Reklama

W Wigilię wszystko musi być idealne. Wystarczyło jednak spojrzeć na naszą choinkę sprzed roku, żeby zrozumieć, że ten „idealny obrazek” coraz bardziej przypomina fotos ze starego filmu. Niby ładne, niby ciepłe, ale jakby wyblakłe. A my? My w tym kadrze wyglądaliśmy na coraz bardziej zmęczonych.

Reklama

Błażej ostatnio wracał późno z pracy. Zawsze z jakąś wymówką, której starałam się słuchać ze spokojem. „Nowy projekt”, „przedświąteczny szał”, „przygotowania budżetu na kolejny rok”. Powtarzał te słowa tak, jakby były mantrą, ale... Czułam, że coś jest nie tak.

W tym roku miał tylko jedno zadanie – pojechać po choinkę. Przed wyjściem zdążył rzucić wymuszone: „Na pewno będzie długa kolejka, ale dam radę”, a potem zniknął za drzwiami. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wyglądał na dziwnie zadowolonego.

– Może wreszcie wszystko wróci do normy i będzie jak dawniej – szepnęłam do siebie, mieszając barszcz.

Nie kryłam irytacji

– Tyle godzin minęło, a jego dalej nie ma – powiedziałam w przestrzeń, patrząc przez okno na ciemniejące niebo.

Jedyne, o czym myślałam, to dlaczego Błażej znów się spóźnia. W końcu wrócił.

– Gdzieś ty był tyle czasu? – zapytałam z wyrzutem. Patrzyłam na męża, który ledwie zmieścił się w drzwiach z mizerną i poobijaną jodełką.

Byłam przygotowana na wszystko, tylko nie na widok tej biednej choinki, która wyglądała, jakby przeszła przez huragan. Suche gałęzie, gdzieniegdzie połamane, opadały żałośnie, a całe drzewko zdawał się ledwo trzymać. To miała być nasza wigilijna ozdoba?

Błażej zrzucił kurtkę, przy okazji przewracając stojący obok koszyk z suszonymi grzybami.

Kolejka jak za PRL-u – wymamrotał, nawet na mnie nie patrząc. – Nie uwierzyłabyś, jakie dantejskie sceny tam były. Jak już byłem przy kasie, to babka przede mną zaczęła awanturę o cenę. No nie do wytrzymania.

– I dlatego wracasz cztery godziny później? – Nie kryłam irytacji. Czułam, jak gotuje się we mnie złość, ale starałam się mówić spokojnie. – Ta biedna jodła wygląda, jakby sama chciała wrócić do lasu.

Błażej westchnął ciężko, jakby moje pytania były tylko kolejnym problemem, z którym nie chciał się teraz mierzyć.

– Serio? Naprawdę dzisiaj musimy o tym gadać? Przecież jest Wigilia, wszystko ma być piękne i spokojne, tak? – Głos miał zirytowany, ale oczy... oczy unikały mojego wzroku.

To właśnie bolało mnie najbardziej.

Coś jest nie tak

Błażej zawsze był świetnym kłamcą, choć mówił, że po prostu nie lubi się tłumaczyć. A teraz? Teraz nawet nie próbował udawać, że to wszystko ma sens.

– Tomek zaraz przyjedzie – rzuciłam chłodno, zabierając się za rozplątanie lampek choinkowych, żeby czymś zająć ręce. – Może chociaż uda się postawić to cudo tak, żeby nie spadło.

Mąż coś jeszcze burknął pod nosem i ruszył do salonu z choinką pod pachą, prawie zahaczając nią o żyrandol. Pomyślałam sobie, że jego zachowanie nie jest normalne.

– Mam nadzieję, że przynajmniej nie zgubiłeś na tej kolejce portfela – mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do niego.

Nie odpowiedział. Z kuchni obserwowałam, jak próbuje osadzić tę smutną choinkę w stojaku. Zwykle podczas tych momentów żartował, śmiał się, ale dzisiaj był milczący i nieobecny.

– No i stoi – powiedział nagle, prostując się i spoglądając na mnie z dziwną miną. – Co teraz?

Miałam ochotę odpowiedzieć coś kąśliwego, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili.

– Światełka i bombki – odpowiedziałam, ignorując jego dziwny ton.

Zaczęłam rozwieszać lampki na połamanych gałęziach, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo mi to wszystko nie pasuje.

Błażej usiadł na kanapie i sięgnął po telefon.

Patrzyłam na niego ukradkiem. Ręce, któretak dobrze znałam, trzymały urządzenie z wyczuwalnym napięciem. Przesuwał palcem po ekranie, niby leniwie, ale ja wiedziałam swoje. Coś było na rzeczy.

– To co, Sylwuś? Cieszysz się, że mamy w końcu choinkę? – zapytał nagle, z jakimś dziwnym uśmieszkiem, który zbyt szybko zniknął z jego twarzy.

Nie odpowiedziałam. W mojej głowie pojawiło się wspomnienie. Błażej rok temu, z tym samym, dziwnym uśmiechem. To właśnie wtedy zaczął zostawać po godzinach.

Zmroziło mi krew w żyłach

Stół był już zastawiony, świeczki płonęły, a w tle słychać kolędy z radia. Brat rozsiadł się wygodnie, żartując trochę na siłę, ale przynajmniej próbował rozluźnić atmosferę. Błażej siedział naprzeciwko mnie, dziwnie milczący. Zdawał się jeść mechanicznie, jakby myślami był gdzie indziej. Kiedy nalewałam mu barszcz, zauważyłam coś, co zmroziło mi krew w żyłach – ślad po szmince na kołnierzyku jego koszuli.

– Co to za plama? – spytałam, starając się mówić spokojnie.

Podniósł głowę i na chwilę znieruchomiał.

– Jaka plama? Pewnie sos z pierogów, przecież przed chwilą pomagałem ci w kuchni – rzucił, niby lekko.

Tomek uniósł brew, ale milczał.

– Nie przypominam sobie, żebyś dotknął czegokolwiek poza butelką wina – odparłam cicho, świdrując go wzrokiem.

Błażej zerknął na mnie z irytacją.

– Daj spokój. Wigilia jest. Zawsze musisz coś wymyślić?

Odpuściłam. Przynajmniej na razie. Ale gdy jego wzrok znów uciekł w stronę telefonu, poczułam, że to dopiero początek.

Miałam ochotę rozerwać go na strzępy

Po kolacji chciałam przygotować barszcz „na wynos” dla brata. Bez słowa poszłam po termos, który trzymałam schowany w samochodzie. Sięgnęłam do schowka i wtedy zauważyłam paragon. Serce mi zabiło mocniej. „Hotel Aurora, pokój dwuosobowy, 24 grudnia”. Dzisiejsza data.

Czułam, jak pali mnie w palcach, kiedy trzymałam ten świstek. Miałam ochotę rozerwać go na strzępy, ale zamiast tego, z zaciśniętymi zębami, wróciłam do domu.

Błażej siedział przed telewizorem, jak gdyby nigdy nic. Rzuciłam paragon na stół.

– Może mi wyjaśnisz, co to jest? – głos mi drżał, ale próbowałam brzmieć spokojnie.

Błażej pobladł.

– Skąd to masz?

– Nie obchodzi cię skąd! Chcę wiedzieć, dlaczego na twoje nazwisko jest dzisiaj wynajęty pokój w hotelu!

Atmosfera zgęstniała. Błażej otworzył usta, ale zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko:

– To nie tak, jak myślisz.

– A jak?! – krzyknęłam. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Nie masz już nawet porządnych wymówek.

Wiedziałam, że stoję na krawędzi czegoś, czego nie chciałam zobaczyć. Ale za tym paragonem kryła się prawda, której nie mogłam dłużej ignorować.

To było jak uderzenie

W salonie zapadła ciężka cisza. Błażej wpatrywał się w paragon, jakby liczył, że zniknie.

– Mów prawdę – powiedziałam cicho, ale każde słowo było jak uderzenie. – Z kim byłeś w tym hotelu?

– Sylwia... – zaczął, ale nie potrafił dokończyć.

– Z kim?! – krzyknęłam, a łzy zaczęły spływać mi po twarzy.

Błażej opuścił głowę.

– Karolina. Z pracy.

Przez chwilę miałam wrażenie, że tracę równowagę. Nie mogłam złapać oddechu. To było jak uderzenie, na które nie byłam gotowa.

– Jak mogłeś? – wyszeptałam drżącym głosem. – Jak mogłeś mi to zrobić? Nam?

– To nie tak, że jej szukałem – zaczął nerwowo. – Po prostu... tak jakoś tak wyszło. Nie chciałem tego.

– Nie chciałeś? – przerwałam mu, patrząc na niego z pogardą. – Więc co? Przypadkiem wylądowałeś z nią w hotelu w Wigilię?

Tomek stał z boku, jakby nie chciał wierzyć w to, co się dzieje.

– Wiesz co? Wolałabym, żebyś miał odwagę powiedzieć, że przestałeś mnie kochać. Bo to „nie chciałem” jest żałosne.

Nie odpowiedział. Patrzył w podłogę, a ja widziałam, że nie ma już nic do dodania.

W tej chwili wiedziałam jedno. To koniec czegoś, co tak bardzo chciałam ocalić.

Reklama

Sylwia, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama