Reklama

Babcia zawsze mówiła, że tulipany zwiastują łzy. Stara, mądra kobieta, której opowieści przypominały bajki, a rady były jak zaklęcia – proste, ale przepełnione ostrzeżeniami.

Reklama

– To kwiaty nieszczęścia – mawiała, gładząc moje włosy, gdy siedziałyśmy razem na werandzie jej małego, pachnącego ziołami domu. Pamiętam te chwile tak dobrze, jakby to było wczoraj – ciepłe słońce, ciche tykanie zegara, zapach lawendy i babcine dłonie pachnące kremem.

Ostrzegała mnie

Przez lata w głowie kotłowały mi się jej słowa. Starałam się być racjonalna, wierzyć w logikę, w naukę. Tulipany to tylko kwiaty, nic więcej. Tak mi się wydawało… do dnia mojego ślubu.

Nasz dzień był jak z bajki. Biała suknia, welon, Paweł patrzący na mnie z takim ciepłem w oczach, jakby cały świat zniknął i zostaliśmy tylko on i ja. Goście śmiali się, płakali ze wzruszenia, a ja myślałam: „To mój początek. Nowe życie”.

I wtedy ciotka Maryla podeszła z tym bukietem. Ogromny, ciężki, z wielkimi czerwonymi tulipanami, które wyglądały, jakby zaraz miały się rozsypać. Uśmiechnęła się szeroko:

– Na szczęście, kochana! – a ja, głupia, przyjęłam go, mimo że w środku serca coś mi zadrżało.

Taki maleńki, niepokojący głosik… który szeptał: „To nie jest prezent. To jest omen”.

Już w drodze do Chorwacji na nasz miesiąc miodowy zaczęliśmy się kłócić.

– Zawsze musisz mieć rację, prawda? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, patrząc przez okno samochodu, za którym migały palmy i rozgrzane mury jakiegoś małego miasteczka.

Paweł westchnął głośno, odwracając wzrok od drogi, jakby z trudem powstrzymywał się przed odpowiedzią, ale i tak powiedział swoje.

– Nie przesadzaj, przecież to nic takiego – rzucił obojętnym tonem, który bolał mnie bardziej niż jakiekolwiek przekleństwo.

Przeczuwałam nieszczęście

Patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, którego jeszcze miesiąc temu nazywałam miłością życia. Dlaczego każda, nawet najmniejsza sprawa, stawała się między nami powodem do spięć? Nie chodziło przecież o to, że źle zaparkował, że nie odczytał mapy, że się spóźniliśmy na tę głupią wycieczkę po tłoczni oliwy. Chodziło o to, że on, mój świeżo upieczony mąż, nie chciał już się starać. A ja czułam się, jakbym została z tym wszystkim sama.

Nie mogłam się skupić na tym, co mówił Paweł, bo w głowie wciąż mieliśmy tamten dzień. Nasz ślub – mój wielki dzień – który miał być pięknym początkiem, a stał się początkiem końca.

Czułam, że coś się między nami psuje, powoli, niezauważalnie, ale nieubłaganie. Z każdym jego spojrzeniem pełnym obojętności, z każdym moim pytaniem, na które odpowiadał zdawkowo, z każdym wspomnieniem o tym, co mówiła babcia. Tulipany przynoszą łzy. Nie chciałam płakać. Nie w podróży poślubnej.

W mojej głowie dźwięczały słowa babci, zupełnie jakby stała obok mnie na tej pustej, gorącej drodze, z chustką na głowie, z zaciśniętymi ustami. Tulipany przynoszą łzy.

Miała rację

Wróciliśmy do Polski późnym wieczorem, zmęczeni, z walizkami pełnymi brudnych ubrań i głowami pełnymi niedokończonych rozmów. Cisza, która narastała między nami przez cały wyjazd, teraz jakby wsiąkła w ściany naszego mieszkania.

Siedziałam w kuchni, popijając herbatę, patrzyłam na Pawła, który szukał czegoś w lodówce. Wyciągnął parówki, machinalnie wrzucił je do garnka z wodą i zaczął obierać cebulę, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby ten wyjazd, te nasze ciche wojny, nie miały żadnego znaczenia.

– Myślisz, że to normalne, że tak się kłócimy? Przecież dopiero co się pobraliśmy – powiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy.

Bałam się, że jeśli to zrobię, zobaczę w nich coś, czego nie chciałam widzieć. Obojętność. Zmęczenie. Może nawet niechęć. Wzruszył ramionami i zaśmiał się krótko, tak, jak zawsze to robił, gdy nie chciał się nad czymś zastanawiać.

– Nie dramatyzuj, to tylko stres poślubny. Każda para się kłóci. Minie.

– Może… – zaczęłam, niepewna, czy powinnam to w ogóle mówić. – Może to ten bukiet. Ciotka nie powinna nam go dawać. Babcia zawsze mówiła, że tulipany przynoszą nieszczęście.

Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby słuchał dziecka, które właśnie wymyśliło sobie potwora pod łóżkiem.

– Serio? Wierzysz w takie zabobony?

Wyśmiał mnie

Nie chodziło o same tulipany. To było coś głębszego. Fakt, że Paweł w ogóle mnie nie rozumie, nie chce zrozumieć. Że to, co dla mnie było niepokojem, dla niego było śmiesznym przesądem, czymś, co można zbyć jednym machnięciem ręki.

Siedziałam więc w tej kuchni, a w głowie kłębiły mi się myśli. Czy to naprawdę przez te tulipany? Czy może po prostu tak miało być? Może nie bukiet był winny, tylko ja? Może wymyśliłam sobie tę klątwę, żeby w coś wierzyć, żeby zrzucić odpowiedzialność z siebie, żeby znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie?

Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do ciotki. A może to ona zadzwoniła do mnie? Już nie pamiętam. Przyjechała do nas któregoś popołudnia, z siatką pełną słoików z kompotami i ogórkami.

– Kasieńko, no weź, trzeba was trochę dokarmić – uśmiechnęła się, rozglądając się po naszym salonie.

Czułam, jak we mnie wszystko się gotuje. Paweł siedział na kanapie, przeglądał coś w telefonie, jakby w ogóle go to nie obchodziło. Milczał. Ale ja nie mogłam milczeć.

– Dlaczego dałaś mi ten bukiet? – zapytałam nagle, zaskakując chyba nawet samą siebie. – Wiedziałaś, co mówiła babcia. Wiedziałaś, co to znaczy.

Nie rozumieli mnie

Ciotka zamarła ze słoikiem w ręku. Patrzyła na mnie, jakbym właśnie oszalała.

– Kasiu… to tylko kwiaty – powiedziała niepewnie. – Tulipany są piękne. Chciałam wam dobrze życzyć. Na szczęście.

– Nie rozumiesz! – głos mi się załamał. Czułam, że zaraz się rozpłaczę. – Od dnia ślubu wszystko się psuje! Kłócimy się o wszystko. Paweł się ode mnie oddala. Nie widzisz, co się dzieje? – Zrobiło mi się gorąco, serce waliło mi jak oszalałe, a w oczach stanęły łzy.

Ciotka patrzyła na mnie bezradnie, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. Paweł nagle wstał, podniósł głos.

– Nie zwalaj winy na kwiaty, to śmieszne! – warknął. – Może jeszcze powiesz, że to te tulipany robią mi bałagan w kuchni? Albo że to przez nie nie umiesz się cieszyć niczym?

Te słowa mnie ugodziły. Czułam, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Nie odpowiedziałam. Tylko patrzyłam na niego, a potem na ciotkę. Chciałam coś powiedzieć, wykrzyczeć całą tę frustrację, ten ból, to rozczarowanie. Ale nie umiałam. Zamiast tego łzy same popłynęły mi po policzkach.

Tamtego dnia zrozumiałam, że jestem z tym wszystkim sama. Z tym strachem, z tym przekonaniem, że coś się kończy. Sama, z moimi tulipanami, które ciążą mi w sercu jak głaz.

Katarzyna, 25 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama