Reklama

Śniłam o domu – nadgryzione zębem czasu mury, wielkie okna i stare drzewa w przylegającym do budynku sadzie. I woda. Opływająca tajemniczy dom, piętrząca się na kamieniach i spadająca z niewielkich wzniesień rzeka.

Reklama

Lubiłam ten sen. Powtarzał się regularnie i niemal nigdy nie urywał w tym samym miejscu. Miałam więc szansę dośnić go do końca. Bardzo tego pragnęłam.

Zdarzały się poranki, kiedy przedwcześnie budził mnie krzyk dzieci za oknem. Z żalem żegnałam senne fantazje i pomstowałam na pociechy sąsiadów. Za dnia tęskniłam za ciężkimi od owoców drzewami, kolumnowym gankiem, staroświecką sypialnią i wszystkim tym, co oferował wielki dom. Kładłam się spać z nadzieją, że znów się tam przeniosę… Czasem dom się oddalał. Widywałam go jedynie z drogi. Szum rzeki zagłuszały przejeżdżające samochody. Wypatrywałam świateł w oknach, ale drzewa przesłaniały widok. Potem obraz się rozmywał, a ja wracałam do rzeczywistości.

Monotonia przerywana wizytami klientek

Sporadyczne wiadomości od mężczyzny, który nie potrafił mi wybaczyć ucieczki. Tęsknota. Przemijanie. Bywało, że zapominałam o wszystkim na kilka tygodni. Ale potem… Znów tam byłam. W środku. Przestawiałam meble, zmieniałam detale. Śniłam życie w wielkim starym domu. I powoli stawało się to moją obsesją.

Tego dnia tęskniłam bardziej niż zwykle. Czekając na klientkę, wpatrywałam się w sufit i marzyłam. Wyobraźnia odtwarzała po kawałeczku elementy wystroju. Wmawiałam sobie, że gdy spojrzę niżej, ujrzę srebrnoszare tapety i haftowane obrusiki na komodach. Zamiast tego mój wzrok napotkał niemodną mozaikę podłogową i zielone obicie pluszowej kanapy. Z westchnieniem wróciłam do rzeczywistości.

Zobacz także

Czy ja się nie spóźniłam? – koścista blondynka omiotła wzrokiem salon, do którego ją wprowadziłam.

– Nie, jest pani punktualnie – uśmiechnęłam się. – Proszę się rozgościć i zdradzić mi cel swojej wizyty.

– No więc dostałam dziwną przesyłkę. Chodzi o mamę. Zaginęła, a ja muszę ją odszukać. Tylko że to wszystko przypomina wielką łamigłówkę.

– Byłabym wdzięczna za więcej szczegółów – zachęciłam ją.

– Jakiś czas temu moja mama postanowiła zmienić swoje życie. Zapisała się na uniwersytet trzeciego wieku i odkryła nowe pasje. Zaczęło się od klubu szaradzistów. Co czwartek chodziła na spotkania. Później jeździła na plenery malarskie. Przekonywała mnie, że dopiero po śmierci ojca ma czas na rozwijanie talentu. Obdarowywała całą rodzinę swoimi akwarelami. Wreszcie została zapaloną turystką. Zwiedzała pałace, zamki i kościoły.

Z czasem zrezygnowała ze zorganizowanych wycieczek i… wybrała autostop. Uwierzy pani? Kobieta grubo po sześćdziesiątce! Byłam przerażona. Prosiłam, by została w domu i zajęła się wnukami. Mój brat również się niepokoił. Kolejne rozmowy kończyły się jednak sprzeczkami. Nikt nie był w stanie odwieść mamy od jej decyzji. Aż pewnego dnia, chyba ze trzy miesiące temu, doszło do karczemnej awantury. Brat przesadził, ja też powiedziałam o kilka słów za dużo… Dość, że mama spakowała plecak i oznajmiła, że wyjeżdża na dłużej.

Zapowiedziała, że będzie się kontaktować jedynie za pomocą kartek pocztowych. W ten sposób da nam znać, gdzie jest, i że u niej OK. My jednak nie będziemy mogli odpisywać i, jak powiedziała, zatruwać jej życia swoim zrzędzeniem.

– Faktycznie tak było? – zapytałam.

– Tak. Kartki przychodziły regularnie. Mniej więcej jedna na tydzień. Do mnie lub do brata. Na zmianę. Ale mama była coraz bardziej tajemnicza. Nie pisała, gdzie jest, ani co robi. Musieliśmy dedukować na podstawie widokówek oraz stempli pocztowych. Ostatnia kartka została nadana w Lublinie 22 dni temu.

– Co na niej było?

– Lubelska starówka.

– A na odwrocie?

– Jakiś wierszyk o Wiśle, starości i spokoju. Mama chętnie raczyła nas poezją, rymowankami i rebusami…

– No dobrze, a co z tajemniczą przesyłką? – przypomniałam kobiecie.

– Przyszła dwa dni temu. Na pewno od niej. Poznaję pismo. Ale reszta jest dziwna.

I nie wiem, skąd ją nadano

– Nie ma stempla?

– Nie. Wygląda na to, że nie dostarczono jej pocztą. Pakunek po prostu leżał na schodach. Tuż przed drzwiami.

– Co było w środku?

– Kamienie… – zawahała się. – Głównie kamienie. Takie niewielkie. Szare i płaskie. Była też świeża brzoskwinia i wycięte z papieru cyfry. Trzy siódemki oraz jedna dziewiątka. To wszystko.

– I dlatego sądzi pani, że mama zaginęła? To raczej kolejny znak, że żyje i ma się dobrze – próbowałam ją uspokoić.

– Jasne. Tyle że ona nie zamierza wracać do domu. Gdy pojawiła się ta przesyłka, brat zagadnął znajomego listonosza. Na początku rozmawiali o paczce. Wyszło, że ktoś ją chyba podrzucił. Potem listonosz napomknął o emeryturze. Że już nie będzie przynosił, bo jest zmiana zlecenia. Na poczcie nie chcieli udzielić informacji. Potwierdzili jedynie, że mama wskazała inny adres.

– Jednym słowem, przeprowadziła się? I to zupełnie oficjalnie.

– Tak. Dlatego nie ma sensu, żeby zgłaszać zaginięcie na policji. Odprawią nas z kwitkiem. Ale z drugiej strony, przesyłka świadczy o tym, że mama chce, abyśmy ją odnaleźli. To rebus. Wysłała nam kawałki łamigłówki.

– A ja mam je złożyć w całość?

– Sami nie damy rady – kobieta spuściła wzrok, a po chwili wyjęła ze swojej torebki… kilkanaście kamieni.

Największy mógł ważyć nawet pół kilograma. Pozostałe były dużo mniejsze. Wszystkie odznaczały się koncentrycznym, mniej lub bardziej regularnym ułożeniem ciemnych i jasnych smug lub warstewek. Znałam te kamienie.

– Może pani chwilkę poczekać? – poderwałam się z fotela i pobiegłam do sypialni.

Na lampce nocnej przy łóżku wisiał mój talizman. Wisiorek, który dostałam od znajomego z gór. „Kiedy to było? – zastanawiałam się. I czy w tym samym czasie nie zaczęłam śnić domu nad rzeką?”.

– To krzemień pasiasty – pokazałam kobiecie oprawiony w srebro i zawieszony na łańcuszku kamień. – Widzi pani, jest taki sam. A to znaczy…

– To nic nie znaczy – najwyraźniej przygotowała wcześniej odpowiedź. – Krzemienie sprzedają na każdej giełdzie. I w internecie, na Allegro. Sprawdzałam.

Przestałam jej słuchać

Obracałam w palcach największy z kamieni. Wypolerowana powierzchnia kojąco wpływała na zmysły. Poczułam znajomą tęsknotę. Spojrzałam na sufit. Przed oczami pojawił się staroświecki plafon i gipsowe sztukaterie. Poniżej rozciągała się srebrzystoszara tapeta. W połowie ściany dostrzegłam obrazek. Przedstawiał porośnięte drzewami wzgórza, zza których wynurzał się pałac. Na innych akwarelach sportretowano gotycką katedrę i ratusz. Spojrzałam na przeciwległą ścianę.

Przez otwarte okno do pokoju wdzierał się zapach przejrzałych brzoskwiń i słodka woń nawłoci. Żółte kwiaty porastały trawnik przed domem. Schodziło się na niego wprost z małego tarasu. Inna droga wiodła przez ganek. Białe kolumny podpierały porośnięty mchem daszek. Z trawnika przed domem rozciągał się zapierający dech w piersiach widok. Rzadsze z tej strony drzewa porastały skarpę, która schodziła wprost do Wisły. Rzeka nie była w tym miejscu zbyt szeroka, a ja po raz pierwszy ujrzałam panoramę leżącego na drugim brzegu Sandomierza.

Chyba wiem, gdzie jest mama.

– Wywnioskowała to pani na podstawie kamieni? – nie dowierzała kobieta.

– W pewnym sensie. Krzemień pasiasty wydobywa się tylko w kilku miejscach w Polsce. Do tego w niewielu z nich panuje mikroklimat, który pozwala na uprawę brzoskwiń. Idealne miejsce dla sadów jest tam, gdzie krzyżują się dwie duże drogi. Na mapie oznaczono je symbolem 77 oraz 79.

– Trzy siódemki i dziewiątka.

– Kamienie i brzoskwinia.

– Co to za miejsce?

Sandomierz.

– No tak! Że też od razu na to nie wpadłam. Mama była tam w zeszłym roku na plenerze malarskim. Opowiadała o starym domu nad Wisłą. Podobno widok, jaki rozciąga się z podwórka…

– Jest nieziemski – dokończyłam za nią.

– Pani tam była?

– Jeszcze nie. Ale kiedyś, być może, też się tam przeprowadzę.

Śniłam o domu. Był za drzewami. Patrzyłam na niego z ruchliwej drogi. Zmieniłam bieg i pozwoliłam, by auto skręciło w szutrową aleję. Niebieska tabliczka wskazywała parking dla gości. Wysiadłam. Pszczoły leniwie krążyły nad kępą nawłoci. Ujrzałam ganek z kolumnami i wielki napis nad drzwiami: Pensjonat Złota Jesień.

Reklama

Potarłam wiszący na szyi talizman i zrozumiałam, że czas się obudzić.

Reklama
Reklama
Reklama