Reklama

Nigdy w życiu niczego nie wygrałam: żadnej nagrody w konkursach na piosenkę czy wiersz, nie trafiłam w loterii fantowej, nie wytypowałam nawet czwórki w Lotto. Natomiast moi znajomi stale coś wygrywali, dobrze typowali lub zdobywali nagrody. Pewnego dnia mój ówczesny chłopak, który akurat trafił w totka pięć cyfr, powiedział całkiem serio, że los najwidoczniej mnie nie zauważa. Poczułam się… gorsza.

Reklama

Co w nich wstąpiło?

Kilka lat później zadałam sobie pytanie, czy szczęście w loteriach jest mi w ogóle do czegoś potrzebne. Fakt, wygranie miliona rozwiązałoby wiele moich finansowych bolączek, ale przecież miałam już dobrą pracę, fajnego męża i dziecko, które pragnęłam przytulać z miłości, a nie wywieźć za miasto i porzucić.

– Może to jest ten twój szczęśliwy los – stwierdził tata, gdy rozmawialiśmy o szczęściu u innych. – Jednym daje za jednym zamachem pełną garść pieniędzy czy jakieś ulotne zwycięstwo, a tobie ofiarował coś całkiem innego, moim zdaniem bardziej wartościowego.

Jak dobrze się zastanowić, to tata miał rację. Co z tego, że Jurek wygrał sto tysięcy w gazetowej zdrapce… Jak pięć lat temu zaczął opijanie zwycięstwa, tak chlanie skończył dopiero niedawno, gdy trafił go zawał w bramie, gdzie degustował z kumplem owocowe wino. No i już nie ma Jurka między nami.

Romka żyła w naprawdę szczęśliwym małżeństwie. Owszem, ona i jej mąż ciągle się kłócili, ale widać było, że jedno za drugim skoczyłoby w ogień. Jak powiedział jeden ze wspólnych przyjaciół: „W ich domu zawsze brakowało pieniędzy, ale miłość nigdy nie była u nich towarem deficytowym”. No i pewnego dnia Romka i Daniel wypełnili kupon Lotto. Nie trafili głównej wygranej, która wówczas wynosiła osiem milionów złotych, tylko ten dodatkowy milion w Lotto Plus. Pół roku później oboje już się nienawidzili. Na sprawie rozwodowej, gdyby sędzia nie stanęła im na drodze, skoczyliby sobie do gardeł. Nikt z nas nie mógł zrozumieć, co w nich wstąpiło. A poszło o to, jak te pieniądze powinny zostać wydane, w jakim banku należy je przechowywać, jak je podzielić i kto powinien o tym decydować. Paranoja!

Zobacz także

Takich przypadków, choć nieco mniej drastycznych, znalazłabym w swoim otoczeniu jeszcze kilka. Tak więc w duchu dziękowałam opatrzności, że choć omijają mnie wielkie emocje, nie muszę przeżywać równie ogromnych rozczarowań lub lęków. „Jak nie masz pieniędzy, boli cię głowa, skąd je wziąć. Jeśli zaś je masz, to głowa boli cię jeszcze mocniej, bo nie wiesz, gdzie ulokować kapitał, żeby go nie stracić” – usłyszałam kiedyś od koleżanki. W naszej rodzinie, jeśli kogoś bolała głowa, to jedynie z powodu braku gotówki. Ale zawsze jakoś dawaliśmy sobie radę. Nasze życie biegło spokojnym rytmem, dzieci dorastały.

Mąż wyśmiał moje obawy

Kiedy skończyłam pięćdziesiąt lat, pewnego dnia dostałam list. Na adresie zwrotnym widniała pieczęć centrum zdrowia w Warszawie. W pierwszym odruchu pomyślałam, że mnie z kimś pomylono. Ponieważ na kopercie widniało moje nazwisko, zajrzałam do środka. I tam znalazłam pismo, w którym przeczytałam: „Pracownia Endoskopii, Centrum Profilaktyki Nowotworów COI zaprasza na profilaktyczne kolonoskopowe badanie jelita grubego”. Na końcu widniała informacja, że „przed podjęciem decyzji odnośnie do badania można skonsultować się z lekarzem rodzinnym”.

Naszym lekarzem rodzinnym był przyjaciel domu, który niekiedy leczył nas przez telefon. To znaczy, my mówiliśmy, co nam dolega, a on wypisywał recepty, które odbieraliśmy u pielęgniarki w przychodni, gdzie Mateusz pracował. Robiliśmy tak w sytuacjach podbramkowych, gdy żadne z nas nie miało czasu iść po numerek do rejestracji, a potem wyczekiwać na korytarzu przed gabinetem.

Tym razem nie musiałam dzwonić, bo przyjaciel przyszedł do nas ze swoją nową dziewczyną na proszony obiad. Między jednym daniem a drugim, gdy zajrzał do mnie do kuchni, spytałam, czy warto iść na badania.

– Interesujące pytanie – zaśmiał się.

– Dlaczego się śmiejesz?

– Bo właśnie spytałaś, czy powinnaś dbać o własne zdrowie.

– Ależ ja dbam!

– Inaczej mówiąc, uważasz, że jesteś zdrowa, więc na razie nie musisz nic robić.

– Mój tata nigdy nie był u lekarza i umarł w wieku dziewięćdziesięciu czterech lat.

– Miał końskie zdrowie i dużo szczęścia. Ale w czasach, gdy żył twój ojciec, ludzie żyli o dziesięć, a na wsi nawet o piętnaście lat krócej niż teraz. Żyjemy dłużej między innymi dzięki badaniom profilaktycznym.

– Czyli radzisz mi iść.

– Jak najbardziej.

Wieczorem usiadłam do czytania ulotek, które znajdowały się w liście razem z zaproszeniem. Nie ukrywam, że samo badanie wywołało u mnie pewien opór. Wstydliwy opór. Z drugiej strony mogłam pocieszać się tym, że nie byłam pierwszą osobą, której lekarz specjalista będzie badał jelito grube. Mimo wszystko nie czułam się komfortowo. Szczerze mówiąc, czułam koszmarny wstyd.
Powiedziałam o tym mężowi, a ten wyśmiał moje obawy. Co więcej, nakazał, żebym od razu potwierdziła swoją wizytę.

– Powiem ci tylko jedno, Olu – stwierdził stanowczo. – Powinnaś się wstydzić swojego wstydu. W końcu jesteśmy nowoczesnymi ludźmi z XXI wieku.

No więc zadzwoniłam do szpitala i potwierdziłam chęć wzięcia udziału w badaniu profilaktycznym. Trzy dni przed godziną zero dostałam preparat, który miał mnie oczyścić, przygotowując tym samym do badania.

Ale proszę się nie martwić

Wyznaczonego dnia, na nieco miękkich nogach, zjawiłam się w warszawskim centrum profilaktyki nowotworów na Ursynowie. Mąż był ze mną; cały czas trzymał mnie za rękę i mówił, że wszystko będzie dobrze.

– Nie masz co się tak denerwować – tłumaczył. – Zbadają cię i zaraz zasuwamy do kawiarni na pyszną kawę.

Poszłam za pielęgniarką do pomieszczenia, w którym przebrałam się do badania. Potem weszłam do niewielkiej sali, stały tam nowoczesne urządzenia medyczne. Lekarze byli mili, każdy przedstawił się z imienia i nazwiska. Potem dostałam znieczulenie, po którym poczułam się lekko otumaniona, dzięki czemu całe badanie przeszłam w półśnie. Nic mnie nie bolało, nic nie czułam. Jedyną niewygodą było leżenie na boku, czego bardzo nie lubię, bo zwykle usypiam na plecach. Leżąc tak, przypomniałam sobie wytłuszczone zdania, które widniały u dołu przysłanego mi pisma: „Profilaktyczna kolonoskopia może zmniejszyć ryzyko zachorowania na raka jelita grubego nawet o 60–90 proc.”. I kolejne: „Jeśli badanie wypadnie prawidłowo, wystarczy jedna kolonoskopia w życiu”.

Kiedy wybudziłam się po zabiegu, przyszedł do mnie lekarz. Przypomniał swoje nazwisko.

– W trakcie badania – powiedział – usunęliśmy pani trzy polipy. Niestety, wygląda na to, że jeden z nich się uzłośliwił.

Poczułam, jak serce na moment zatrzymuje mi się w piersiach, żeby chwilę potem ruszyć z szalonym łomotem.

– Wszystko wykażą badania histopatologiczne – ciągnął lekarz. – Ale proszę się nie martwić. Najważniejsze, że pani tu przyszła. Zmiany zostały wykryte we wczesnej fazie, więc problem może okazać się niewielki.

„Może okazać się niewielki…” – to najbardziej mnie poruszyło. Na pewno każdy przeżył w swoim życiu czarne chwile, kiedy to był pewny, że oto stanął na skraju życia i dalej rozciąga się już tylko czarna pustka. Ja właśnie tak się czułam. Cztery tygodnie później dostałam wezwanie do szpitala. Przeszłam zabieg usunięcia tkanki rakowej. Zgodnie z opinią lekarzy wszystko poszło po ich myśli.

– Teraz przez parę lat czekają panią badania okresowe, żeby kontrolować sytuację – powiedział lekarz prowadzący.

Już nie żałuję tych tysięcy złotych

Rzeczywiście przez kolejne pięć lat przeszłam trzy takie badania. Na szczęście za każdym razem słyszałam z ulgą słowa lekarza:

– Jest pani zdrowa.

Ostatnio zaś doktor powiedział, że niebezpieczeństwo minęło.

Miała pani dużo szczęścia i jeszcze więcej rozsądku, że zgłosiła się na badania kontrolne. To tak, jakby wypełniła pani kupon Lotto i go wysłała. Mogę pani powiedzieć, że właśnie wygrała pani główną wygraną na loterii życia.

Już nie żałuję tych tysięcy złotych, których nie wygrałam w grach liczbowych. Już nie zazdroszczę innym, bo los obdarzył mnie główną wygraną… Czyli życiem i tym, że mogę cieszyć się miłością najbliższych.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama