Nigdy nie polubiła. I nie musi – dodałam szybko. – Ale ciągłe wbity szpileczki, ten sarkazm, te komentarze przy moim mężu – to jego też rani. A ja już mam dosyć, naprawdę.
– Bo jesteś słaba – syknęła. – Wszystko cię rani, wszystko cię męczy. Pomyśl, co by było, gdybyś miała więcej dzieci! Ja wychowywałam piątkę i nie jęczałam, że mi ciężko.
– Ja nie chcę tak żyć – powiedziałam cicho. – Chcę, żeby było nam dobrze.
– Wam dobrze?! – parsknęła. – A mojemu synowi to co? Byle jak?
– Byle jak to jest teraz – powiedziałam. – Bo ja się chowam po kątach, a on udaje, że wszystko gra. Ale tak, może w końcu powinnam pomyśleć o sobie. I postawić granicę.
– A postaw, dziecko, postaw. Zobaczymy, kogo on wybierze.
– Może najwyższa pora – powiedziałam i zrobiło mi się czarno przed oczami.
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem
Przez chwilę obie milczałyśmy. Ludzie wokół nas przemykali, jakby byli z innej planety. A my stałyśmy tam, z oczami wlepionymi w siebie, zupełnie nieruchome.
– To groźba? – spytała teściowa cicho, niemal szeptem.
– Nie – odpowiedziałam równie cicho. – Bo ile można się ścierać i udawać, że wszystko jest w porządku?
Spojrzała na mnie inaczej. Już nie z wyższością. Raczej… jakby pierwszy raz usłyszała, że ja też mam głos.
– Naprawdę chcesz odejść? – zapytała.
– Chcę, żeby przestało boleć – odpowiedziałam. – Żebyś przestała patrzeć na mnie jak na rywalkę. Nie chcę wojny, ale nie zgodzę się już na to, żeby mnie tak traktowano. Ani przez mamę, ani przez niego.
Wzięła głęboki oddech. Westchnęła ciężko, jakby z niej zeszło powietrze.
– Dobrze – powiedziała po chwili. – Wystarczy na dzisiaj. Nie będę przepraszać, bo nie wiem, czy umiem, ale… może nie mam racji we wszystkim. Może coś rzeczywiście zepsułam.
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem.
– Mamo… ja nie chcę z tobą wygrywać. Chcę żyć spokojnie.
– Ja też, ale nie umiem.
– To może… spróbujmy od nowa. Albo przynajmniej przestać się krzywdzić.
– Dobrze. Ale nie dziś – mruknęła. – Na dziś mam cię dość. I tych zakupów też.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz tego dnia.
– Ja też, mamo. Ja też.
Patrycja, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Koleżanka tylko czekała, by wygryźć mnie ze stanowiska i awansować. Ale w tym wyścigu liczy się spryt, a nie szybkość”
- „Mój zięć to nieudacznik i bumelant, który nie dba o rodzinę. Nie wiem, gdzie córka miała oczy, gdy brała go za męża”
- „Myślałem, że na starość już zawsze będę sam jak palec. Kto by przypuszczał, że miłość kryła się tuż za ścianą”