Reklama

Kiedy zmarł mój ojciec, odziedziczyłem po nim pralnię. Interes jak interes – może nie przynosił nie wiadomo jakich kokosów, lecz najważniejsze było, że nie musiałem do niego dokładać.

Reklama

Procent bezrobocia jest u nas tak wysoki, że co drugi facet w moim wieku, jeśli nie rzucił nałogu, to pali cudzesy, bo nie stać go na własne papierosy. W miasteczku uchodziłem więc za dobrą partię. Mogłem mieć każdą dziewczynę. Wybrałem Paulę.

Kochałem się w niej od gimnazjum

Kiedy zaczęliśmy się spotykać, była już niezależną kobietą sukcesu: prowadziła sklep z eleganckimi ciuchami. Była moją wielką miłością jeszcze z czasów gimnazjum; już wtedy uznałem, że to ta jedyna. No i została moją żoną.

Matka Pauli jest krawcową i szyje te wszystkie superwytworne kreacje. Kiedy tylko w okolicy jest jakiś ślub, do sklepu żony zjeżdża się pół weselnego orszaku. Panna młoda kupuje białą suknię, a druhny i goście – kreacje podpatrzone przez moją teściową na zdjęciach znanych aktorek w magazynach dla pań. Trzeba przyznać, że babka ma do tego dryg. Zawsze potrafi tak wykombinować, że kobitki wyglądają na szczuplejsze, więc nic dziwnego, że interes się kręci!

Byłem pewny, że będzie nam się z Paulą żyło spokojnie i dostatnio, no bo czego nam było trzeba? Jak na nasze miasteczko, pieniędzy mieliśmy dość.

Zobacz także

Wkrótce jednak przekonałem się, że to wyłącznie moje zdanie.

Zaczęło się zaraz po ślubie. Żona wpadła któregoś dnia do mojej pralni i zaczęła rozglądać się dokoła, zupełnie jakby widziała ją pierwszy raz na oczy. A przecież przychodziła tutaj od dziecka i doskonale znała każdy kąt. Dopiero później zrozumiałem, po co te oględziny.

Nagle zauważyła, jaki jestem zacofany

Wieczorem w domu zaczęło się ględzenie. Człowiek marzy, żeby po całym dniu pracy spokojnie zjeść kolację, a tu Paula jak nie wrzaśnie! Że ta pralnia to przeżytek, bo teraz to się używa nowoczesnych maszyn. I jeśli nie zainwestuję w sprzęt i wystrój wnętrza, to wkrótce pies z kulawą nogą do mnie nie przyjdzie. Stwierdziła nawet, że jej klientki już teraz narzekają na jakość moich usług i swoje kreacje wolą wozić do dużego miasta.

– Jak są głupie, to niech sobie płacą dwa razy więcej za pranie – wzruszyłem tylko ramionami.

Na to moja żona, że głupi to jestem ja, bo gdyby tu, na miejscu, były takie chromowane cuda jak te miastowe pralki, to też by nam zapłacono większą kasę.

– Ale ty wolisz, żeby to inni zarabiali nasze pieniądze! – wykrzyczała.

Od tamtej pory w naszym małżeństwie zaczęły się ciche dni. Pomyślałem sobie wtedy, że to chyba trochę za wcześnie na takie poważne kłótnie. Ledwo przecież zwiędły kwiaty od naszych ślubnych gości…

Ponieważ Paula nigdy wcześniej nie wspominała, że w mojej pralni coś się jej nie podoba, miałem nadzieję, że szybko jej przejdą te fanaberie. Niestety, nie przeszły. Moja żona codziennie wierciła mi dziurę w brzuchu, że powinienem zmodernizować pralnię, bo szybko splajtuję. Kocham ją, więc w końcu się ugiąłem. Zamówiłem najnowsze katalogi ze sprzętem pralniczym i zacząłem je przeglądać.

Ładnie to wszystko wyglądało, nie powiem. Tylko te ceny! Do mojej żony jednak w ogóle nie docierały argumenty finansowe. Cóż miałem zrobić? Zacząłem przeglądać oferty banków. I nagle okazało się, że na kredyt stać tylko tych, co już mają pieniądze.

Kiedy siedziałem załamany, zagrzebany po uszy w bankowych broszurach, moja żona krążyła wokół mnie jak tygrys wokół rannego zwierzęcia. Aż
w końcu stwierdziła, że kredyt to jednak zły pomysł.

– Możesz pożyczyć pieniądze od moich rodziców – stwierdziła.

W pierwszej chwili odmówiłem, bo przecież nie będę siedzieć w kieszeni u teściów. Moja żona oczywiście nie dała za wygraną. Odtąd rano, w południe i wieczorem – cały czas biadoliła, że jestem zacofany i wciąż siedzę w poprzedniej epoce. I że ona stara się jak może, aby podnieść naszą stopę życiową, a ja tylko ciągnę rodzinę w dół!

Opierałem się jej całe trzy miesiące, podczas których atmosfera w domu była po prostu nie do zniesienia. Wreszcie się przełamałem i stwierdziłem z rezygnacją, że jak chce, to niech ma.

I to był mój błąd.

Jeszcze trochę i pójdę z torbami!

Moi teściowie nie są naiwnymi nowicjuszami; wiedzą, co to biznes. Teść co chwilę wietrzy pieniądze w coraz to innym interesie i najczęściej sporo na tym zarabia. Teraz też prawie nie dał mi dojść do słowa, tylko od razu zadecydował, której firmy maszyny powinienem wybrać. Potem szybko obliczył, że modernizacja mojej pralni wyniesie 50 tysięcy złotych. I podsunął mi do podpisania dokument, z którego wynikało, że daję mu lokal pod zastaw pożyczki

To był moment, w którym mogłem się jeszcze wycofać. No bo w jakiej normalnej rodzinie podpisuje się takie papiery? W dodatku notarialnie!

A ja, głupi, zgodziłem się na te warunki. Od tamtej pory nie mam nic do powiedzenia we własnej pralni... Rządzą w niej teściowie do spółki z moją żoną. To oni ustalają ceny i promocje.

Teściowa na przykład wymyśliła i wprowadziła w życie bez konsultacji ze mną, że każdy, kto kupi w sklepie u Pauli kreację lub garnitur, w ciągu trzech miesięcy od daty zakupu ma jedno pranie gratis. I nagle, ni stąd, ni zowąd zaczęli mi przychodzić klienci z jakimiś kuponami, o których kompletnie nic nie wiedziałem. Okropnie mnie to wkurzyło.

– Nigdy nie spłacę tej pożyczki, jeśli pół miasta będzie u mnie chciało prać za darmo! – tłumaczyłem żonie.

A ona wtedy stwierdziła, że nie myślę marketingowo, a poza tym co za różnica, czy zarabia pralnia, czy sklep? Przecież to i tak są wszystko wspólne pieniądze.

Tylko co to za wspólnota, skoro ona ma osobne konto?!

Nie był to zresztą ostatni zamach na moją pralniczą kasę. Teraz Paula zakłada ze swoją kuzynką sklep z tanią odzieżą. Planują od razu całą sieć, bo tak się podobno najbardziej opłaca. A ja już widzę te wielkie wory łachów, które będą prane i prasowane w mojej pralni. Za darmo, oczywiście, bo przecież od żony nie wezmę pieniędzy!

I tak oto wyszedłem na interesie z rodziną. Teoretycznie mam własną pralnię, tyle że ona już wcale do mnie nie należy. Rodzina Pauli robi z nią, co chce, a wszystko zmierza do tego, żebym jak najpóźniej spłacił kredyt zaciągnięty u teściów. W dodatku oni chyba uważają, że zrobili mi jakąś wielką łaskę!

– Widzisz, czy bank byłby taki cierpliwy? – pyta mnie obłudnie żona, kiedy znów brakuje mi na ratę. – A tata poczeka.

„Gdyby nie tata, to ja bym mógł już dawno te raty spłacić!”– zżymam się w środku. Nic jednak nie mówię, bo przecież jestem na straconej pozycji. Nie mam głosu ani we własnej pralni, ani we własnym domu.

Kiedy obcy ludzie patrzą na te chromy i lustra w moim lokalu, to im się wydaje, że mam życie jak u Pana Boga za piecem. Spokojne i dostatnie. Dzięki temu, że się wżeniłem w bogatą rodzinę.

– Pani pamięta, jak tu zawsze było skromniutko? A teraz Francja elegancja! – gadają.

A ja tysiąc razy wolałem „ciasne, ale własne”! A teraz co? Nawet na papierosy już mi czasem brakuje! Jeszcze chwila i też będę palił cudzesy, jak ci wszyscy bezrobotni na rynku.

– Przynajmniej rzucisz wreszcie ten twój paskudny nałóg.– usłyszałem kiedyś od żony.

Reklama

A wtedy to już nic własnego mi nie pozostanie…

Reklama
Reklama
Reklama