Reklama

Przez pierwsze dwa tygodnie po pogrzebie Asi nie zwracałem uwagi na nic. Przed cmentarzem mogłaby spacerować zebra, a bym jej nie zauważył. Poruszałem się po świecie jak zombie. Ten psiak mógł za mną łazić już wcześniej, ale zauważyłem go dopiero po kilkunastu dniach. I od razu przypomniał mi się Pikuś. Ukochany kundelek mojej żony, który po naszym ślubie zamieszkał z nami.

Reklama

Choć starałem się jak mogłem, Pikuś nigdy mnie nie polubił. Owszem, przyjmował jedzenie, pozwalał się wyprowadzać na spacery. I na tym koniec. Kiedy próbowałem go pogłaskać, warczał. Za to Aśka mogła z nim robić wszystko. Odszedł osiem lat po naszym ślubie. Joanna bardzo posmutniała. Nie chciała jednak słyszeć o kolejnym psie.

– One tak krótko żyją, nie zniosłabym rozłąki z kolejnym przyjacielem – powtarzała.

Choroba mojej żony trwała bardzo krótko. Nie zdążyłem zrozumieć, co się z nią dzieje, nawet wyobrazić sobie świata bez niej, a już jej nie było.

Jak ona mogła mi to zrobić?

Byliśmy małżeństwem tylko dwanaście lat. Ale parą ponad dwadzieścia. Poznaliśmy się w drugiej klasie liceum. Zostałem tu przeniesiony, bo w poprzedniej szkole narozrabiałem. Samochodu dyrektora sam bym nie dał rady wstawić do (pustej) fontanny, ale tylko ja się przyznałem. I tylko mnie wyrzucono. Okazało się, że w naszym nie tak dużym miasteczku nic się nie ukryje. Moja sława mnie wyprzedzała i w nowej szkole zostałem powitany jak bohater. Wszystkie dziewczyny chciały ze mną chodzić. Ale mnie od razu wpadła w oku Joanna. Najwyższa ze wszystkich i z szopą rudych włosów. I zupełnie niezainteresowana moją osobą – na każdej przerwie wtulała się w niższego od niej o głowę blondyna. Zostawiła go już miesiąc później. A na majowej wycieczce w Bieszczady została moją dziewczyną. Po powrocie zaprosiła mnie do domu.

Zobacz także

To wtedy poznałem Pikusia, wesołego kundelka z wielkimi uszami. Dopóki razem nie zamieszkaliśmy, wydawało mi się, że się lubimy. Zrobił się o mnie zazdrosny, dopiero kiedy się połapał, że zająłem jego miejsce w łóżku Joanny.
Zanim się pobraliśmy – postanowiliśmy się rozstać na pół roku. Świadomie. Żeby się przekonać, czy na pewno nie jesteśmy ze sobą z przyzwyczajenia. Wytrzymaliśmy dwa tygodnie.

Byliśmy razem bardzo szczęśliwi, pomimo że nie udało nam się zostać rodzicami. A oboje chcieliśmy. Trzy lata po ślubie uznaliśmy, że jesteśmy gotowi na dziecko, ale że najlepiej zostawić sprawy biegowi natury. Mijały jednak miesiące, lata i nic się nie działo. Lekarze nie bardzo wiedzieli, dlaczego nam się nie udaje.

– Maciek. Mam taki plan. Możemy jeszcze próbować, ale jak nam nie wyjdzie, to po prostu adoptujemy dziecko. Uznajmy, że to nasz plan B. I nie pozwólmy, żeby ten problem popsuł nasz związek. Zgoda? Jasne, że się zgodziłem.

I co z tego? Nawet nie zdążyliśmy zacząć procedury adopcyjnej. Mogłem żyć bez dziecka. Ale jak żyć bez Asi? Nie mam pojęcia, jak pomimo tych wszystkich badań, którym poddała się Joanna, ten drań mógł się schować. Nowotwór jajnika. Nagle wyskoczył nie wiadomo skąd. I w cztery miesiące zabrał dwa istnienia – Joanny i moje. Do pogrzebu jakoś się trzymałem. Starałem się być dzielny dla teściów. Zresztą tyle było rzeczy do załatwienia. Ale potem nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Chodziłem do pracy, choć nie pamiętam, co w niej robiłem. A zaraz potem jechałem na cmentarz. Siadałem na ławeczce sąsiada Joanny, pana Konopko. I mówiłem do niej. Sądziłem, że robię to w myślach, ale przelotne nerwowe spojrzenia przechodniów mogły świadczyć o tym, że niekoniecznie.

Aż mlasnęła z przyjemności

Tego dnia na grobie Asi postawili pomnik. Poryczałem się. Ten kawał granitu oddalił mnie od niej o lata świetlne. Nie wiem, czy to możliwe, ale poczułem się jeszcze bardziej samotny. To właśnie wtedy zauważyłem tego psa. Siedział na parkingu koło mojego samochodu. Na mój widok zerwał się i zaczął merdać ogonem. Tak jakbyśmy się znali. Może tak było? Może witaliśmy się tak od jakiegoś czasu, tylko ja nie pamiętałem?

Chodziłem na cmentarz codziennie. A ten kundelek zawsze tam był. Jak tylko pamiętałem, brałem dla niego jakiś smakołyk. Kiedy wracałem dwie, trzy godziny później – siedział w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Raz spróbowałem zaprosić go do samochodu. Nie dał się namówić. Może i dobrze, bo chyba nie przemyślałem tej decyzji. Ale po kilkunastu kolejnych dniach zorientowałem się, że czekam na te spotkania. To była pierwsza rzecz, która wyrwała mnie z mojego otępienia.

Zacząłem się zastanawiać, czy on jest czyjś, gdzie mieszka, co się z nim dzieje, kiedy nie siedzi na parkingu cmentarza. Któregoś dnia, zamiast wsiąść do samochodu, zacząłem iść chodnikiem w stronę miasta. Piesek się zerwał i poszedł za mną. A już po chwili biegł przede mną.
Pomyślałam, że po prostu idzie do domu. Szliśmy wzdłuż ulicy, potem przez las, przez łąkę. I – wróciliśmy na parking.

– Hej, mały. Kim ty jesteś? – zapytałem psa. Śmiesznie przekrzywił głowę, jakby rozumiał, co do niego mówię.
W końcu udało mi się go pogłaskać. A jak raz mi pozwolił, to nie chciał przestać. Przewrócił się na plecy i dał drapać po brzuchu. Wtedy się połapałem, że to suczka.

– Ojej, jesteś damą. Przepraszam, że się nie zorientowałem – mruknąłem.

Suczka aż mlasnęła z przyjemności.

Może gdzieś ktoś na nią czeka?

Tak, wiem, że nie byłem przy zdrowych zmysłach. Ale przyszła mi do głowy dziwaczna myśl. Byłem już jednak na tyle przytomny, że się rozejrzałem i sprawdziłem, czy nikogo nie ma w pobliżu.

– Kochanie, to ty? – szepnąłem suczce do ucha. A ona po raz pierwszy szczeknęła.

Nigdy nie wierzyłem w reinkarnację. I dalej nie wierzę. Jednak ta myśl w tamtym momencie chyba uratowała mnie przed szaleństwem.

Mała (tak zacząłem ją nazywać) robiła się coraz śmielsza. Aż pewnego dnia udało mi się wziąć ją na ręce. Polizała mnie po nosie i pozwoliła wsadzić się do samochodu, a potem zabrać do mieszkania.
Kiedy wyszedłem z łazienki, psa nigdzie nie było widać. Znalazłem go w sypialni, na poduszce Joanny.

– No tak, ty też wolisz ją. Jak Pikuś! No, chyba że jednak jesteś nią – mruknąłem.

Następnego dnia Mała pojechała ze mną na cmentarz. Ale zostawiłem ją w aucie. Nie chciałem, żeby gdzieś zniknęła. Wracając do domu, zatrzymałem się przy sklepie. Wziąłem Małą pod pachę i poszliśmy na zakupy. Kupiłem miski, karmę, smycz, posłanie.

– To co, Mała? Chcesz ze mną zamieszkać? – zapytałem.

Zabawne, chyba mówienie do psa nie jest uznawane za tak dziwaczne jak do grobu zmarłej żony… Miałem jednak wyrzuty sumienia, że może ją komuś ukradłem. Może gdzieś ktoś na nią czeka? Zrobiłem Małej zdjęcie i wydrukowałem ulotki. Rozwiesiłem na parkingu i w okolicy. Przez kilka dni każdy telefon z nieznanego numeru wywoływał u mnie panikę. Chyba w ciągu tych kilku dni zrozumiałem, jak bardzo się do niej przywiązałem. Na szczęście nikt się po nią nie zgłosił.

Przez Małą musiałem zacząć normalnie żyć. Psa trzeba było rano nakarmić, więc i sobie zacząłem robić kawę i kanapkę. Musiałem spacerować, robić zakupy. A to wymagało rozmawiania z ludźmi. Okazało się, że to wcale nie takie trudne. Po śmierci Asi wydawało mi się, że już nigdy nie będę potrafił znieść towarzystwa innych.

Gdyby i ona odeszła, nie przeżyłbym tego

Kilka tygodni temu Mała zrobiła się osowiała. Nie chciała jeść. Że jest naprawdę z nią źle, zrozumiałem, kiedy nie wybiegła się ze mną przywitać. Leżała na podłodze w kuchni, w kałuży. Jak ją podniosłem zobaczyłem, że ta kałuża jest lekko czerwona.
Pognałem z nią do weterynarza.

– Mała ma prawdopodobnie niewydolność nerek. Zrobimy badania. Najlepiej będzie, jak piesek u nas zostanie – zawyrokował lekarz. – Jeśli zareaguje na leki, będzie dobrze. Ale to poważna sprawa.

Lekarz zabrał Małą do boksu. Posiedziałem z nią chwilę, aż zasnęła, i poszedłem do domu. Nie wiem, czy to nie bluźnierstwo, ale modliłem się, żeby wyzdrowiała. Wiedziałem, że jeśli teraz stracę tego pieska, to już się nie podniosę. Po prostu.

Rano przed pracą poszedłem ją odwiedzić. Recepcjonistka mnie zapamiętała, skinęła głową, żebym wchodził śmiało. Boks Małej był pusty. Materacyk pokryty świeżym podkładem. Zamarłem. Usiadłem na podłodze. Nagle poczułem na ręce mokry nos. A już po chwili Mała lizała mnie po twarzy.

– Kryzys minął, leki zadziałały – usłyszałem. – Będzie dobrze. Musi pan tylko dbać o jej dietę i podawać leki. Zalecenie dostanie pan w recepcji…

Reklama

Prosto z kliniki pojechaliśmy na cmentarz. Było pusto, więc schowałem Małą za pazuchę i zabrałem ze sobą. Pora, żeby panie się poznały.

Reklama
Reklama
Reklama