Reklama

Ne mam pojęcia, jak sobie z tym poradzę. Chyba lepiej byłoby w ogóle ich nie odwiedzać i nie oglądać, co nasza córka i jej mąż zrobili z naszym pięknym, starym domem.

Reklama

Chcieliśmy odwiedzić córkę

Mój małżonek Łukasz jest typowym domatorem, a od czasu, kiedy dowiedział się, że jedziemy odwiedzić Natalię, to jakby mu skrzydła urosły! Wesoły, nuci coś pod nosem, a nawet mnie chwycił i obrócił przy kuchence, o mało się nie przewróciłam.

– Oj, szaleństwa ci w głowie! – przekomarzałam się, trącając go żartobliwie ściereczką po plecach. – Aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu leżałeś wyciągnięty na sofie i szykowałeś się w ostatnią podróż. Gdybyś tylko wspomniał, że chcesz zobaczyć rodzinne strony, od razu wsiedlibyśmy w samochód...

– Oj tam, po prostu zatęskniłem za Natalką! – parsknął śmiechem małżonek. – Poza tym, kochanie, i tak nic by to nie dało, nawet jakbym zaczął mówić. Przecież sama ledwo trzymałaś się na nogach.

Nadal tu jestem, ale dostałam informację od córki, że spodziewa się maleństwa, więc raczej nie ma co oczekiwać, że nas odwiedzi. Trzeba będzie samemu wsiąść do pociągu i pojechać do nich. Byłam bardzo zaskoczona entuzjazmem Łukasza, bo myślałam, że niezbyt będzie mu się chciało jechać w taką podróż i odwiedzać nasz stary dom.

To była świadoma decyzja

Mężowi nie było nam łatwo zgodzić się na przeprowadzkę ze wsi do bloku, do mieszkania zięcia. Ale młodzi potrzebowali swojego kąta, a my wszędzie mieliśmy daleko. Zwłaszcza do lekarzy, bo na wsi to naprawdę trzeba się nieźle natrudzić, żeby dostać się do dobrego specjalisty. Zamiana domu na mieszkanie to była jedyna opcja, która miała sens. Postanowiliśmy tak zrobić i od półtora roku udajemy, że wszystko jest w najlepszym porządku, chociaż to w ogóle nie jest prawdą.

– Zastanawiam się, jakie relacje oni mają z sąsiadem – ekscytował się mój mąż. – Fajnie będzie spotkać tego cwaniaka po tak długim czasie, nie sądzisz.

– A pamiętasz...? - zaczęliśmy wspominać dawne czasy przy herbacie. Chyba lepiej byłoby obrócić krzesła w stronę przeciwną do szyby. W końcu na co tam można było patrzeć... widok odłażącego tynku na ścianie supermarketu i samochodów, które raz po raz, to odjeżdżają, to przyjeżdżają...

Nareszcie pojemy winogron! – Łukasz rozmarzył się, przymykając powieki. Zapewne po to zamykał raz po raz oczy, by nie rozpraszał go ten mało pociągający pejzaż za oknem.

Jakie to uczucie, znów przekroczyć próg własnego domu, ale tym razem w roli odwiedzającego? – zadawałam sobie pytanie. – Będę musiała bardzo się pilnować, aby nie zacząć ingerować w wystrój wnętrza ani nie myszkować po wszystkich szafkach! Ciekawość mnie zżerała, w jakim stanie są moje ukochane róże. Choć zostawiłam drobiazgową instrukcję pielęgnacji, to nie wiem, czy córka zadbała choćby o odpowiednie okrycie ich na zimę. A na wiosnę, czy przycinała je według moich zaleceń? Oj, Anka przestań panikować! – skarciłam się w duchu. – To już nie jest twój problem.

Wyruszyliśmy na wyprawę

To niby tylko 150 kilometrów, ale w naszym wieku taka trasa to już nie byle co! Dobrze, że pakunków mieliśmy niewiele, bo co tak naprawdę można przywieźć dorosłym dzieciom z dużego miasta. Ani świeżych owoców, ani domowych przetworów… Na dworcu czekali już na nas Natalia i Jurek, więc po krótkiej chwili wyruszyliśmy w stronę wsi. Tą samą trasę pokonywaliśmy setki razy, kiedy mój mąż był jeszcze w stanie być kierowcą. Ileż to już lat minęło! Do mojej głowy napłynęły piękne wspomnienia...

Całe szczęście, że to Łukasz prowadził konwersację. Mnie najwyraźniej dopadła jakaś melancholia. Siedziałam tylko, zerkając raz po raz się przez szybę i ledwo powstrzymując płacz. W promieniach schodzącego za horyzont słońca klony przy jezdni zdawały się jeszcze bardziej emanować kolorami niż zwykle. Na okolicznych pastwiskach dostrzegłam żurawie, które zgromadziły się, niczym na jakiś wiec, pośród oparów unoszących się z pożółkłych źdźbeł trawy. To był taki niesamowity spektakl przyrody, rozgrywający się w totalnej ciszy.

– Teraz właśnie wkraczamy w świat nowoczesności! – wykrzyknął z entuzjazmem zięć.

Okolica się zmieniła

Niespodziewanie ujrzeliśmy przed sobą wielopasmową ekspresówkę. Wyszło na jaw, że nasza mała miejscowość nie leży już na takim odludziu jak dawniej, a w małej odległości od niej powstała bowiem najprawdziwsza autostrada.

– Natalka nic wam o tym nie mówiła? – ze zdumieniem zapytał Jurek. – To naprawdę świetna nowina!

No i opowiadał dalej, że skoro ich dom jest teraz bliżej cywilizacji, to on zdecydował się na otwarcie własnej działalności. Na początku, po lekcjach w szkole, w której obydwoje pracują, ale z biegiem czasu kto to wie? Od zawsze miał dryg do motoryzacji, przecież najpierw ukończył technikum samochodowe, a na studia poszedł tylko dlatego, że nalegała na to mama. Mój Łukasz go pochwalił, że to naprawdę rozsądne podejście, bo przecież ciągle słyszy się o kolejnych osobach, które z powodu cięć w firmach tracą zatrudnienie. Dobrze, jeśli przynajmniej jedno z małżonków ma jakiś plan B, taki z sensem. Mąż prezentował się świetnie, był wygadany i radosny, zupełnie jakby odmłodniał.

Pomyślałam więc, że powinnam brać z niego przykład. Pora dorosnąć i przestać biadolić jak mała dziewczynka. Liczy się to, że Natalia i Jurek mają udany związek, rozmyślają razem o planach na przyszłość i wszystko im się układa. Wystarczy wejść w rolę matki, a wtedy od razu widać, że cała reszta to tylko małe rzeczy.

Byłam w szoku

No dobra, przyznaję, że jak w końcu dotarliśmy na miejsce, to, nie owijając w bawełnę, po prostu szczęka mi opadła. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej!

Z sadu przed domem, z którego mój mąż był taki dumny, praktycznie nic już nie zostało. Na jego miejscu był betonowy podjazd, który prowadził prosto do sporego garażu w budowie. Dokładnie tam kiedyś miałam swój mały ogródek z różami. Natalka i jej mąż oprowadzali nas po tym wszystkim, pękając przy tym z dumy i wciąż rozprawiając o pożyczkach, zamiarach i zezwoleniach, a ja po prostu ledwo co się powstrzymywałam, żeby nie zacząć tupać nogami i drzeć się wniebogłosy.

Mąż zaś cichaczem się ulotnił na drugą stronę, pewnie żeby zobaczyć, czy jego winogrona jeszcze się ostały. Ja coś czułam, że już nie ma po nich śladu.

Rozpłakałam się

Byłam mocno zmęczona długą podróżą, więc zwróciłam się z prośbą do mojej córki, by dała mi trochę czasu na odpoczynek. Zaprowadziła mnie do pokoju na górze, gdzie niegdyś mieściła się sypialnia moja i Łukasza. Cóż, przynajmniej to pomieszczenie pozostało w niemal niezmienionym stanie. Ledwo przekroczyłam jego próg i gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, od razu padłam na łoże, a z moich oczu popłynął potok łez. Chwila minęła, zanim usłyszałam czyjeś kroki. Poczułam, jak mąż kładzie mi dłoń na ramieniu:

– Anka, postaraj się uspokoić – objął mnie ramieniem i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że on również się trzęsie.

– Tyle czasu, tyle pracy... – pociągnęłam nosem. – I wszystko na nic?

– Trudno powiedzieć – złapał głęboki oddech. – Ale jedno jest pewne, musimy tam wrócić i obawiam się, że będziemy musieli też nadal udawać zachwyt. Spróbuj wziąć się w garść. Zrób to dla Natalki.

No dobra, jestem dorosłą kobietą, znam zasady dobrego wychowania i się tam pojawię. Ale prędzej wybiorę się na tamten świat, niż pochwalę te zmiany, który nasza pociecha zrobiła wraz z mężem z owoców naszej ciężkiej, wieloletniej pracy.

Do wieczora miałam kiepski nastrój, ale gdy tylko wróciłam do siebie, od razu wystukałam na komputerze wiadomość do siostry z Ameryki. Wygadałam jej się, że Natalka kompletnie nic nie zrobiła sobie z mojego wysiłku włożonego w ten dom i po swojemu przebudowała działeczkę. Jej odpowiedź niezbyt mi podpasowała, ale dała za to sporo do przemyślenia.

Wyżaliłam się siostrze

„Danusiu, ale jakie ty miałaś tak naprawdę oczekiwania? Natka i jej mąż żyją swoim życiem, a nie pracują jako przewodnicy w muzeum. Spróbuj spojrzeć na tę sytuację z innej perspektywy: to dobrze, że wasze rodzinne gniazdko odżywa, a co najważniejsze, trafiło w ręce bliskich i zaufanych ludzi, a nie jakichś zupełnie obcych. Wyobraź sobie, że mogłoby być przecież o wiele gorzej, gdybyście z mężem byli zmuszeni się wyprowadzić, a nikt z krewnych nie chciałby tam osiedlić się na stałe...

Zdaję sobie sprawę, że niełatwo jest pogodzić się z takimi zmianami, ale cóż, taka jest kolej rzeczy i nic na to nie poradzę. Wszystko ma swój koniec, co z pewnością dobrze już wiesz. Nie namawiam cię do udawania entuzjazmu, czy też udawanego zachwytu jeśli wcale tego nie czujesz. Po prostu przyznaj szczerze, że ciężko ci pogodzić się z nową sytuacją albo, że bardziej podobało ci się, jak było wcześniej”.

Halinka chyba miała sporo racji. Jak by to było obrażać się na własne dziecko z powodu paru krzaczków... Przecież to nie ja tam teraz gospodarzę i to nie mój komfort powinien być priorytetem!

Reklama

Anna, 63 lata

Reklama
Reklama
Reklama