Reklama

Mówią, że wspólne marzenia cementują związek. Ja wierzyłam w to święcie, gdy ponad rok temu razem z Marcinem podjęliśmy decyzję: oszczędzamy na nasze pierwsze egzotyczne wakacje. Marzyłam o białych plażach, palmach i ciepłym morzu, takim naprawdę ciepłym, a nie lodowatej bałtyckiej brei. Codziennie przypominałam sobie, dlaczego rezygnuję z nowych butów, odkładam zakup płaszcza czy robię zakupy według najściślejszej listy. „Jeszcze tylko trochę” — powtarzałam sobie przed snem, patrząc na zdjęcie rajskiej plaży, które przykleiłam na lodówkę.

Reklama

Marcin? Cóż, może nie był tak entuzjastycznie nastawiony do każdego dodatkowego grosza na koncie, ale przytakiwał, kiedy mówiłam o naszych planach. „Jasne, kochanie, tylko razem!” – odpowiadał, uśmiechając się tym swoim bezczelnym uśmiechem, który zawsze mnie rozbrajał. Wierzyłam mu. Tym bardziej byłam dumna z nas, gdy spojrzałam na saldo oszczędności. Byliśmy naprawdę blisko! Jeszcze dwie, może trzy wypłaty i moglibyśmy rezerwować bilety. Chciałam tę podróż nie tylko dla siebie, ale i dla niego — dla nas. Po tylu latach pracy, zobowiązań i codziennych trosk należało nam się coś pięknego. Nie przypuszczałam, że wszystko runie tak szybko. I że osoba, której ufałam najbardziej, okaże się największym rozczarowaniem.

Miałam złe przeczucia

– To już naprawdę ostatnia prosta! – powiedziałam, podniecając się sama własnymi słowami. – Aneta, wyobrażasz sobie? Za dwa miesiące będziemy na Bali!

Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni przy placu. Przez szybę widziałam, jak ludzie śpieszą się w swoich sprawach, a ja... ja wreszcie czułam, że wszystko zaczyna się układać.

– Kamila, jestem z ciebie dumna – Aneta uśmiechnęła się szeroko. – Większość par nie potrafiłaby się tak zmobilizować.

Przyjęłam komplement z ulgą, choć gdzieś z tyłu głowy cicho popiskiwał głosik: „To głównie twoja zasługa...”. Marcin lubił mieć wizje, ale wykonanie? No, bywało z tym gorzej.

Wzięłam łyk kawy, a wtedy na ekranie telefonu rozbłysło powiadomienie. Marcin: „Mam niespodziankę!” Serce zabiło mi szybciej. Odpisałam od razu: „Jaką?” Nie odpisał. Siedziałam jak na szpilkach, przygryzając paznokieć. Niespodzianki w wykonaniu Marcina? Bywały różne. Kiedyś „niespodzianką” była kolacja we włoskiej restauracji. Innym razem – pies przywleczony ze schroniska. Cóż, przynajmniej wtedy był słodki.

– Coś się stało? – spytała Aneta, przechylając głowę.

Marcin coś kombinuje – mruknęłam, chowając telefon do torebki. – Mam tylko nadzieję, że to nie kolejne „świetne” hobby, jak ta jego zeszłoroczna pasja do dronów...

Zaśmiałyśmy się obie, ale w środku miałam dziwne przeczucie. I ono niestety wkrótce miało się potwierdzić.

Byłam wściekła jak stado os

Kiedy otworzyłam drzwi do mieszkania, od razu coś mnie zaniepokoiło. W salonie panował nienaturalny półmrok, a zza rogu biła jakaś dziwna poświata. Zdjęłam szybko buty, rzuciłam płaszcz na wieszak i ruszyłam w stronę światła. I od razu stanęłam jak wryta. Na ścianie wisiał olbrzymi telewizor. Nowiutki, błyszczący ekran, który wypełniał niemal całą przestrzeń nad komodą. Obok na podłodze stały jeszcze kartony, przewody i plastikowe folie.

– No, jak ci się podoba? – zawołał Marcin z kuchni, wychylając się zza framugi z szerokim uśmiechem.

Przez kilka sekund nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa.

– Co... co to jest? – zapytałam w końcu, głosem, który zabrzmiał bardziej piskliwie, niżbym sobie tego życzyła.

– Nasza nowa bestia! – odparł dumnie. – 75 cali, OLED, najnowszy model. Była promocja, nie mogłem się oprzeć. No i... kupiłem.

Podniosłam rękę do czoła, jakbym próbowała upewnić się, że to nie sen.

– Ale... za ile? – wydukałam.

Marcin skrzywił się lekko, jakby miał nadzieję, że to pytanie nie padnie.

– Siedem tysięcy – rzucił szybko, jakby chciał to zamaskować żartem. – Ale starałem się! Wynegocjowałem dodatkowy kabel HDMI gratis!

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Siedem tysięcy. Rok odkładania, wyrzeczeń, liczenia każdego grosza – i wszystko poszło na gigantyczny ekran.

Marcin podszedł do mnie i próbował objąć ramieniem.

– Kochanie, no nie patrz tak na mnie. Zasłużyliśmy na odrobinę luksusu.

Odtrąciłam go, czując, jak wzbiera we mnie złość. W jednej chwili nasza podróż na Bali zamieniła się w nowe centrum rozrywki w salonie. A ja zrozumiałam, że ta niespodzianka nie była żadną niespodzianką. Była cholerną zdradą.

Nie mieściło mi się to w głowie

– Rok! – Syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego tak, jakby był obcym człowiekiem. – Rok wyrzeczeń. Rok liczenia każdej złotówki. A ty? Ty po prostu idziesz i wydajesz siedem tysięcy na... – zamachnęłam się ręką w stronę telewizora – na coś, czego nawet nie potrzebowaliśmy!

Marcin westchnął ciężko, jakby zmęczył go już ten temat.

– Przesadzasz. Wiem, że chciałaś te wakacje, ale przecież nie wszystko stracone. Zarobimy, nadrobimy, znowu coś odłożymy...

– Nadrobimy? – parsknęłam śmiechem, który bardziej przypominał szloch. – Wiesz, ile miesięcy odkładaliśmy każdą wolną złotówkę? Ile razy odmawiałam sobie głupiej kawy na mieście, nowych butów, byleby tylko udało się nam spełnić marzenie?

– Kochanie, no bez przesady. Nie chciałem cię zranić – powiedział, rozkładając ręce w geście bezradności. – Chciałem, żebyśmy też mieli coś fajnego na co dzień. Telewizor to inwestycja na lata.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– Na lata? – zapytałam z ironią. – A co z nami? Co z tym, na co naprawdę pracowaliśmy? Ty nawet nie zapytałeś. Po prostu... zdecydowałeś.

Marcin zacisnął usta. Widocznie zaczynał pojmować, że nie da się tego tak łatwo zamieść pod dywan.

– Zawsze znajdziesz powód, żeby zrobić mi wyrzuty – burknął, zerkając na ekran, jakby już szukał ucieczki w jakimś programie sportowym.

Podeszłam bliżej, czując, jak złość ścina mi gardło.

– To nie jest o telewizorze, Marcin. – Moje słowa były teraz zimne, jak stal. – To jest o tym, że nie liczyłeś się ze mną. Z nami. Ze wszystkim, co miało dla mnie znaczenie.

Odwróciłam się na pięcie i poszłam do sypialni, trzaskając drzwiami. Na dziś nie miałam już siły na więcej.

Byłam strasznie naiwna

Siedziałam na łóżku w sypialni, patrząc w ciemność. Drzwi były zamknięte, ale mimo to czułam obecność Marcina po drugiej stronie. Chyba chciał coś powiedzieć, kilka razy słyszałam jego kroki na korytarzu. Ale nie zapukał. Nie odważył się. Przeciągnęłam dłonią po pościeli, jakbym szukała w niej oparcia. Jeszcze wczoraj śniłam o plażach, o promieniach słońca na skórze, o nas śmiejących się w egzotycznym raju. Dzisiaj czułam tylko pustkę i ciężar zawodu, który rozlewał się po całym ciele.

Jak mogłam być tak naiwna? Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, gdy rezygnowałam z zamówienia pizzy, bo "musimy pilnować budżetu". Gdy kupowałam najtańszą kawę, tańszy proszek do prania. Gdy w sklepie liczyłam każdą złotówkę w portfelu, powtarzając sobie, że to przecież dla nas, dla naszej przyszłości. A Marcin? Dla niego wystarczyła jedna wizyta w sklepie, jedna rozmowa ze sprzedawcą, jeden impuls. I rok moich starań przestał istnieć.

W głowie kłębiły mi się wspomnienia wszystkich wcześniejszych sytuacji, kiedy bagatelizował moje plany. Kiedy mówił, że "jakoś to będzie", podczas gdy ja siedziałam nad rachunkami z ołówkiem i kalkulatorem. Czy naprawdę byliśmy zespołem? Czy tylko ja byłam tą, która się starała, podczas gdy on czekał, aż życie samo poukłada się w jego stronę? Wciągnęłam drżący oddech. Nie chciałam podejmować decyzji pod wpływem emocji. Ale po raz pierwszy od dawna pojawiło się we mnie pytanie, które bałam się wypowiedzieć na głos. Czy naprawdę możemy budować razem przyszłość, jeśli każde z nas idzie w inną stronę?

Coś się między nami zmieniło

Kiedy w końcu wyszłam z sypialni, Marcin siedział na kanapie, bezwiednie przełączając kanały. Na mój widok natychmiast odłożył pilot. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Kamila... – zaczął, niepewnie – Wiem, że schrzaniłem. Przepraszam.

Stałam w progu, nie czując ani odrobiny ulgi. Przeprosiny to było za mało.

– Myślałem... – kontynuował, widząc moją ciszę – Myślałem, że jak kupię coś fajnego dla nas, to... że to cię ucieszy. Że chociaż na chwilę będziemy się cieszyć czymś nowym. Zawsze jesteś taka spięta o pieniądze...

– Spięta? – przerwałam mu ostro. – Byłam spięta, bo tylko ja pilnowałam, żebyśmy w ogóle mieli pieniądze. Marcin, to nie chodzi o telewizor. Chodzi o brak szacunku. O to, że olałeś wszystko, na co razem pracowaliśmy.

Opadł na kanapę, jakby ktoś wyssał z niego powietrze.

– Jeśli chcesz, mogę go sprzedać – powiedział po chwili. – Albo... mogę znaleźć dodatkową robotę po godzinach. Nadrobię to, obiecuję.

W jego głosie była desperacja, której wcześniej nigdy nie słyszałam. Ale ja nie potrafiłam już tak po prostu przyjąć tej propozycji.

– To nie rozwiąże problemu – odpowiedziałam cicho. – Bo problem nie jest w telewizorze. Jest w nas.

Przełknął ślinę. Wiedziałam, że rozumie. Że pierwszy raz naprawdę zrozumiał, że coś się między nami zmieniło.

– Damy radę, Kamila – powiedział w końcu, z tą swoją naiwną pewnością, która kiedyś mnie w nim urzekała, a teraz tylko bolała.

Nie odpowiedziałam. Usiadłam na drugim końcu kanapy, daleko od niego. Dystans między nami był namacalny. I nie miałam pewności, czy jeszcze kiedyś uda nam się go zmniejszyć...

Kamila, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama