„Zamiast na romantycznym balu, sylwestra spędzę w łazience. Po ostatnim, na dźwięk hucznej zabawy dostaję dreszczy”
„Mój sylwester nie zapowiadał się romantycznie. Przynajmniej nie w ten sposób, w jaki one go sobie wyobrażały. Oboje z mężem byliśmy przygotowani na to, że będziemy siedzieli z naszym psem w łazience, czyli jedynym miejscu w domu, w którym nie słychać wybuchów sztucznych ogni i petard”.

- Monika, 47 lat
– Gdzie spędzasz w tym roku sylwestra? – zapytały mnie koleżanki z pracy, gdy już pochwaliły się między sobą, która gdzie się wybiera i w jakiej kreacji.
– W łazience – odparłam, unosząc głowę znad klawiatury komputerach.
– Chyba w Łazienkach – poprawiała mnie Ewa, warszawianka z urodzenia. – Jedziecie do rodziny w stolicy? Czy macie tam znajomych?
– Nie mamy ani rodziny, ani znajomych i wcale się tam nie wybieramy – uśmiechnęłam się do niej. – A Nowy Rok zamierzam powitać w swojej łazience, a nie w Parku Łazienkowskim – wyjaśniłam.
– Aha, romantyczna kąpiel i te rzeczy…– dziewczyny uśmiechnęły się do mnie znacząco, trącając łokciami.
Stwierdziłam, że nie będę im już wyjaśniała, jak bardzo są w błędzie.
Mój sylwester nie zapowiadał się romantycznie
Przynajmniej nie w ten sposób, w jaki one go sobie wyobrażały. Oboje z mężem byliśmy przygotowani na to, że będziemy siedzieli z naszym psem w łazience, czyli jedynym miejscu w domu, w którym nie słychać wybuchów sztucznych ogni i petard. To znaczy, w grę wchodziła jeszcze kotłownia, bo piwnicy nie mamy. Ale łazienka jest jednak o wiele przyjemniejsza. Podłogę wyłożymy kołdrą i jakoś przetrwamy z naszym psem ten najtrudniejszy dla niego wieczór w roku, słuchając kojącej muzyki, która choć trochę pomoże zagłuszyć huk.
Ale i tak mamy bolesną świadomość, że dla naszej Atmy, która słyszy dziesięć razy lepiej od człowieka, każdy szmer to niepokojący dźwięk. A już wybuchy petard, nawet przytłumione, są koszmarnym hałasem nie do wytrzymania, wprawiającym ją w panikę.
Kiedy dwa lata temu przeprowadziliśmy się na wieś, byliśmy pewni, że nie powtórzy się sylwestrowy koszmar z miasta, gdy nasz pies był w stanie przetrwać tylko na środkach uspokajających przepisanych przez weterynarza i to wciśnięty prawie pod wannę. Może będą pokazy sztucznych ogni, ale na pewno na mniejszą skalę niż w mieście.
Mamy tutaj całkiem spory ogród, wypielęgnowany jeszcze przez moją babcię, która z racji wieku zajęła mój pokój w mieszkaniu rodziców, odstępując mi swój domek. Otacza go normalnej wysokości ogrodzenie, więc na co dzień Atma urzęduje prawie przez cały dzień w ogródku, a ja nie martwię się, że coś jej się stanie. Podobnie było rok temu w sylwestra.
Zaczęłam tracić nadzieję
Wczesnym popołudniem wypuściłam ją do ogrodu, gdzie buszowała sobie między pokrytymi śniegiem krzakami. Byłam w kuchni i piekłam ciasteczka na wieczór. Wyjmowałam właśnie blachę z piekarnika, gdy nagle usłyszałam serię huków, a niebo przecięły kolorowe błyskawice. To było tak niespodziewane, że… upuściłam tacę z ciasteczkami, które rozsypały się podłodze.
– Mój pies! – pomyślałam i tak jak stałam, bez kurtki i w kapciach, wybiegłam do ogrodu. Akurat zobaczyłam zad Atmy, która przeskakiwała ogrodzenie.
– Stój! – krzyknęłam za nią, bo jest bardzo karnym psem. Ale tym razem w panice nie posłuchała komendy, tylko pognała na oślep przed siebie.
Ciszę wieczoru przerwały kolejne detonacje. Okazało się, że to sąsiedzi postanowili urządzić wcześniej pokaz sztucznych ogni dla swoich młodszych dzieci. Do głowy im nie przyszło, aby kogokolwiek o tym uprzedzić.
– Nikt tu na wsi takich rzeczy nie robi, nikt się tak nie przejmuje. Prędzej krową niż psem, ponieważ mogłaby stracić mleko. Ale teraz mało gospodarzy trzyma jeszcze bydlątka. Tu są niewielkie gospodarki, trudno się utrzymać z rolnictwa i hodowli. Większość pracuje w mieście i robi tam zakupy – powiedziała mi sąsiadka, dodając, że dwa lata wcześniej jej pies to poddusił łańcuchem, tak bardzo chciał się z niego zerwać ze strachu.
Szukaliśmy z mężem naszej suni przez całą noc i następny dzień. Obeszliśmy okolicę i sąsiednie wsie, rozpytując o naszego psa i rozwieszając ogłoszenia z jego podobizną. Nic, cisza. Ani widu, ani słychu. Zaczęłam tracić już nadzieję, wiedząc, że psy w panice potrafią przebiec wiele kilometrów, zanim padną z wycieńczenia. Potem nie potrafią już wrócić do domu.
– Mogła sobie zrobić krzywdę, nadziewając się na jakieś ogrodzenie na pastwisku. Albo wpaść pod samochód. W końcu w okolicy niemało jest ruchliwych dróg – zamartwiałam się.
W mieście zadzwoniłabym do schroniska, czy ktoś nie odprowadził psa. Na wsi modliłam się, aby nikt nie potraktował Atmy kamieniem jako wałęsającego się kundla. Na szczęście wiedziałam, że ma obrożę z imieniem i naszym adresem. Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że ktoś to zauważy i ją do nas przyprowadzi lub zadzwoni, że ją znalazł, byśmy po nią przyjechali. Nawet mogłam wypłacić nagrodę! Tak bardzo tęskniłam za psem, mając wyrzuty sumienia, że nie potrafiłam o zwierzaka zadbać.
Przysięgam, że już nigdy cię nie narażę na taki koszmar!
W końcu przyjaciółka, której wypłakiwałam się po stracie psa przez telefon, powiedziała, że zna bardzo dobrego weterynarza, który jest też psim psychologiem.
– Skontaktuję cię z nim – zaoferowała się.
Ten weterynarz, przemiły człowiek, powiedział mi, że psy często boją się wrócić do domu, gdzie spotkał je jakiś koszmar.
– Ale krążą wokoło i odwiedzają znajome miejsca. Dobrze jest więc na trasie spacerów, w jakimś znanym mu i lubionym miejscu zostawić koc pachnący domem. Jest szansa, że położy się na nim, poczuje się bezpieczny i tam na panią będzie czekał.
Dokładnie tak zrobiliśmy z mężem. I po dwóch dniach najpierw ze zdumieniem, a potem z euforią biegłam do koca, na którym rzeczywiście przycupnęła Atma. Popłakałam się jak dziecko wtulona w jej ciepłą sierść.
– Przysięgam, że już nigdy cię nie narażę na takie przeżycia, kochana – obiecałam.
I terazteraz kiedy wiem, że mój pies zaniepokojony odgłosami najchętniej chowa się w łazience, już na tydzień przed sylwestrem zanoszę tam jej posłanie. A w ostatni dzień roku zamkniemy się tam z nią, z mężem mając pod ręką jej ulubione smaczki. I mam nadzieję, że razem przetrwamy.