Reklama

Zawsze myślałam, że życie w rodzinie to taki balans między wsparciem a wyzwaniami. Nie sądziłam jednak, że to drugie może przeważać aż tak mocno. Mieszkamy w niewielkim mieszkaniu w centrum miasta. Piotr pracuje jako technik w dużej firmie, a ja wciąż próbuję odnaleźć swoje miejsce w świecie, opiekując się domem, bo po macierzyńskim trudno mi było znaleźć sensowną pracę. Każdy dzień to niemal kopia poprzedniego, a perspektywy? Cóż, raczej to marzenia.

Reklama

Na przykład o tej ziemi. Piękna działka poza miastem, którą Olga, teściowa, od lat zapowiadała, że przekaże nam na start. Mieliśmy tam kiedyś postawić dom. My i dzieci. Ale matka Piotra zawsze była pełna niespodzianek. Jej decyzje zaskakiwały wszystkich, czasem wręcz przytłaczały, a mąż nigdy nie miał odwagi stanąć przeciw niej. I to mnie najbardziej bolało.

Czy naprawdę jestem złą osobą, jeśli czasem myślę, że teściowa mogłaby po prostu dać nam tę ziemię i już? Przecież to sprawiedliwe, prawda? Ziemia od lat miała być nasza, a leży odłogiem... ale jak zwykle, jej decyzje zawsze muszą być inne, niż oczekujemy. Te myśli wracały do mnie codziennie. Aż do tego feralnego dnia, kiedy Olga postanowiła o wszystkim nas poinformować.

Teściowa jak zwykle się pokazała

– Martyna, przypilnujesz, żeby dzieci nie rozrzucały jedzenia? – rzuciła teściowa tonem, który nie wymagał odpowiedzi, tylko posłuszeństwa.

Siedzieliśmy przy stole, a ja czułam, jak narasta we mnie frustracja. Kolacja u teściowej to zawsze była gra pozorów. Mąż spokojnie kroił ziemniaki, a ja odliczałam sekundy do końca. Teściowa patrzyła na nas, jakby to, że jesteśmy razem, wciąż ją uwierało.

– A teraz – zaczęła teatralnie – mam dla was wiadomość. Sprzedałam moją działkę.

Działkę? Tę działkę? Niemal dławiąc się kawałkiem mięsa, spojrzałam na Piotra. Milczał, jakby słowa matki wcale go nie dotyczyły.

Jak to sprzedałaś? – wykrztusiłam, czując, że dłonie zaczynają mi się trząść. – Przecież obiecałaś ją Piotrowi.

– Niczego nie obiecywałam – odpowiedziała chłodno. – Pieniądze już są na koncie. Dzięki nim wybieram się w podróż życia. Tylko spójrzcie, Toskania wiosną. Prawda, że brzmi pięknie?

Poczułam, jak gorąca fala wściekłości zalewa mnie od stóp do głów.

To było nasze! – Podniosłam głos, choć wiedziałam, że to na nic. – Mieliśmy plany odnośnie tej działki!

– Wasze? – Olga uśmiechnęła się chłodno. – To była moja ziemia. A ja mam prawo żyć dla siebie.

Zamilkłam. Piotr nic nie powiedział. To bolało jeszcze bardziej niż decyzja teściowej.

Zawiodłam się na mężu

Wieczorem, po kolacji, siedziałam w salonie, nerwowo obracając w dłoniach filiżankę z zimną już herbatą. Piotr wszedł cicho, jakby chciał mnie przeprosić samym spojrzeniem, ale nie miał odwagi.

Naprawdę nic nie powiesz? – przerwałam ciszę, nie kryjąc złości. – Ona po prostu nas oszukała, a ty siedzisz cicho jak zawsze.

Mąż westchnął ciężko i usiadł na brzegu kanapy.

– Martyna, to jej ziemia... – zaczął spokojnie. – Miała prawo zrobić z nią, co chciała.

– Prawo? – parsknęłam gorzko. – A co z obietnicą? Czy ty w ogóle rozumiesz, co to dla nas znaczyło?

– Rozumiem, ale co mam zrobić? Kłócić się z matką? Przecież wiesz, jaka ona jest.

– Tak, wiem – wstałam gwałtownie, czując, jak narasta we mnie frustracja. – Ale mam też dość tego, że zawsze jej ustępujesz. W naszej rodzinie liczy się tylko ona, a my możemy sobie planować, co chcemy, prawda?

– Martyna, proszę, nie rób scen...

– Scen? – Zaśmiałam się histerycznie. – O nie, to nie jest scena. To moje życie, które ona właśnie rozwaliła, a ty jej na to pozwalasz!

Piotr nie odpowiedział. Znowu. Zrozumiałam wtedy, że w tej walce jestem sama.

Spróbowałam zawalczyć jeszcze raz

Postanowiłam, że muszę z nią porozmawiać. Sama. Piotr unikał tematu, jakby liczył, że wszystko się rozwiąże samo. Wiedziałam jednak, że to nie przejdzie. Jego matka musiała usłyszeć, jak wiele zabrała nam swoją decyzją.

Pojechałam do niej i spotkałam ją w ogrodzie. Stała przy rabatach, przycinając róże z tą samą precyzją, z jaką zawsze kroiła mięso na idealne plastry.

– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziałam, zatrzymując się kilka kroków od niej.

Nie podniosła wzroku, jakby moja obecność wcale nie miała znaczenia.

– O czym, Martynko? – zapytała lekko, ale w jej głosie czuć było ironię.

– O działce – odparłam twardo. – O tym, jak obiecałaś ją nam, a teraz po prostu ją sprzedałaś.

Teściowa westchnęła i odłożyła nożyczki na stół ogrodowy.

– Obiecałam? Ty chyba nie rozumiesz, że nic nie należy się wam z urzędu. Ziemia była moja. A ja wreszcie postanowiłam zrobić coś dla siebie.

– A co z nami? – Złość w moim głosie stawała się coraz bardziej wyraźna. – Myślałaś o tym, że ten kawałek ziemi był dla nas jedyną szansą na lepsze życie?

– Martyna, przestań dramatyzować – przerwała chłodno. – Jak czegoś potrzebujesz, znajdź pracę. Ja sama wychowałam Piotra, sama zbudowałam to wszystko. Ty też możesz.

Jej słowa mnie raniły. Czułam, że dla niej zawsze będę nikim – kimś, kto nigdy nie zasłuży na wsparcie.

– Wiesz co? – wysyczałam. – To nie jest kwestia pracy. To kwestia tego, że nie chciałaś, żebyśmy mieli z Piotrem coś trwałego. Nigdy nie chciałaś, żebyśmy coś zbudowali.

Spojrzała na mnie z dziwną mieszaniną zdziwienia i pogardy.

– Może nie chcę patrzeć, jak marnujecie wszystko, co dostajecie – odparła, biorąc nożyczki i wracając do róż.

Nie miałam już siły walczyć. Odwróciłam się i odeszłam, czując, jak gorzkie łzy spływają mi po policzkach.

Miałam tego dość

Kilka dnia później wysłałam męża do jego matki i czekałam, aż wróci. Przechodziłam z pokoju do pokoju, czując, jak wzbiera we mnie gniew. Gdy wszedł do mieszkania, od razu widziałam po jego twarzy, że nie wydarzyło się nic, co mogłoby zmienić naszą sytuację.

– I co? – rzuciłam chłodno.

– Rozmawiałem z mamą – odpowiedział spokojnie, zdejmując kurtkę.

– I? – Nie zamierzałam mu ułatwiać.

– Martyna, ona się nie zmieni. Już podjęła decyzję.

Parsknęłam.

– I to tyle? Poszedłeś, coś tam mruknąłeś i pozwoliłeś jej znowu się postawić?

Mąż spojrzał na mnie z irytacją.

A co miałem zrobić? Zacząć na nią krzyczeć? Wydrzeć jej pieniądze?

– Tak! – podniosłam głos. – Powinieneś był zrobić cokolwiek! Ale jak zwykle, łatwiej ci milczeć i pozwolić jej na wszystko!

– To jej majątek. Nie możemy jej zmusić...

Nie o pieniądze tu chodzi! – przerwałam mu. – Chodzi o to, że znów wybrałeś jej stronę. Zawsze wybierasz ją!

Piotr przesunął dłonią po twarzy, jakby próbował zetrzeć frustrację.

– Nie wybieram. Po prostu nie chcę się kłócić.

– I to jest problem – warknęłam. – Nigdy nie chcesz się kłócić. Nigdy nie stajesz po mojej stronie. Jak mam czuć się częścią tej rodziny, skoro ty sam mnie tam nie wpuszczasz?

Piotr spojrzał na mnie z bólem w oczach, ale milczał. Ta cisza działała na mnie jak benzyna na ogień.

Mam dość – powiedziałam. – Dość tego, że zawsze jestem tą, która musi walczyć. Dość tego, że nigdy mnie nie wspierasz.

– Myślisz, że dla mnie to łatwe? – wybuchnął w końcu. – Myślisz, że chcę być między wami jak w pułapce?

Może gdybyś w końcu się określił, ta pułapka by zniknęła – rzuciłam z goryczą i wyszłam do sypialni, zatrzaskując drzwi.

Zostawiłam go samego z ciszą, która zdawała się krzyczeć bardziej niż słowa.

Teściowa nie odpuszczała

Nie chciałam znów się z nią widzieć, ale sytuacja mnie do tego zmusiła. Piotr jak zwykle zaszył się w pracy, unikał rozmów i tłumaczeń, jakby wszystko miało się samo ułożyć. Dlatego postanowiłam sama pojechać do teściowej. Chciałam to zakończyć, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować resztki cierpliwości.

Znalazłam ją w kuchni. Siedziała przy stole z filiżanką kawy, rozłożonymi gazetami i miną, jakby życie toczyło się dokładnie tak, jak powinno.

– Cześć, Martyna – zaczęła, zanim jeszcze zdążyłam usiąść – domyślam się, że przyszłaś znów porozmawiać o ziemi.

– Tak – odparłam stanowczo, zajmując miejsce naprzeciw niej. – Chcę wiedzieć, dlaczego postanowiłaś sprzedać coś, co było obiecane naszej rodzinie.

Uniosła brew i odłożyła filiżankę.

– Waszej rodzinie? Ty zawsze myślisz, że wszystko ci się należy. Ale świat tak nie działa.

– Nie chodzi o to, że się należy – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Chodzi o to, że ta ziemia była dla nas szansą na coś więcej.

Na szansę to trzeba sobie zapracować. A ty wolisz siedzieć w domu i liczyć, że wszystko spadnie ci z nieba.

– Słucham? Co masz na myśli? – Uniosłam głos.

– Mam na myśli to, że nie pracujesz – odpowiedziała spokojnie. – Cały czas liczysz na Piotra, na mnie, na wszystkich. Może zamiast się oburzać, spróbuj coś zrobić ze swoim życiem.

– Nie pracuję, bo zajmuję się domem i dziećmi! – wybuchnęłam. – To też jest praca, chociaż ty tego nigdy nie docenisz.

Jej twarz stężała.

– Jesteś niewdzięczna, Martyno. Myślisz tylko o tym, co możesz wziąć, a nie o tym, co możesz dać. Może dlatego nigdy nie będziesz miała nic trwałego.

Wstałam gwałtownie.

– W takim razie niczego od ciebie nie chcę – rzuciłam, odwracając się do wyjścia. – Ale wiedz jedno. Możesz sprzedawać wszystko, co masz, ale nie zniszczysz tego, co razem z Piotrem próbujemy zbudować.

Zostawiłam ją samą w kuchni, z jej chłodną pewnością siebie. Ale w środku czułam, że ta rozmowa znów mnie tylko osłabiła.

Nie zmieniła zdania

Kilka tygodni po tamtej rozmowie teściowa wyjechała w swoją wymarzoną podróż. Nie zadzwoniła ani razu, nie zostawiła żadnej wiadomości. Piotr milczał, jakby bał się kolejnej kłótni, a ja powoli zaczynałam godzić się z tym, że musimy sami stworzyć dla siebie przyszłość – bez ziemi, bez jej pomocy, bez złudzeń.

Może teściowa miała rację – życie nie daje wszystkiego na tacy. Ale mimo to, w tamtej chwili wiedziałam, że cokolwiek się wydarzy, mamy siebie. A to musiało wystarczyć.

Reklama

Martyna, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama