„Zamiast na wielkanocny obiad, trafiłem na rodzinną dramę. Hiszpańska telenowela to nic przy tym, co działo się przy stole”
„Wujek Mirek już siedział przy stole, z kieliszkiem w dłoni i uśmiechem na ustach. Miał na sobie marynarkę, która wyglądała jak z odzysku po jakimś włoskim sprzedawcy dywanów, ale jemu to pasowało. Obok niego – Bartek, jak zwykle sztywny, jakby miał kij, wiadomo gdzie, a nie zaręczyny w planach”.

- Redakcja
Zawsze wiedziałem, że moja rodzina jest trochę melodramatyczna. Może nie jak w operze, ale zdecydowanie jak w tanim serialu – pełnym przewidywalnych ról i przypadkowych zwrotów akcji. Święta były dla nas jak coroczne odcinki specjalne: ciotka Jola w roli reżyserki, Bartek jako chłodny główny bohater z planami na przyszłość, a ja – gdzieś z boku, obserwator z ironicznym komentarzem na końcu każdej sceny. Nigdy nie uczestniczyłem w tym spektaklu z pełnym zaangażowaniem. Wolałem patrzeć. Analizować. Czasem się uśmiechnąć pod nosem. Wujek Mirek zaś to zwykle postać poboczna, epizodyczna i zdecydowanie komediowa w całym tym rodzinnym dziele filmowym.
W tym roku coś jednak wisiało w powietrzu. Może to była pogoda – zbyt słoneczna jak na Wielkanoc – albo napięcie, które czuć było przy stole, zanim jeszcze pojawiły się jajka z chrzanem. Wujek Mirek, mój ulubiony dorosły, ten wiecznie młody pięćdziesięciolatek z duszą imprezowicza i sercem romantyka, wyglądał na dziwnie rozpromienionego. A Bartek? On zawsze miał minę, jakby właśnie analizował rynek nieruchomości w średnich miastach.
Do tego Karolina – narzeczona Bartka – miała wreszcie przyjechać. Osobiście jej nie znałem. Tylko ze zdjęć, tylko z opowieści. Kobieta „z klasą”, jak mawiała ciotka Jola. Kobieta „trudna do rozszyfrowania”, jak opowiadał Bartek. Z taką kombinacją bohaterów można się było spodziewać wszystkiego. Tylko nie tego, co się wydarzyło.
Wujek poznał nową pannę
Wielkanocny obiad zaczynał się jak zwykle – zbyt wcześnie, zbyt formalnie i z przesadną ilością majonezu. Ciotka Jola królowała w kuchni, wydając polecenia z precyzją i werwą kapitana pirackiego statku.
– Paweł, nie stój jak kołek, zanieś te półmiski! – rzuciła w moją stronę, zanim jeszcze zdążyłem zdjąć kurtkę.
Wujek Mirek już siedział przy stole, z kieliszkiem w dłoni i uśmiechem na ustach. Miał na sobie marynarkę w kratkę, która wyglądała jak z odzysku po jakimś włoskim sprzedawcy dywanów, ale jemu to pasowało. Zawsze był taki. Obok niego – Bartek, jak zwykle sztywny, jakby miał kij wiadomo gdzie, a nie zaręczyny w planach.
– Ależ miałem Wielki Piątek, nie uwierzycie – zaczął Mirek z błyskiem w oku. – Poznałem cudowną kobietę. Przypadkiem. W parku. Rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się od lat. Słuchajcie… to nie była taka zwykła rozmowa. Było w tym... coś.
Ciotka Jola przewróciła oczami, ale udawała zainteresowanie. Bartek podniósł jedną brew. Ja za to wyczułem, że Mirek był szczerze poruszony.
– Pokażę wam zdjęcie – powiedział nagle i sięgnął po telefon. – Zrobiłem, jak piła kawę. Nawet nie wiedziała.
Pokazał ekran. I wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Naprawdę dziwne. Bartek zbladł. Dosłownie. Jakby zobaczył ducha.
– Skąd masz to zdjęcie? – zapytał głosem, w którym można było nagle wyczytać wszystko. Była w nim zgroza, przerażenie i nadciągający kataklizm jednocześnie.
Wszyscy spojrzeli na niego. A potem znowu na ekran. To była... Karolina.
To była narzeczona Bartka
– Matko, to przecież... Karolina! Cholera jasna! – wykrzyknął Bartek, jakby sam nie wierzył w to, co widzi.
– No tak, właśnie mówiłem – odpowiedział z rozbrajającą szczerością Mirek. – Ma na imię Karolina. A skąd ty...?
Bartek zerwał się z krzesła. Jego twarz, zwykle niezdradzająca żadnych emocji, teraz była jak szalejąca burza mimicznych wyładowań – złość, niedowierzanie, wstyd, zażenowanie i strach.
– To moja narzeczona, do diabła! – syknął – Moja!
Mirek zamarł, z telefonem w dłoni, jakby ten nagle ważył tonę. Popatrzył na ekran, potem na Bartka, potem znowu na ekran.
– Ale… ale ona nic nie mówiła. Powiedziała, że jest z Warszawy. Że pracuje zdalnie. Myślałem…
– Myślałeś? – Bartek parsknął. – Ty w ogóle kiedyś myślałeś?
Ciotka Jola odwróciła się nagle od kuchenki, jakby w nią diabeł wstąpił.
– Co tu się do jasnej Anielki dzieje?! – wrzasnęła. – Który z was spał z narzeczoną mojego syna?!
– Mamo! – Bartek spojrzał na nią ostrzegawczo, ale było za późno.
– Nic nie rozumiecie – bronił się Mirek. – Spotkaliśmy się przypadkiem, nic więcej. Rozmawialiśmy. To był tylko jeden głupi wieczór!
W tej samej chwili zadzwonił telefon Bartka. Karolina. A któż by inny. Nie mogło być inaczej. Bartek spojrzał na ekran, zacisnął usta i bez słowa odrzucił połączenie. Cisza przy stole zdecydowanie zapowiadała burzę. Z całą serią piorunów i trąbą powietrzną na dodatek. Ja milczałem, analizując każde słowo, każdy ruch. Czy Karolina wiedziała? Czy zrobiła to specjalnie? Spojrzałem na Mirka. Po raz pierwszy wyglądał na zagubionego. Naprawdę zagubionego.
Karolina chciała poczuć coś innego
Pół godziny później siedzieliśmy w salonie. Ja i niedoszły narzeczony. Atmosfera była ciężka jak sos tatarski w jajkach faszerowanych. Bartek siedział na skraju kanapy, z telefonem w ręku. W końcu go odblokował, włączył tryb głośnomówiący i wybrał numer Karoliny.
– Halo? – jej głos był spokojny, może aż za bardzo.
– Chcesz mi może coś powiedzieć? – zapytał Bartek.
– Domyślam się, że już wiesz – odpowiedziała po chwili ciszy. – I... tak. Wiedziałam, kim jest Mirek.
– Wiedziałaś?! – Bartek zerwał się z kanapy. – To był jakiś chory żart?!
– Nie... – jej głos złagodniał. – To nie był żart. Potrzebowałam... sprawdzić coś w sobie. Czy jeszcze potrafię coś poczuć. Coś prawdziwego. Bez planu, bez przyszłości. Po prostu czyste emocje.
– Więc dlatego poszłaś z moim wujkiem na kawę? – Bartek był na granicy krzyku. – To był taki eksperyment?!
– Nie chciałam cię zranić – szepnęła. – Ale to wszystko... ta nasza przyszłość... to nie była miłość.
Mirek stał w drzwiach, słuchał wszystkiego. Nie wiedziałem, czy powinienem mu powiedzieć, żeby wyszedł, czy że powinien usiąść. Patrzył na podłogę, jakby widział tam coś więcej niż parkiet.
– Wszystko w porządku – powiedział cicho. – Już wszystko zrozumiałem.
Odwrócił się i wyszedł bez słowa. Bartek jeszcze przez chwilę trzymał telefon przed sobą, jakby nie mógł się zdecydować, czy ma coś jeszcze powiedzieć. Ja patrzyłem na nich obu. Dwóch facetów, dwóch przegranych. A Karolina? Ona właśnie wyłączyła się z tej gry.
Wujek myślał, że to prawdziwe uczucie
Znalazłem Mirka na podwórku, siedział na betonowym schodku przy garażu. W ręku trzymał papierosa, chociaż z tego co mi wiadomo rzucił palenie dwa lata temu. Nie zapalił go. Tylko trzymał sobie, jakby sam ten rekwizyt mógł mu w czymś pomóc.
– Mogę? – zapytałem, siadając obok.
– Jasne. Tylko uważaj, schodek krzywy – rzucił półgębkiem. – Pasuje do reszty mojego życia.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
– Myślałem, że to coś znaczyło – powiedział w końcu. – Wiesz, nie... że to będzie miłość od razu. Ale że może będzie coś nowego, fajnego. Prawdziwego. Że w końcu ktoś mnie widzi, a nie tylko słyszy moje głupie anegdotki.
– A ona cię nie widziała? – zapytałem.
– Może widziała. Ale patrzyła przez coś innego. Jak przez szybę. Ja byłem... nie wiem, jak jakaś próba generalna? – uśmiechnął się smutno. – Od dawna jestem tylko przerywnikiem. Epizodem. Nigdy na pierwszym planie.
Z domu dało się słyszeć głośny rumor – Bartek zszedł po schodach, z walizką w ręku. Nie spojrzał na nas. Po prostu odjechał. Ciotka Jola wybiegła za nim, ale nie krzyczała. Stanęła tylko w progu, a potem spojrzała na Mirka.
– Jesteś dla mnie skończony – powiedziała zimno i zamknęła drzwi.
Mirek ani drgnął. Ja też nie. Bo co można było powiedzieć? Siedzieliśmy dalej. Tylko my i ten głupi, nierówny schodek. Święta rozpadły się szybciej niż wydmuszki z jajek w koszyczku.
Nie chciała już być projektem
Dwa dni później pojechałem do miasta, gdzie Karolina wynajmowała mieszkanie. Nie miałem planu, nie chciałem robić scen. Chciałem tylko zrozumieć. Spotkaliśmy się w kafejce na dole. Zamówiła czarną kawę, ja wziąłem herbatę, choć i tak nie miałem zamiaru jej pić.
– Zdziwiony, że się zgodziłam? – zapytała, patrząc na mnie ponad filiżanką.
– Nie jestem pewien, czy cokolwiek mnie jeszcze zdziwi w tej sytuacji – odpowiedziałem.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Ona wyglądała tak samo – elegancka, skupiona, jakby wszystko miała pod kontrolą. I właśnie to mnie najbardziej uderzyło. Nic się w niej nie zmieniło. Jakby nic się nie wydarzyło.
– Dlaczego? – zapytałem w końcu.
– Bo czułam się pusta – powiedziała bez emocji. – Bartek był... idealny. Z rozsądku. Pan plan. Ty też to widzisz, prawda? On wszystko planuje. A ja... Ja nie chciałam już być jego projektem.
– A Mirek?
– Mirek był energią. Spontanicznością. Samym śmiechem i radością. Przez moment czułam, że naprawdę żyję.
– Więc po co się z nim spotkałaś, wiedząc, kim jest?
– Bo chciałam zobaczyć, czy jestem w stanie się wycofać. Z czegoś. Odejść od kogoś. To nie był test dla niego. To był test dla mnie.
Skinąłem głową. Nie potrafiłem jej oceniać. Ale wiedziałem jedno – zostawiła po sobie nie tylko chaos, ale i lustro. Wszyscy w nie po kolei spojrzeliśmy. I nikomu się nie spodobało to, co tam zobaczyliśmy.
Wyszedłem z kawiarni bez pożegnania. Nie potrzebowaliśmy więcej słów.
Rodzina to nie puzzle
Wróciłem do domu. Święta już właściwie dogorywały. Resztki sałatek przykryte folią spożywczą, suszące się sztućce i talerze w zmywarce, i cisza. Taka, która zostaje po burzy. Ciotka Jola nie wychodziła z pokoju. Mirek przepadł gdzieś bez słowa, a Bartek nie dawał znaku życia. Tylko ja kręciłem się po pustych kątach, łapiąc bezwiednie odłamki czyichś uczuć, których sam nie przeżyłem.
Zastanawiałem się, czy wszystko, co się wydarzyło, było nieuniknione. Czy każdy z nas zobaczył w tym lustrze Karoliny swoje własne niedostatki? Mirek – tęsknotę za byciem ważnym. Bartek – brak emocjonalnej głębi. A ja? Co ja tam miałem okazję zobaczyć? Chyba to, że patrzenie z boku przed niczym cię nie ochroni. Można być tylko obserwatorem, a i tak dać się dotknąć, może nawet zranić.
Nie wiedziałem, czy to wszystko da się posklejać. Może i nie. Może rodzina to nie puzzle, tylko zbiór kawałków, które czasem pasują, a czasem kaleczą. Wiedziałem jedno – nie da się życzyć komuś szczęścia, nie wiedząc, czym ono naprawdę jest.
Paweł, 31 lat
Czytaj także:
- „Spędziłam z mężem 25 lat, a teraz życzę mu jak najgorzej. Mam nadzieję, że tego starego capa dopadną wyrzuty sumienia”
- „Ja na Wielkanoc podałam słodkiego mazurka, a teściowa gorzką krytykę. Ten toksyczny babsztyl nie umie siedzieć cicho”
- „Marzyłam o spokojnym ślubie, ale siostra miała inne plany. Odstawiła scenę jak z tandetnej telenoweli”