„Zaliczyłam mega wtopę na randce w ciemno i aż do dzisiaj mi wstyd na samą myśl. Jak mogłam zrobić coś tak głupiego?”
„Zdziwiło mnie, jak szybko przeszliśmy od niezręczności do swobodnej rozmowy. Mimo różnicy wieku i poglądów rozmowa płynęła. Kiedy powiedział, że nie znosi sushi, nie mogłam się powstrzymać. Wybuchnęłam śmiechem”.

- Redakcja
Nie byłam już dziewczynką, która wierzy w księcia na białym koniu, ale wciąż miałam nadzieję, że kiedyś spotkam kogoś, z kim rozmowa popłynie naturalnie, bez napięcia, bez udawania. Po tylu nieudanych randkach z internetu zrozumiałam, że nie szukam fajerwerków. Chciałam tylko poczuć, że ktoś naprawdę mnie słucha. Że i ja mogę słuchać kogoś z ciekawością.
Miałam konta na trzech aplikacjach randkowych i za sobą niejedno rozczarowanie. Ale kiedy napisał do mnie Marek, coś we mnie drgnęło. Nie przesłał zdjęcia na tle lustra, nie pisał, że szuka kogoś „do wspólnych podróży i Netflixa”. Zamiast tego napisał: „Czy wierzysz, że dobra rozmowa może zmienić człowieka?”. Odpisałam, że nie wiem. Ale że chciałabym.
Byłam gotowa
Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko mojego mieszkania. Zaproponował, żebym miała ze sobą czerwoną różę – wtedy od razu mnie rozpozna. Uznałam, że to nawet urocze. Rano podjechałam do kwiaciarni. Kobieta, która tam pracowała, spojrzała na mnie z uśmiechem i bez pytania podała pojedynczą różę w celofanie. Pewnie nie byłam pierwsza. Róża pachniała intensywnie, niemal zbyt mocno. W mojej dłoni wyglądała na trochę zbyt elegancką do codziennej sukienki i skórzanej kurtki.
W domu długo zastanawiałam się, co na siebie założyć. W końcu wybrałam granatową sukienkę do kolan. Włosy zostawiłam rozpuszczone, tylko delikatnie podkręciłam końcówki. Pomalowałam się jak zwykle – nic przesadnego. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam jak bohaterka komedii romantycznej, ale nie wyglądałam też na kobietę, która już w nic nie wierzy. Wciąż się starałam. I chyba o to chodziło.
Czułam się niepewnie
Siedziałam przy stoliku już dziesięć minut, kiedy zauważyłam, że ktoś podchodzi. Nie był to Marek. Wiedziałam to od razu, zanim jeszcze się odezwał. Mężczyzna był starszy, przynajmniej o dwadzieścia lat, ale miał w sobie coś, co przyciągało wzrok. Elegancki płaszcz, zadbana siwizna przy skroniach, uważne spojrzenie. W rękach trzymał bukiet róż – prawdziwy, ciężki bukiet, jak z filmu o romantycznej miłości.
– Czy to miejsce jest wolne? – zapytał cicho, wskazując na krzesło naprzeciwko mnie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, uśmiechnął się lekko i dodał:
– Przepraszam, zauważyłem różę i pomyślałem… ale może to nie ten stolik.
– Czekam na kogoś – powiedziałam, ale nie brzmiało to zbyt pewnie.
Zawahał się przez moment.
– To może, dopóki ten ktoś się nie pojawi, pozwolisz mi posiedzieć? Nie chcę kawy pić sam. Zwyczajnie nie smakuje.
Zgodziłam się. Czułam, że to nie będzie długa rozmowa. Może tylko chwilka, zanim przyjdzie Marek.
Byłam zaskoczona
Zamówił espresso i patrzył przez okno. Przez chwilę milczeliśmy.
– Ładna róża – powiedział w końcu. – Taka klasyczna. Lubi pani klasykę?
– Raczej nowoczesność – odparłam. – Lubię rzeczy proste, funkcjonalne, czasem nawet surowe.
– A więc się różnimy. Ja kocham klasykę. W muzyce, w sztuce, w ludziach.
– I w kwiatach? – zapytałam z uśmiechem, zerkając na jego bukiet.
– Zdecydowanie. Te nowe bukiety, te kompozycje… wszystko wygląda jak reklama. Róża ma być różą. Nic więcej.
Zdziwiło mnie, jak szybko przeszliśmy od niezręczności do swobodnej rozmowy. Mimo różnicy wieku i poglądów rozmowa płynęła. Kiedy powiedział, że nie znosi sushi, nie mogłam się powstrzymać.
– Nie wierzę, że nie lubi pan sushi – powiedziałam. – To niemożliwe.
– A ja nie wierzę, że są ludzie, którzy nie słuchają jazzu – odparł spokojnie.
– Słucham, kiedy muszę. W windzie albo w restauracji.
– Proszę nie bluźnić – zażartował, podnosząc filiżankę do ust.
Śmialiśmy się. Było coś zaskakująco lekkiego w tej rozmowie. On mówił o swoich ulubionych filmach, a ja wspomniałam o serialach kryminalnych, które pochłaniam na zmianę z thrillerami. On opowiadał o kotach, ja o swoim psie.
– Koty są niezależne – powiedział z dumą. – Mają charakter.
– A psy kochają bezwarunkowo – odparłam. – I nie trzeba się ich domyślać.
Wybuchnęłam śmiechem
Zaskoczyło mnie, jak łatwo przyszło mi mówić mu rzeczy, które zwykle zostawiałam dla siebie. Był uważny, ale nie narzucał się. Śmialiśmy się z siebie nawzajem, nie szukając aprobaty. Wiedziałam, że nie mamy ze sobą wiele wspólnego. I że to spotkanie zaraz się skończy. Ale nie chciałam jeszcze kończyć. A wtedy powiedział to zdanie, które wytrąciło mnie z rytmu.
– Wiesz… Czekam na Basię.
Poczułam, jak coś we mnie zamiera. A potem, ku mojemu zdziwieniu, wybuchnęłam śmiechem. Przez chwilę nie wiedziałam, czy dobrze usłyszałam. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a on tylko uśmiechnął się lekko, jakby cała ta sytuacja wcale go nie dziwiła.
– Przepraszam… co powiedziałeś?
– Czekam na Basię – powtórzył spokojnie. – Moja… znajoma. Miała być tutaj pół godziny temu. Powiedziała, że będzie miała różową pelerynę. A ja zobaczyłem cię z różą i… pomyślałem, że może Basia się rozmyśliła w ostatniej chwili i postanowiła zostać klasyczna.
Nie oglądałam się za siebie
Znowu się zaśmiałam. Głośniej niż wypadało, trochę nerwowo, ale z autentycznym rozbawieniem. To było tak absurdalne, że aż komiczne. Oboje przyszliśmy na spotkania z kimś innym i przez pół godziny rozmawialiśmy, jakbyśmy się znali. Jakbyśmy właśnie siebie szukali.
– No to gratuluję pomyłki – powiedziałam, ocierając łzy z kącików oczu. – To była najlepsza nie-randka w moim życiu.
– Dla mnie też – odpowiedział. – I to się chyba nie powtórzy… chociaż kto wie?
Zamilkliśmy. Nagle zrobiło się trochę niezręcznie. Czułam, że powinnam wstać, podziękować, zostawić mu przestrzeń, by mógł czekać na tę swoją Basię bez mojej obecności. Ale coś mnie trzymało. Nie chciałam wychodzić od razu. Nie jeszcze.
– To ja… pójdę – powiedziałam w końcu, wstając powoli.
On sięgnął po bukiet, wyjął z niego jedną różę i podał mi ją z lekko ironicznym uśmiechem.
– Za odwagę – powiedział. – I za to, że miałaś czas na pomyłkę.
Złapałam różę lekko drżącą dłonią. Spojrzałam mu w oczy, nieco zmieszana.
– Dziękuję. Nie wiem, czy mi się należała. Ale dziękuję.
– Należała się. Zdecydowanie – odparł. – Życzę ci, żeby ten Marek się jednak zjawił.
Wyszłam z kawiarni, trzymając nową różę. Szłam powoli, nie oglądając się za siebie. Nie czekałam już na Marka. I chociaż nie wiedziałam jeszcze, co dokładnie się wydarzyło, czułam, że ta pomyłka zostawiła w moim sercu jakiś ślad.
Odnalazłam go
Minęły dwa tygodnie. Wstąpiłam do księgarni tylko na chwilę, żeby przejrzeć nowości. Przechodziłam między półkami, kiedy ktoś lekko mnie szturchnął. Odwróciłam się odruchowo. To był on. Ten sam mężczyzna z kawiarni, z bukietem róż i filozoficznym podejściem do życia. Uśmiechnął się szeroko.
– Widzę, że los znowu pomylił scenariusz – powiedział.
Zaśmiałam się. Zaskoczenie mieszało się z jakimś spokojem.
– Tym razem bez róż – odpowiedziałam.
– Jeśli nie boisz się kolejnej pomyłki… możemy znów porozmawiać?
– Tak – powiedziałam i ruszyliśmy razem do kawiarni obok księgarni.
Marta, 30 lat
Czytaj także:
- „Matka powinna oprawić w ramkę moje wyniki z matury. Są dowodem na to, że źle mnie wychowywała”
- „Po zdradzie straciłam zaufanie do ludzi i przestałam wierzyć w miłość. Przypadek sprawił, że znalazłam swoje szczęście”
- „Moja córka spóźniła się o 1 dzień z życzeniami na Dzień Matki. Po takiej zniewadze nie wpuściłam jej do domu”