Reklama

Od siedmiu lat pracuję jako mechanik w jednej z warszawskich firm transportowych. Praca jak praca – nie jest zła, ale zawsze marzyłem o czymś więcej. O własnym warsztacie. Takim prawdziwym – z podnośnikiem, stołem warsztatowym, porządnie poukładanymi narzędziami, gdzie wszystko mam pod ręką. Od dziecka kręciłem się przy samochodach. Mój ojciec miał starego poloneza, który ciągle się psuł – i tak zaczęła się moja przygoda.

Reklama

Po pracy, zamiast siedzieć przed telewizorem jak większość moich kumpli, schodzę do garażu. Ten garaż to moje królestwo. Przez lata zbierałem narzędzia – trochę z wyprzedaży, trochę na raty. Mam porządną szlifierkę, zestaw kluczy dynamometrycznych, niedawno dorzuciłem wiertarkę stołową. Wszystko poukładane, opisane, zakonserwowane. Wiem, ile co kosztowało, wiem, kiedy co ostatnio było używane.

– Wariat jesteś z tym swoim warsztatem – powiedział kiedyś Bartek z pracy. – Co ty z tym robisz, chłopie? Tyle kasy, a zysku z tego żadnego.

– To nie o zysk chodzi, stary. Jak tam siedzę, to czuję, że żyję – odpowiedziałem, wyciągając telefon, żeby pokazać mu nową wiertarkę, którą właśnie kupiłem.

Bartek tylko pokręcił głową.

– A Agnieszka pozwala ci to wszystko chomikować? Moja by mnie z domu wygoniła...

Westchnąłem ciężko.

– No... nie do końca jej się to podoba. Uważa, że za dużo czasu tam siedzę, że za dużo pieniędzy w to pakuję... Ale to jedyna rzecz, która mnie naprawdę relaksuje.

Z Agnieszką jesteśmy razem od pięciu lat. Kocham ją, naprawdę. Ale od zawsze mieliśmy inne podejście do życia. Dla niej dom to miejsce, gdzie wszystko musi być perfekcyjne – białe ściany, zero zbędnych rzeczy, wszystko w szufladach. Dla mnie dom to miejsce, gdzie mogę być sobą. A sobą jestem w garażu, przy zapachu smaru i metalu. Staram się godzić to wszystko. Mówię sobie, że to kompromis. Że przecież można się dogadać. Ale ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że ten kompromis istnieje tylko dla mnie. Albo raczej – że tylko ja go próbuję utrzymać.

To była moja ucieczka

– Znowu siedziałeś tam całe popołudnie! Może jeszcze tam zamieszkaj! – usłyszałem, ledwo wszedłem do kuchni z kubkiem herbaty w ręku.

Agnieszka stała przy blacie i siekała pietruszkę z taką siłą, jakby to nie zioła, a moja głowa była celem. Zatrzymałem się w progu, próbując wyczuć, czy jeszcze jest czas na spokojną rozmowę. Ale nie było.

– Pracuję całymi dniami, nie mam nawet kiedy z tobą pogadać, a ty po robocie pędzisz do tego swojego warsztatu, jakbyś miał tam drugie życie! – kontynuowała, nie patrząc mi w oczy.

– A może byś wreszcie przestała wszystko kontrolować?! – wyrwało mi się.

Cisza. Zamarła na sekundę, po czym rzuciła nóż na deskę.

– Kontrolować? Serio? Chciałam po prostu, żebyśmy spędzili chociaż jeden wieczór razem! Ale ty wolisz siedzieć między kluczami niż z własną żoną!

– Bo to jedyna rzecz, przy której mogę oddychać – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej.

– Super – zaśmiała się z goryczą. – To może oddychaj sobie tam już na zawsze.

Chwyciłem kurtkę z wieszaka i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie miałem dokąd iść, więc włóczyłem się bez celu po osiedlu. W głowie krążyły mi jej słowa. Czy naprawdę tak to wygląda? Że uciekam? Może tak. Ale z drugiej strony… czego ona ode mnie oczekuje? Żebym był kimś, kim nie jestem? Usiadłem na ławce przy sklepie. Zimno ciągnęło od chodnika, ale nie chciało mi się wracać. Może ona ma rację? Może nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi.

Czułem, że zaraz się rozpadnę

Wróciłem z pracy trochę wcześniej niż zwykle. Głowę miałem wciąż pełną tej kłótni. Miałem nadzieję, że Agnieszka ochłonęła, że może pogadamy. Drzwi do mieszkania były otwarte, w środku panowała dziwna cisza. Buty Agnieszki stały w przedpokoju, więc była w domu. Zerknąłem do kuchni – pusto. Ruszyłem w stronę garażu, bo mimo wszystkiego… potrzebowałem sprawdzić, czy mój świat jeszcze istnieje.

Otworzyłem drzwi i zamarłem. Pustka. Gołe ściany. Półki rozkręcone, sprzętów brak. Po wiertarce nie było śladu, ani po kluczach, ani po szafkach, które sam montowałem.

– Nie… – szepnąłem.

Wbiegłem z powrotem do mieszkania.

– Agnieszka! Gdzie są moje narzędzia?!

Wyszła z łazienki, zupełnie spokojna, jakby właśnie nie zburzyła mi życia.

– Sprzedałam – powiedziała chłodno. – Przecież mówiłam ci, że to zbędne. Trzeba było się tym zająć, a nie tylko chomikować.

– To były moje rzeczy! Moje pieniądze!

– Pieniądze naszej rodziny. Przestań być egoistą – wzruszyła ramionami i wróciła do wycierania podłogi, jakby nic się nie stało.

Stałem na środku kuchni i czułem, że zaraz się rozpadnę. Jakby ktoś wyrwał mi serce razem z tym warsztatem. Nawet nie byłem w stanie odpowiedzieć. Patrzyłem tylko, jak zmiatała moje marzenia do śmieci. Ona chyba naprawdę nie miała pojęcia, co właśnie zrobiła.

Sprzedała kawałek mojego życia

Nie spałem prawie całą noc. Wpatrywałem się w sufit, słysząc blisko spokojny, równy oddech Agnieszki. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie zniszczyła właśnie kawałka mojego świata.

Nad ranem usiadłem przy stole w kuchni. W końcu wyszła z sypialni.

– Musimy pogadać – powiedziałem spokojnie, choć wewnątrz wszystko się we mnie gotowało.

– Naprawdę? Myślałam, że już wszystko powiedzieliśmy sobie wczoraj – odpowiedziała beznamiętnie, nalewając sobie kawy.

Sprzedałaś kawałek mojego życia – zacząłem.

– Bo już od dawna nie było w nim miejsca dla mnie! – wybuchła nagle, odkładając kubek z impetem. – Myślisz, że nie widzę, jak uciekasz tam przed wszystkim? Że wolisz grzebać w śrubkach niż być tu, ze mną?

– To, czemu nie powiedziałaś, że aż tak cię to boli?

– Bo nigdy mnie nie słuchałeś – warknęła i usiadła naprzeciwko mnie. – Od miesięcy jesteś nieobecny. Jakbyś już dawno wyprowadził się stąd duchem, tylko ciało zostało. A ja? Co z moimi potrzebami?

Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Każde z nas z wyrzutami, ale i zmęczeniem w oczach.

– Nie wiem, czy da się to jeszcze naprawić – powiedziałem cicho. – Ale wiem, że muszę się wynieść. Na jakiś czas. Żeby zrozumieć, kim w ogóle jestem… i czy wciąż jest jakieś w ogóle „my”.

Zamilkła. Odwróciła wzrok. Nie zapytała, dokąd. Nie próbowała mnie zatrzymać. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedłem. W uszach miałem tylko echo swoich kroków.

Nie wiedziałem, co robić

Zamieszkałem u siostry. Magda przyjęła mnie bez słowa. Po prostu otworzyła drzwi, spojrzała na moją torbę i powiedziała:

– Chcesz zjeść coś ciepłego?

Usiadłem w jej kuchni, z kubkiem kakao, i pierwszy raz od dawna poczułem, że mogę się rozluźnić. Nie musiałem nic udawać. Nie musiałem się tłumaczyć. Magda nie zadawała pytań. Dała mi czas. Ale trzeciego dnia, gdy przysiadła się do mnie na balkonie, powiedziała jedno zdanie:

– Powiedz mi, o co tak naprawdę poszło.

Westchnąłem. Opowiedziałem jej wszystko. O narzędziach. O sprzedaży. O tej ciszy między mną a Agnieszką, która narastała od miesięcy.

– Nie miała prawa tak po prostu tego sprzedać – rzuciłem na koniec.

– Nie miała – przyznała. – Ale może bała się, że już dawno cię straciła? Że nie ma w twoim świecie miejsca dla niej?

Zamilkłem. Patrzyłem na sąsiednie dachy, próbując złapać sens w tych słowach.

– Wiesz, Patryk – dodała po chwili – związek to nie tylko bycie obok. Trzeba być dla kogoś. A może oboje już dawno przestaliście być dla siebie.

Milczałem. Bo pierwszy raz poczułem, że to mogła być prawda.

– Co teraz zrobisz? – zapytała.

Nie odpowiedziałem od razu. Bo sam jeszcze nie wiedziałem. Ale po raz pierwszy przestałem myśleć tylko o tym, co mi zabrano. Zacząłem się zastanawiać, co sam zniszczyłem.

Nie wiedziałem, kim jestem

Po tygodniu wróciłem do domu. Nie, żeby się pogodzić, nie żeby „wracać”. Musiałem tylko zabrać resztę rzeczy. Kilka książek, trochę ubrań. Kilka śrubokrętów, które cudem nie trafiły na sprzedaż. Wszedłem jak cień. W przedpokoju pachniało kawą i świeżym praniem. Agnieszka siedziała przy stole. Miała przed sobą pusty kubek i spojrzenie wbite gdzieś za okno. Wszedłem cicho, ale ona i tak podniosła wzrok.

Nie powiedzieliśmy sobie nic. Przez kilka sekund tylko patrzyliśmy na siebie. W jej oczach była urażona duma i zmęczenie. W moich – nie wiem. Może trochę żalu. Może smutek. A może tylko to dziwne uczucie, że to już koniec jakiegoś etapu, ale nie wiadomo, czy to dobry, czy zły znak. Położyłem na stole kartkę. Krótką. Pisałem ją dwa dni. Sto wersji. Skończyłem na jednej:

„Nie wiem, czy jeszcze potrafimy się odnaleźć. Ale nie zamykam drzwi. Potrzebuję tylko czasu, by zrozumieć, czy nasze „my” jeszcze istnieje. – P.”

Nie powiedziała ani słowa. Nawet nie dotknęła kartki. Ale nie musiała. Wszystko już zostało powiedziane – krzykiem, ciszą i pustym warsztatem. Wyszedłem. W drodze do Magdy nie czułem ulgi. Ani rozpaczy. Raczej… ciszę. Tę prawdziwą, która przychodzi po burzy. Może z niej coś wyrośnie. Może nie. Ale pierwszy raz od dawna czułem, że jestem w miejscu, w którym naprawdę mogę zadać sobie pytanie: kim jestem? I że tym razem nie musi mi na nie odpowiadać ani Agnieszka, ani żaden garaż.

Patryk, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama