Reklama

A miało być tak pięknie...

Ale pech! Oszczędności, które gromadziłam przez ostatnie dwanaście miesięcy z myślą o podróży za granicę w czasie urlopu, po prostu zniknęły... Do widzenia Hiszpanio, na razie palmy kołyszące się nad szmaragdowymi wodami i zamki zachwalane w folderach biur podróży! Wszystkiego tego pozbawiła mnie banda złodziei, którzy w weekend majowy splądrowali moje mieszkanie. Zwinęli biżuterię, staromodne lisie futro, notebooka, blisko tysiąc złotych. A na dodatek zdemolowali wejściowe drzwi, a za wstawienie nowych wraz z zamkiem musiałam wyłożyć 1900 zł. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko skorzystać z zaproszenia przyjaciółki i spędzić dwa tygodnie wakacji na wsi, gdzie kiedyś mieszkała moja babcia.

Reklama

Od trzech lat nie postawiłam tam stopy i sądziłam, że już nigdy nie będę miała okazji. Trzy lata temu moja babcia postanowiła sprzedać swój przepiękny, śnieżnobiały domek, w którym jako mała dziewczynka spędzałam niemalże całe letnie miesiące. Przeniosła się do swojej drugiej córki, a więc siostry mojej mamy, natomiast dom nabyło pewne małżeństwo ze stolicy. Babcia wielkodusznie wsparła mnie finansowo przy kupnie mojego przytulnego mieszkanka, ale mimo to wciąż tęskniłam za niewielkim domkiem w otoczeniu starego sadu.

Po przybyciu na miejsce, postanowiłam z oddali rzucić okiem na chatkę mojej babuni. Stała na samym końcu rzędu wiejskich chałup, a od reszty domostw odgradzała ją łączka, która teraz zarosła dzikimi chwastami. Za domem rozpościerał się spory sad, a tuż za nim zaczynał się las. Spomiędzy wiekowych drzewek owocowych, które świetnie kojarzyłam z czasów dzieciństwa, dojrzałam w oddali kwadratowy, bielony domek. Naokoło panowała głucha cisza, zupełnie tak, jakby w środku nikogo nie było.

Na gorącym uczynku

Szykowałam się do wyjścia, kiedy nagle moje oczy dostrzegły pokaźnych rozmiarów jabłonkę, której konary rozpościerały się ponad drewnianą budą na grabie i inne graty. Drzewko rosło tuż przy ogrodzeniu. Owoce wiszące na gałęziach, wczesne odmiany jabłek, akurat dojrzewały, a ja świetnie wiedziałam, że mają wyjątkowy smak. Bez dłuższego namysłu skierowałam kroki wzdłuż płotu prosto do jabłonki. Wspierając się na jednym z betonowych słupków ogrodzenia, zaczęłam się na nie wdrapywać. Z tego miejsca mogłam przeskoczyć na blaszany dach szopy.

Znienacka zmurszałe deski wydały złowieszczy trzask, odskoczyły od bocznych belek i pociągnęły mnie w dół, do wnętrza szopy. Z mojego gardła wydobył się krzyk przerażenia i cierpienia, gdy ostre krawędzie zdarły mi skórę na nogach i rękach, a wykręcona kostka utknęła w przewróconej skrzyni po owocach. Klęczałam na jednym kolanie, drugie zaś, rozszarpane do żywego mięsa, wystawało ze skrzynki pod dziwnym kątem.

Zobacz także

Drzwi do pomieszczenia gospodarczego nagle stanęły otworem, a moim oczom ukazały się solidne trapery i nogawka spodni z denimu, sięgające aż po samą ziemię. Podniosłam wzrok i ujrzałam przed sobą rosłego, niezwykle urodziwego mężczyznę o jasnych włosach.

– Wygląda na to, że ktoś tu się zagapił i wpadł jak śliwka w kompot – rzucił kpiąco, spoglądając na mnie z wyższością. – I nawet błaganie na kolanach ci nie pomoże – dodał, komentując chyba moją osobliwą pozycję. – Już wiem, kto ostatnimi czasy regularnie podkradał nam jabłuszka z sadu.

– Ja na sto procent nie! – gwałtownie zaprzeczyłam. – To moja pierwsza wizyta w tym miejscu.

– Ach, czyli mamy tu prawdziwy „debiut z przytupem” – zjadliwie skomentował, podając mi rękę, bym mogła się podnieść. – Zastanawiam się, czy postępuję słusznie. Może lepiej byłoby zakończyć ten cyrk i przetrzymać panią tutaj przez jakiś czas o suchym pysku? To całkiem skuteczna metoda…

– To nie moja wina, że poszycie dachowe jest wiekowe i zbutwiałe – biadoliłam. – Dobry gospodarz powinien o nie należycie zadbać!

– Szok! – kontynuował swoje drwiny. – Złodziejaszek zrujnował strzechę, a teraz jeszcze ma żal do posiadacza sadu, że jej nie reperuje, aby kradzież owoców mogła odbywać się w poczuciu bezpieczeństwa!

Poratował mnie swoim ramieniem

Nie miałam najmniejszej ochoty wdawać się z nim w pogawędki. Planowałam go ominąć z wyniosłą miną, bez słowa komentarza, ale gdy tylko postąpiłam krok do przodu, ból sprawił, że się zachwiałam. Gdybym nie złapała blondyna za ramię, z pewnością skończyłabym na ziemi.

– Co się dzieje? – zapytał z wyraźną troską w głosie. – Skręciłaś kostkę?

– Trudno powiedzieć, ale kostka mnie boli – wystękałam, stojąc niezgrabnie na jednej nodze niczym bocian. – Poza tym obtarłam sobie skórę. Dosłownie wszędzie.

Kucnął tuż przy mnie i z największą ostrożnością chwycił moją nogę, przyciskając opuszki palców w różnych punktach.

– Raczej nic nie złamałaś, bo już byś darła się wniebogłosy, ty pechowa gimnastyczko. Mimo wszystko trzeba owinąć ją bandażem, żebyś w ogóle mogła stawiać kroki. I tak przez najbliższe kilka dni nigdzie się stąd nie ruszysz. A jeszcze te przetarcia aż do krwi, dobrze by było porządnie je odkazić. O, popatrz tylko, ale masz wbitą drzazgę! – oznajmił niemalże z entuzjazmem w głosie.

– Ty draniu – fuknęłam, a moja dłoń aż mrowiła, by przywalić mu w te jasne loczki. – Czego się tak lampisz? Pierwszy raz widzisz gołe nogi czy co?

– Śliczne nogi – oznajmił stanowczo mój zbawca, z twarzą na poziomie moich ud okrytych skąpymi spodenkami. – Ale przez najbliższy czas będą na nich urocze strupki. Teraz zagram rolę miłosiernego samarytanina i opatrzę rany. Dasz radę kuśtykać?

Przykro mi to przyznać, ale szło mi to jak po grudzie. Kiedy zobaczył mój grymas cierpienia, chwycił mnie w ramiona i przytargał do chaty, pod nosem bełkocząc o litości wobec zwykłych kieszonkowców. Ja zaś dodawałam mu otuchy, że może się cieszyć.

Wyżaliłam się przed nim

Środek domu, który pamiętałam sprzed lat, diametralnie się zmienił. W pokojach nie było już kiczowatych mebli rodem z epoki gomułkowskiej, a ściany w delikatnych kolorach nie były już ozdobione wzorkami i ornamentami.

– Słyszałam, że ten dom kupiła para w średnim wieku – powiedziałam, kiedy jasnowłosy mężczyzna usadowił mnie na sofie.

– Masz rację – przytaknął, zbliżając się do mnie z opatrunkiem, płatkami kosmetycznymi i nadtlenkiem wodoru. – A ten facet, który za moment opatrzy twoje rany, to ich syn, Jacek. Planuję tu spędzić swoje wakacje, a przy okazji wspomóc tatę w rozbiórce wiekowej obory i drewutni.

– Nazywam się Beata – odruchowo się przedstawiłam, z niepokojem spoglądając na przedmioty, które trzymał w dłoniach.

– Spokojnie, nie ma się czego bać – powiedział kojącym głosem. – Pracuję jako rehabilitant od trzech lat, więc trochę się znam na stawach, także tych zwichniętych. Odwagi ci nie brakowało, gdy kradłaś jabłka, a teraz boisz się lekkiego pieczenia?

– Daj już spokój z tymi ciągłymi uwagami! – warknęłam ze złością, zrywając się gwałtownie z kanapy.

Chciałam jakoś dowlec się do wyjścia, ale Jacek z powrotem mnie usadził.

– Ej, ej, nie obrażaj się tak – powiedział łagodnie, chcąc załagodzić sytuację.

Profesjonalnie owinął moją nogę, ból był ledwo wyczuwalny. Następnie posługując się igłą, wyciągnął drzazgę z mojego podudzia, co wywołało u mnie głośne syknięcia. Gdy oczyszczał skaleczenia na moich nogach i rękach, było to jeszcze bardziej nieprzyjemne. Czułam palący ból, jakby dotykał ran rozgrzanym żelazem. Jacek próbował rozładować atmosferę dowcipkując o pokutowaniu za przewinienia, jednak zamilkł, gdy dostrzegł, że w moich oczach pojawiły się łzy.

– Serio cię tak bardzo boli? – zapytał z troską w głosie. – A co z twoją stopą? Może jednak masz złamaną kość?

– Nic nie złamałam – pociągnęłam nosem. – Co najwyżej mam załamanie. Psychiczne. Może i na to coś poradzisz? Pracujesz chyba jako rehabilitant. A może też jako psycholog? – rzuciłam uszczypliwie.

– Naprawdę aż tak wzięłaś do siebie to, że przyłapałem cię na podkradaniu jabłek? – nie dowierzał. – Chyba faktycznie coś jest z tobą nie tak. Masz jakieś problemy z głową.

– Mam wrażenie, że nic nie idzie po mojej myśli – wypuściłam z siebie powietrze z rezygnacją. – Mieszkam tymczasowo u znajomej, bo nie mam swojego kąta. Moja babcia postanowiła sprzedać dom, który kocham całym sercem! Dokładnie ten, w którym ty się puszysz i pysznisz! Co roku spędzałam w nim letnie miesiące, a teraz nawet nie mogę tam zerwać jabłka z drzewa.

Siedziałam i skarżyłam się facetowi na wszystko, co mnie gnębiło, ale przemilczałam jedno – chętnie poznałabym go w odmiennych okolicznościach, kiedy miałabym okazję olśnić go swoim urokiem, pięknem i błyskotliwością. Choćby gdzieś w Hiszpanii, opalając się na plaży. A tu proszę – siedzę poobijana, przyłapana na kradzieży jabłek niczym wiejski gówniarz i zapewne prezentuję się koszmarnie.

Jacek w pocieszającym geście dotknął mojej dłoni, którą przytrzymał w swojej ciepłej ręce.

– Masz rację, to faktycznie powód do zmartwień, ale w życiu przydarzają się gorsze historie – mówił, wciąż ściskając moją dłoń. – Nadrobisz te straty, a do Hiszpanii jeszcze zdołasz polecieć. Tu na wsi też da się miło spędzić czas. Jak już wyleczysz nogę, będziemy mogli wybrać się do lasu zbierać grzyby albo maliny. Jeśli tylko najdzie cię ochota, możemy popływać w jeziorze. Podwiozę cię autem, nie musisz kuleć. Zobaczysz, będzie super.

Muszę przyznać, że Jacek się nie mylił. Ten urlop był po prostu fantastyczny i przestałam żałować, że nie pojechałam do Hiszpanii. W końcu nic w życiu nie dzieje się przypadkiem, każda sytuacja ma jakiś głębszy sens. A może za rok uda nam się wybrać do Hiszpanii we dwoje? Kto wie, co przyniesie przyszłość...

Reklama

Beata, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama