Reklama

– Znowu? – powtórzyłam półgłosem, czytając SMS-a od Bartka. „Mama już przygotowuje pokoje dla nas” – napisał. Uśmiechnięta buźka na końcu wiadomości bolała mnie bardziej niż przekleństwo.

Siedem lat. Tyle trwa nasze małżeństwo. I za każdym razem na urlop jedziemy na wieś do jego rodziców. Do tego samego pokoju pod skosem, z tą samą szafką, co zawsze się nie domyka. I nawet rozkład dnia jest identyczny: poranna jajecznica, kompot, a potem Bartek i jego ojciec idą „pomóc sąsiadowi”. Pomagają tak codziennie. Ja zostaję z jego mamą, która chwali pogodę i pyta, czy wreszcie zdecydujemy się na dziecko.

Nie wiem, kiedy zaczęłam czuć się jak cień. Może wtedy, gdy po raz trzeci spytałam o wspólny wyjazd do Portugalii, a Bartek tylko westchnął: „może w przyszłym roku”. Ale ten przyszły rok nigdy nie nadchodził.

Zaczęłam się gubić sama w sobie. W tym cichym, grzecznym życiu, które miało być wspólne. Tylko dlaczego czuję się w nim taka sama? Może dlatego w tym roku postanowiłam, że coś się zmieni. Choćby nie wiem co.

Znów to samo

Bartek wrócił wcześniej niż zwykle. Wszedł do kuchni, zdjął buty jednym ruchem i zawołał:

– Kamila, mamy to ogarnięte! Mama już przygotowuje pokoje. Jedziemy na wieś!

Zatrzymałam się z nożem w powietrzu. Kroiłam marchewkę do zupy, ale nagle nie wiedziałam, po co. Spojrzałam na niego, potem znowu na marchewkę. Milczałam.

– Co? – zdziwił się. – Przecież zawsze tam jeździmy. No, Kamila… Przecież lubisz tam być, nie?

Odłożyłam nóż.

Bartek… A Portugalia?

– Co Portugalia? – rzucił niedbale, sięgając po wodę z lodówki.

– Moje marzenie. Ta podróż, o której mówię od lat.

Zamknął drzwi lodówki i wzruszył ramionami.

– Kochanie, przecież zawsze mówimy: „w przyszłym roku”. Teraz się nie opłaca. Mamy wieś za darmo, mama się cieszy, będzie ognisko.

– Bartek, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

W jego oczach pojawił się cień irytacji.

– Kamila, nie rób scen. Przecież to tylko urlop.

– Nie, Bartek. To nie „tylko urlop”. To moje życie, które stoi w miejscu, a ty każesz mi się z tego cieszyć.

– Przesadzasz. Zachowujesz się, jakby chodziło o coś wielkiego.

Pokręciłam głową. Wyszłam z kuchni, zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki. Dopiero tam pozwoliłam sobie na łzy.

Usiadłam na brzegu wanny i poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie chodziło o wakacje. Chodziło o to, że ja już dawno przestałam być ważna.

Albo razem, albo sama

Siedzieliśmy przy kolacji. Na stole – jego ulubione spaghetti. Gotowałam je na autopilocie, nawet nie czując smaku sosu. Patrzył w talerz, mieszał makaron widelcem, jakby czegoś szukał. Może mojej zgody. A może milczenia. Nie zamierzałam mu go dawać.

W tym roku jedziemy do Portugalii – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Albo razem. Albo ja jadę sama.

Zamarł. Podniósł wzrok, jakby sprawdzał, czy dobrze usłyszał.

– Ty? Sama? – parsknął. – Nie żartuj. Gdzie ty niby chcesz lecieć? Sama? Po co?

– Po to, żeby zobaczyć, czy jeszcze potrafię żyć dla siebie.

Zaśmiał się, nerwowo.

– Kamila, daj spokój. Kryzys wieku średniego? Przejdzie ci. Wszyscy tak mają.

Zamknęłam oczy. Zabolało. Nie tylko słowa. Cały ten jego ton – jakby mówił do rozkapryszonej nastolatki.

– Ty naprawdę nic nie rozumiesz – powiedziałam cicho. – To nie kryzys. To desperacja. Ja tu się duszę.

– Na wsi też są świeże powietrze i komary. Od razu odżyjesz – zażartował, ale nawet on czuł, że mu ten dowcip nie wyszedł.

Wstałam od stołu.

– Wiesz, Bartek... przez siedem lat czekałam. Na moment, kiedy powiesz: „jedźmy tam, gdzie ty marzysz”. Nie doczekałam się. Więc przestaję czekać.

– Przecież ja ci nie zabraniam! – rzucił za mną.

Zatrzymałam się w progu.

– Nie chodzi o to, żebyś mi nie zabraniał. Chodzi o to, żebyś ze mną był. Ale chyba już nie jesteś.

Zostawiłam go przy talerzu. Sama zasnęłam na kanapie. Tamtej nocy po raz pierwszy pomyślałam: naprawdę pojadę.

Boję się, że wszystko się rozpadnie

– Zrób to. Pojedź. Nawet bez niego – powiedziała Aga, moja przyjaciółka. Siedziałyśmy u niej na balkonie, a miasto pod nami żyło swoim życiem. A ja pierwszy raz od dawna czułam, że ktoś naprawdę mnie słucha.

– Boję się – przyznałam. – Że wrócę i... wszystko się rozpadnie.

– Kamila, a nie masz wrażenia, że już się rozpada?

Patrzyłam na jej twarz, mądrą z tych wszystkich doświadczeń, których ja jeszcze nie miałam odwagi przeżyć. Aga była po rozwodzie, samotna matka, ale zawsze... wolna. Ja? Ja od siedmiu lat żyłam według cudzego scenariusza.

Tego samego wieczoru siedziałam przy laptopie. Ręce mi się trzęsły, kiedy wpisywałam: „loty do Lizbony”. Było coś dziwnie ekscytującego w tej decyzji – jakbym wreszcie oddychała pełną piersią. Kliknęłam „kup bilet”. Stało się.

Następnego dnia wracając z pracy, usłyszałam rozmowę Bartka przez telefon. Nie zauważył, że już weszłam.

– Nie wiem, co jej odbiło. Portugalia, jakieś podróże... przecież tu jest dobrze – westchnął. – Nie puszczaj jej samej – mówiła jego matka po drugiej stronie. – Bo sobie coś ubzdura.

Zatrzymałam się w przedpokoju jak sparaliżowana. Bo sobie coś ubzdura. Bo co? Że zasługuję na coś więcej?

Weszłam do salonu. Bartek spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

Kupiłam bilet. Za dwa tygodnie lecę – powiedziałam.

Nie odpowiedział. Tylko spojrzał na mnie tak, jakby pierwszy raz zobaczył kogoś, kogo nie zna.

Za późno

Tydzień przed wylotem powiedziałam mu wszystko. Czekał na mnie w kuchni, siedząc z założonymi rękami, jakby był gotów na przesłuchanie. Wzięłam głęboki oddech.

– Lecę w przyszły piątek. Do Lizbony.

– Kamila, no proszę cię... – zaczął, ale przerwałam mu.

– Nie proszę o pozwolenie. Informuję cię.

Zbladł.

– A nasze małżeństwo?

Zamilkłam na chwilę, jakby potrzebowałam sprawdzić, czy jeszcze w to wierzę.

– Jakie małżeństwo, Bartek? To, gdzie ja planuję, a ty się wycofujesz? Gdzie ja marzę, a ty się śmiejesz? – patrzyłam na niego i nie czułam już złości. Tylko pustkę. – Przez siedem lat nie byłam widziana i słuchana.

Wstał, podszedł do mnie.

– Nie wyjeżdżaj. Przemyśl to. Zrobimy coś razem, gdzieś indziej, bliżej. Choćby Mazury…

– Za późno. Już raz powiedziałeś „może za rok”. Teraz ja mówię: „teraz”.

W dzień wylotu nie było go w domu. Nie zapytał, czy cię zawieźć, nie podał walizki, nie spojrzał.

Zamówiłam taksówkę. Lotnisko było zatłoczone, ludzie się śmiali, dzieci krzyczały. Czułam się dziwnie oderwana od tej rzeczywistości. Jakby to nie był mój wyjazd, tylko film, który zaraz się skończy.

W samolocie patrzyłam przez okno. Serce waliło mi jak młot. Czy robię dobrze? Czy w ogóle wrócę? Ale gdzieś głęboko... czułam ulgę. Po raz pierwszy od dawna wybierałam siebie.

Naprawdę tu jestem!

Lizbona była przepiękna. Ulice były nierówne, brukowane, wąskie – zupełnie inne niż moje życie dotąd. Słońce świeciło w oczy, a ja szłam przed siebie, nie wiedząc dokładnie gdzie. I to było piękne.

W hotelu miałam mały pokój z balkonikiem wychodzącym na dziedziniec. Pierwszej nocy spałam z otwartym oknem, słysząc śmiechy z ulicy, muzykę fado w tle i szum wentylatora z kuchni obok. I po raz pierwszy od dawna – nie budziłam się w środku nocy z dusznością.

Codziennie piłam kawę na rogu i rozmawiałam z baristą, który nauczył mnie mówić „bom dia”. Kupiłam pomarańcze na targu, zgubiłam się trzy razy i nawet raz poprosiłam obcego mężczyznę, by zrobił mi zdjęcie z Mostem 25 Kwietnia w tle. Uśmiechnęłam się na nim. Naturalnie. Bez pozowania.

Nie dzwoniłam do Bartka. On dzwonił. Najpierw raz. Potem codziennie. W końcu odebrałam.

– Cześć – powiedział cicho.

– Cześć.

– Chciałem powiedzieć, że za tobą tęsknię.

Zamilkłam na chwilę.

– A ja… za sobą nie tęsknię. Bo właśnie siebie odzyskałam.

Chwila ciszy.

– Kamila…

– Nie teraz, Bartek. Nie burz tego.

Rozłączyłam się.

Wieczorem poszłam sama do restauracji. Zamówiłam owoce morza i kieliszek wina. Patrzyłam, jak kelnerka przynosi sąsiedniemu stolikowi deser – i pierwszy raz od lat pomyślałam: jestem tu. Naprawdę tu jestem! I może już nigdy nie wrócę tam, gdzie mnie nie było.

Powrót, ale nie do domu

Kiedy samolot wylądował w Warszawie, serce znowu zaczęło mi bić szybciej – ale inaczej niż wtedy, gdy wylatywałam. Nie ze strachu. Z pewności. Wróciłam. Ale nie do tego, co było.

Nie pojechałam do mieszkania. Wysiadłam z taksówki pod domem Agi. Ona już czekała w progu.

– I jak było? – zapytała, a ja po prostu ją przytuliłam.

Zostałam u niej na trzy dni. W tym czasie Bartek napisał tylko jednego SMS-a: „Czy mam jeszcze w ogóle na coś czekać?”

Nie odpisałam. Ale wróciłam do mieszkania, gdy go nie było. Spakowałam część rzeczy. Na stole zostawiłam kartkę: „Nie chcę już być tłem. Żegnaj”.

Nie złożyłam pozwu. Jeszcze nie. Ale coś się we mnie domknęło. Odcięło. Przez wiele lat myślałam, że miłość to trwanie. Cierpliwość. Rezygnacja. Teraz wiem, że to także wybór. I że można wybrać siebie.

Kamila, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama