„Zamiast moczyć nogi w morzu, tłukłam kotlety na obiad. Kuzynka zaprosiła nas w gości i zrobiła ze mnie darmową kuchtę”
„– Miał być fajny urlop, a ja codziennie obieram góry ziemniaków i myję stosy brudnych garów. Jasne, Monia nas zaprosiła i jestem jej wdzięczna, ale są jakieś granice. Nie pisałam się na darmową pomywaczkę – starałam się mówić cicho, ale zmęczenie i złość sprawiły, że coraz bardziej podnosiłam głos”.

- Listy do redakcji
Ostatnio nasz domowy budżet pękał w szwach. Utrzymanie dwóch synów na studiach do najtańszych nie należy. Zwłaszcza, że ceny poszły drastycznie w górę, a nasze chłopaki wspólnie wynajmują kawalerkę. Wprawdzie nieco sobie dorabiają, a Hubert dodatkowo otrzymuje stypendium za wyniki w nauce, ale to jedynie kropla w morzu potrzeb.
Nie zarabiamy kokosów
Zbyszek prowadzi warsztat mechaniczny po ojcu, ale ten interes nie jest bardzo dochodowy. To niewielki rodzinny zakład zatrudniający zaledwie dwóch pracowników. Teraz ludzie jeżdżą do renomowanych serwisów, które mają nowoczesny sprzęt.
Mojego męża zwyczajnie nie stać na rozbudowę firmy, dlatego bazuje na grupie stałych klientów, którzy z jego usług korzystają od lat. A koszty rosną w zastraszającym tempie, księgowa też ostatnio podniosła swoje miesięczne stawki.
Ja od lat pracuję w osiedlowej bibliotece. Kocham to zajęcie, uwielbiam atmosferę, którą udało się nam stworzyć, organizuję spotkania autorskie i inne ciekawe imprezy okolicznościowe dla czytelników. Ale jak to w budżetówce bywa, pieniędzy dużych z tego nie ma.
Na szczęście mamy domek po babci Zbyszka, dlatego nie musimy spłacać kredytu. Ale i bez tego się nam nie przelewa. Zwłaszcza, że ostatnio wymieniliśmy okna, a do tego w zupełnie nieodpowiedniej chwili zepsuł się piec. Na te niespodziewane wydatki poszły nasze oszczędności, które mieliśmy przeznaczone na urlop.
– Najwyżej w tym roku nigdzie nie pojedziemy – powiedziałam po przeliczeniu czekających nas wydatków. – Posiedzimy w mieście, może wreszcie odmalujemy pokoje chłopaków i naszą sypialnię. Na farby wiele pieniędzy nie pójdzie, a będziemy mieć chwilę, więc zajmiemy się wszystkim sami.
Przyznam szczerze, że nie bardzo uśmiechało mi się spędzenie całych czterech tygodni w domu. Byłam pewna, że Zbyszek nie wytrzyma bez biegania do swojego warsztatu. W ten sposób urlop spędzę sama.
Mąż był podejrzanie zadowolony
Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka dni po tej rozmowie mąż wrócił z pracy w wyśmienitym humorze. Od drzwi widziałam, że chce się ze mną podzielić jakąś nowiną. Ale czekałam, aż sam zacznie mówić. Tego dnia ugotowałam jego ulubiony obiad: kotlety mielone z młodymi ziemniaczkami posypanymi koperkiem z naszego przydomowego miniogródka i z zasmażanymi buraczkami.
Zbyszek zjadł całą porcję ze smakiem i pobiegł do kuchni po dokładkę. Dopiero przy popołudniowej kawie zaczęłam drążyć temat.
– No już powiedz, co się stało, nie trzymaj mnie dalej w niepewności – mruknęłam, udając nieco obrażoną.
– A skąd wiesz, że mam ci coś ważnego do powiedzenia? – mój niedomyślny mąż jak zwykle nie wiedział, że po tylu latach małżeństwa potrafię czytać w nim niczym w otwartej księdze.
– Bo ostatnio taki uśmiech miałeś chyba wtedy, gdy dowiedziałeś się, że jestem w ciąży – powiedziałam ze śmiechem, trącając go w bok. – Od godziny kręcisz się po domu z rozanielonym wyrazem twarzy. W twoim wieku to naprawdę nienormalne – postanowiłam nieco się z nim podroczyć, a on podjął grę i zaczęliśmy się przekomarzać jak za dawnych lat.
Okazało się, że do Zbyszka zadzwoniła Monika – kuzynka, z którą ostatnio widzieliśmy się na komunii Huberta. Później wyjechała do Niemiec, gdzie wyszła za mąż, a kontakt z nami ograniczyła do zdawkowych życzeń z okazji Bożego Narodzenia i Wielkanocy.
– Czego Monika mogła od ciebie chcieć? – zapytałam może nieco obcesowo.
Byłam zdziwiona
– Wiesz, ona teraz mieszka nad morzem – z tonu męża nie mogłam wywnioskować, czy jest to pytanie, czy raczej oznajmienie faktów.
– Coś słyszałam od twojej mamy. Ponoć rozwiodła się z tym Niemcem i poznała jakiegoś Polaka, który prowadzi pensjonat gdzieś w okolicach Władysławowa czy Chałup. Nie pamiętam dokładnie gdzie.
– No właśnie. W każdym razie nad Bałtykiem. I teraz zaprasza nas na dwa tygodnie wakacji. To niewielka miejscowość, ale ponoć bardzo malownicza, a na plażę spokojnie można przejść pieszo. Monia proponuje nam darmowe noclegi. Będziemy mogli swobodnie korzystać z kuchni, a na jakieś rozrywki na miejscu zawsze znajdziemy kilka groszy – zakończył Zbyszek, a ja węszyłam w tym jakiś podstęp.
Przecież nie mieliśmy kontaktu od wielu lat. Dlaczego niby miałaby zapraszać nas w sezonie, gdy ceny noclegów nad polskim morzem są naprawdę wysokie? Przecież w tym czasie spokojnie mogła zarobić na jakichś turystach. Jednak mąż przekonał mnie, że Monia chce odnowić rodzinne więzi.
– Wiesz przecież, że całe dzieciństwo trzymaliśmy się razem. Oboje nie mieliśmy rodzeństwa, więc zawsze brakowało nam towarzystwa. Do tego wakacje oboje spędzaliśmy u babci Stasi.
W końcu machnęłam ręką i przestałam analizować powody zaproszenia. Zaczęłam się cieszyć, że jednak wyrwę się na trochę z domu i spędzę urlop w fajnym miejscu. Obiecałam sobie, że zafunduję nam dwa tygodnie totalnego lenistwa. Planowałam wyspać się za wszystkie czasy, spędzać czas na plaży i spacerach po okolicy. Pływać, opalać się, bez wyrzutów sumienia opychać lodami i goframi, zorganizować jakąś krótką wycieczkę z mężem.
Cieszyłam się z tego urlopu
– Zrobimy sobie wypad we dwoje, jak za narzeczeńskich czasów. Przez wiele lat jeździliśmy wszędzie z chłopakami i skupialiśmy na rozrywkach dla nich. Teraz sami będziemy zachowywać się jak małolaty – śmiałam się, a Zbyszek jedynie kiwał głową, chyba zadowolony z tych naszych beztroskich planów.
Ależ byłam naiwna. O tym, że z moich planów słodkiego nicnierobienia nic nie wyjdzie przekonałam się od razu po przyjeździe. Pensjonat Moniki okazał się swojską agroturystyką, która tak naprawdę dopiero się rozkręcała. Monia tuż po przywitaniu zaciągnęła mnie do kuchni, gdzie wspólnie przygotowałyśmy kanapki dla nas i rodziny Moniki. Nie, nie chodziło o jej dwie małe córki. Na miejscu byli też teść i teściowa mojej kuzynki z czwórką rozwrzeszczanych wnuków.
– Wiesz, mój Marek ma dużą rodzinę – Monika uśmiechała się do mnie przepraszająco. – Trójka to dzieci jego siostry, a Kamil, ten najstarszy chłopak, to syn brata.
Myślałam, że to awaryjna sytuacja, dlatego chętnie pomogłam w parzeniu kawy, krojeniu ciasta, przygotowywaniu kiełbasek i szaszłyków na grilla. Potem do zmywania była jeszcze góra naczyń.
Szybko okazało się, że moje wymarzone wakacje wcale nie wyglądały tak, jak to sobie zaplanowałam. Oprócz tej gromadki dzieciaków i nobliwej teściowej, spędzającej czas głównie na leżaku w ogrodzie, Monika i Marek mieli jeszcze letników. To znaczy kolejną rodzinę z dwójką dzieci, która na dodatek miała wykupione… całodzienne wyżywienie.
Gdy kolejnego dnia spakowałam torbę na plażę, kuzynka spytała, czy nie zostanę i nie pomogę jej przygotować obiadu.
Ciągle stałam przy garach
W efekcie zamiast cieszyć się piaskiem, słońcem i pływaniem, utknęłam w kuchni, gdzie smażyłam całą górę kotletów, obierałam ogórki na mizerię i gotowałam trzy razy makaron, bo każdy lubił inny rodzaj. Przygotowanie posiłku na szesnaście osób było nie lada wyzwaniem.
I tak było codziennie. Rano pomagałam kuzynce smażyć jajecznicę na śniadanie, robić kanapki dla dzieciaków, nosić kawę i herbatę na werandę, gdzie podawała posiłki. Potem było zmywanie naczyń i przygotowania do obiadu. Po nim sprzątanie i znowu zmywanie. Wieczorne grille i ogniska zwyczajnie mnie drażniły, bo na nie też zawsze było coś do zrobienia. A to zamarynowanie kawałków karkówki, a to pokrojenie warzyw na sałatkę, a to obranie cukinii i krojenie papryki na szaszłyki.
Ani się obejrzałam, a była już sobota, a ja złapałam się na tym, że nawet nie zamoczyłam stopy w wodzie. Zwyczajnie nie miałam czasu na wyjście nad morze i przejście się plażą. Nie mówiąc już o kilkugodzinnym opalaniu, czytaniu książek czy romantycznym spacerze tylko we dwoje.
Czułam się jak służąca
Zbyszek był w niewiele lepszej sytuacji ode mnie. Wprawdzie on nie został zaangażowany do gotowania i sprzątania po posiłkach, ale na plażę chodził z całą gromadą dzieciaków. Teściowa Moniki wolała zostać na swoim stanowisku w ogrodzie, dlatego to głównie on razem z Markiem i jego teściem ogarniał całą wesołą szóstkę.
– Wiesz, ja już chyba za stary jestem na takie rozrywki – powiedział mi w sobotę wieczorem. – Dzieciaki wciąż wrzeszczą, biegają, wołają o lody, colę, frytki. Hubert i Karol chyba byli spokojniejsi.
– Albo my mieliśmy więcej cierpliwości. Ale masz rację. Miał być fajny urlop, a ja codziennie obieram góry ziemniaków i myję stosy brudnych garów. Jasne, Monia nas zaprosiła i jestem jej wdzięczna, ale są jakieś granice. Nie pisałam się na darmową pomywaczkę – starałam się mówić cicho, ale zmęczenie i złość sprawiły, że coraz bardziej podnosiłam głos.
– I co zrobimy? – mąż również miał dość sytuacji, w którą wrobiła nas jego kuzynka.
– Jutro wyjeżdżamy? – zapytałam z nadzieją, a Zbyszek pokiwał głową.
Mieliśmy dość
Rano po cichu się spakowaliśmy i wyszliśmy do salonu się pożegnać. Monika akurat wychodziła z kuchni i chciała mnie zawołać, żebym obrała jajka na śniadanie. Jej mina na widok naszych walizek była bezcenna.
Cała rodzina Zbyszka szybko się dowiedziała, że jesteśmy niewdzięcznikami, którzy liczyli na darmowy pobyt, nie dając nic w zamian. Nikt nie wziął pod uwagę tego, że koszt prezentów, które zawieźliśmy dzieciom kuzynki, pieniądze codziennie wydawane przez Zbyszka na lody i inne przysmaki dla maluchów i zakupy, które robiliśmy na obiad czy grilla w hurtowej ilości, kosztowały więcej niż kilka noclegów. Nie mówiąc już o mojej pracy w kuchni, przy myciu garów i sprzątaniu całego domu.
Coś mi się zdaje, że Monika wymyśliła sobie sprytny sposób, aby pod pozorem gościnności zyskać darmową pomoc kuchenną, sprzątaczkę i opiekuna do dzieci. No cóż, teraz już wiem, że z rodziną rzeczywiście najlepiej wychodzi się na zdjęciu.
Natalia, 50 lat