Reklama

Gdyby ktoś mnie kiedyś zapytał, kim jestem, odpowiedziałabym bez wahania: żoną Konrada, mamą Mikołaja i Julki, księgową w lokalnym biurze rachunkowym, kobietą, która zna swoje miejsce w świecie. I może to właśnie był mój problem – że znałam je aż za dobrze.

Reklama

Codzienne życie było poukładane jak segregatory na półce: dzieci do szkoły, Konrad do pracy, ja – między tabelkami i fakturami. Obiad o siedemnastej, serial o dziewiętnastej, czasem kieliszek wina w weekend. Przez lata myślałam, że to jest właśnie szczęście. Stabilność, przewidywalność, wspólne święta, wyjazdy nad morze, śmiech dzieci w domu. Nie szukałam fajerwerków. Wystarczało mi, że Konrad wracał do domu.

Ale ostatnio... wracał jakoś później. Czasem czuł się zmęczony, czasem nieobecny. Patrzył na mnie, ale jakby nie widział. Po naszej dwudziestej rocznicy ślubu – skromnej, spędzonej przy stole, z sztywnym toastem i wymuszonym uśmiechem – poczułam, że coś się skończyło. Albo może... że coś innego się zaczęło. I niekoniecznie coś, czego pragnęłam.

Kilka tygodni później robiłam domowy budżet. Zawsze to ja pilnowałam finansów. Kiedyś to była wspólna odpowiedzialność, teraz... zostało mi tylko patrzenie w liczby. Przeglądałam historię konta Konrada, sprawdzając jego stałe płatności. I wtedy zauważyłam ją. Płatność, która powtarzała się co miesiąc od – jak się później okazało – kilku lat. Ta sama kwota. To samo nazwisko: Natalia K.

Zamarłam.

– Natalia K... – powtórzyłam w myślach, a potem na głos. Nazwisko nic mi nie mówiło. Ale coś mnie tknęło. Przeczucie. Ten rodzaj wewnętrznego szarpnięcia, który sprawia, że człowiek już nie potrafi przejść obok tego obojętnie. Nie ja. Nie teraz.

Tego wieczoru, jakby na zawołanie, zadzwoniłam do Ewy. Ewa to moja przyjaciółka z liceum, jedyna osoba, której powiedziałam wszystko. No, prawie wszystko.

– Ewka... – zaczęłam niepewnie, gdy tylko odebrała. – Muszę ci coś powiedzieć. Ale obiecaj, że mnie nie weźmiesz za wariatkę.

– Mów, tylko mnie nie strasz.

– Konrad co miesiąc przelewa pieniądze jakiejś kobiecie. Natalia K. Przypadkiem znalazłam to dziś w historii rachunku.

– A pytałaś go?

– Jeszcze nie. Ale czuję, że to coś... dziwnego. Sama nie wiem. Zawsze wiedziałam, że nie mam pełnego dostępu do niego. Ale myślałam, że to normalne po tylu latach...

Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem Ewa powiedziała cicho:

– Maria... może to nic. Ale może lepiej, żebyś to sprawdziła.

A ja już wiedziałam, że to zrobię. Że nie odpuszczę. Bo coś w moim świecie przestało się zgadzać. I miałam zamiar dowiedzieć się co.

„Po prostu zostaw to”

Siedzieliśmy razem przy stole, jak co wieczór. On z nosem w telefonie, ja z herbatą, której nie miałam ochoty dopić. Dzieci były już w pokojach. Próbowałam wymyślić inne słowa, mniej bezpośrednie, może nawet mniej podejrzliwe. Ale żadne nie pasowały. Więc w końcu powiedziałam po prostu:

– Dlaczego co miesiąc wysyłasz tej kobiecie pieniądze?

Konrad podniósł wzrok. Zdziwienie? Złość? Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że się przesłyszał, ale szybko zamknął telefon i odłożył go na stół.

To stara sprawa, nie mieszaj się w to – powiedział z chłodną pewnością, jakby sprawa była zamknięta, jakby właśnie zamknął ją jednym zdaniem.

– Jestem twoją żoną – odpowiedziałam. – Wszystko, co robisz, jest moją sprawą.

– Nie teraz, Maria. Naprawdę nie mam siły na takie rozmowy.

– Czyli potwierdzasz, że ją znasz? – dopytałam, zanim zdążył wstać. – Wysyłasz jej pieniądze. Regularnie. I to wcale nie małe kwoty.

Wzruszył ramionami, jakby to było coś zupełnie nieistotnego.

Pomagam komuś, kogo kiedyś znałem. Tyle. Po co to roztrząsać?

– Komuś, kogo kiedyś znałeś? A może nadal znasz?

Zacisnął dłonie na blacie stołu. Sposób, w jaki siedział, niby swobodnie, a jednak z ciałem napiętym do granic, mówił mi więcej niż słowa.

– Maria, nie rób z igły wideł. Naprawdę, to nie jest nic, czym powinnaś się przejmować. Po prostu zostaw to.

Chciałam wtedy odpuścić. Zostać tą rozsądną. Ale coś mnie uwierało. Przez dwadzieścia lat nauczyłam się rozpoznawać momenty, w których Konrad kłamał. Nie mówił tego głośno, nigdy nie patrzył wtedy prosto w oczy, unikał odpowiedzi, liczył na to, że zamilknę.

Zamiast milczeć, myślałam. Wracały do mnie te wszystkie wieczory, kiedy mówił, że musi zostać dłużej w pracy. Weekend, który nagle spędził „u kolegi”. Zapach damskich perfum na jego koszuli, którego wtedy nawet nie skomentowałam. A potem te rzadkie uśmiechy, krótkie odpowiedzi, jakby ciągle był gdzieś obok, ale nigdy przy mnie.

Po tej rozmowie poszedł spać do drugiego pokoju. Powiedział, że jest zmęczony. A ja długo jeszcze siedziałam w kuchni, gapiąc się w miejsce, gdzie przed chwilą siedział. W mojej głowie kotłowały się pytania, a jedno z nich było najgorsze: ile jeszcze rzeczy o nim nie wiem?

W głowie miałam tylko jedno pytanie

Następnego dnia, zanim wyszłam do pracy, ponownie zajrzałam do historii konta. Przelewy były dokładnie tego samego dnia każdego miesiąca. Ta sama kwota. To nie wyglądało na dług do spłaty ani jednorazową pomoc. To była regularność. Jak obowiązek.

W pracy siedziałam jak na szpilkach. Zamiast liczb i faktur w głowie miałam tylko jedno pytanie: kim ona jest?

Wieczorem, kiedy Konrad wyszedł „na siłownię”, odpaliłam komputer. Znalazłam jej profil po nazwisku z przelewu. Miała zdjęcie z chłopcem, może siedmio- albo ośmioletnim. Miała też podany adres – nie wprost, ale przez lokalne wydarzenia, w których brała udział. Mapa wystarczyła, bym wiedziała, gdzie mieszka.

Zadzwoniłam do Ewy. Opowiedziałam jej o wszystkim.

– Nie rób tego, Maria – powiedziała. – Po co ci to? Lepiej nie wiedzieć.

– Jeśli nie ja, to kto? Nie mogę udawać, że nic się nie dzieje.

Następnego dnia wzięłam wolne. Wsadziłam do torebki kartkę z adresem i pojechałam tam. Po drodze myślałam o wszystkim: o naszych wspólnych wakacjach, o pierwszym pocałunku w parku, o świętach, kiedy Konrad piekł pierniki z dziećmi.

To wszystko miało teraz inny smak. Jakby należało do kogoś innego.

Zatrzymałam się po drugiej stronie ulicy, wpatrzona w dom, który wyglądał zupełnie zwyczajnie. Nic się nie działo. A jednak miałam wrażenie, że właśnie tu rozgrywa się druga połowa życia mojego męża.

Miał spojrzenie jak Mikołaj

Zobaczyłam ją dopiero po półgodzinie. Wyszła z chłopcem na spacer. Chłopiec miał ciemne, gęste włosy i spojrzenie... spojrzenie jak Mikołaj. Ten sam kształt oczu, ten sam sposób marszczenia brwi, gdy coś go niepokoiło.

Nie wiem, jak długo za nimi szłam. Wystarczająco długo, żeby mieć pewność. Kiedy przystanęli przy lodziarni, a ona poprawiła chłopcu czapkę, zrozumiałam, że nie oglądam sceny z obcego życia. Że oglądam to, co powinno być moim życiem. Naszym. Tyle że po drugiej stronie miasta.

Wróciłam do domu w ciszy. Konrad już był. Czytał coś na kanapie, udając, że wszystko jest po staremu. Usiadłam naprzeciwko niego.

– Powiedz mi, kim jest Oliwier.

Zamarł. Dosłownie. Książka opadła na kolana, usta lekko się rozchyliły, ale długo nie wydobył z nich żadnego dźwięku. W końcu westchnął.

– Nie chciałem cię skrzywdzić.

– Za późno. Skrzywdziłeś nas wszystkich.

W tej jednej chwili wszystko się przewróciło. Opowiedział mi. Nie w szczegółach, ale wystarczająco. Natalia była kimś, kogo kiedyś znał. Nie zakończyli tego. A potem urodził się Oliwier. Mówił, że nie potrafił zrezygnować z żadnego życia. Więc żył w dwóch.

Słuchałam go do końca. Potem wstałam, weszłam do łazienki i włączyłam wodę. Stałam pod prysznicem w ubraniu. Nie płakałam. Jeszcze nie wtedy.

Miałam już wyjść z domu i nigdy nie wrócić

Walizkę wyciągnęłam z szafy, zanim wszyscy jeszcze wstali. Pakowałam bez myślenia – sweter, spodnie, kosmetyczka. Ręce mi się nie trzęsły, nie płakałam. Działałam, jakbym szła do pracy. Jakbym szykowała się na delegację, z której nie ma powrotu.

Stanęłam z walizką przy drzwiach i wtedy coś we mnie się zawiesiło. Kredyt na dom. Mikołaj, który właśnie miał mieć wycieczkę klasową. Julia, która co wieczór przychodzi do mnie po bajkę. Wstyd, który trzeba będzie wyjaśniać. Albo i nie. Może się nie da.

Usiadłam przy stole. Konrad wszedł do kuchni i zatkało go, gdy zobaczył walizkę. Nic nie powiedział. Ja też nie. Miałam wrażenie, że powiedzieliśmy już wszystko, a i tak nic nie zostało zrozumiane.

Później, kiedy dzieci wróciły ze szkoły, Julia położyła się na moich kolanach. Głaskałam ją po włosach.

– Mamo, coś się stało?

– Nie, kochanie. Wszystko w porządku – odpowiedziałam, udając siłę, której nie miałam.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że to nie jest siła. To paraliż. Strach przed tym, co dalej. Albo może... tchórzostwo. Bo odejść jest trudno. Ale zostać – jeszcze trudniej.

Spotkałam się z Natalią

Nie zapowiedziałam się. Zadzwoniłam do drzwi tak, jakbyśmy znały się od lat, jakby to było naturalne. Ona otworzyła niemal od razu. Widać była w domu.

Zmierzyłyśmy się wzrokiem. Żadna z nas się nie uśmiechnęła.

– Chciałabym porozmawiać – powiedziałam. – Jeśli możesz.

Wpuściła mnie do środka bez słowa. Jej mieszkanie było ciepłe, zadbane. Pachniało obiadem. Oliwier bawił się w drugim pokoju. Słyszałam stłumione dźwięki bajki.

Usiadłyśmy naprzeciw siebie przy stole. Na talerzu stały jeszcze okruchy po cieście.

– Wiedziałaś, że jestem żoną twojego kochanka? – zapytałam, nie próbując łagodzić tonu.

– Wiedziałam – odpowiedziała cicho. – Ale też byłam oszukiwana. Myślisz, że to dla mnie było łatwe?

Zamilkłam. Nie dlatego, że nie miałam co powiedzieć. Po prostu nagle zrozumiałam, że nie przyszłam tu po wyjaśnienia. Przyszłam zobaczyć, z kim przegrałam. Z kim on dzielił się tym, czego nigdy nie umiał dać mnie.

– Obiecywał ci coś? – zapytałam.

– Wszystko. Że odejdzie, że kiedyś będzie inaczej. Ale nigdy się na to nie zdecydował.

Patrzyła na mnie spokojnie. Nie było w niej dumy, ani skruchy. Tylko zmęczenie.

Wstałam i sięgnęłam po torebkę. Wiedziałam już wszystko, czego potrzebowałam. Zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam po schodach powoli.

Strażniczka pozorów

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. W naszym domu wszystko wyglądało jak wcześniej, ale nie miało już tego samego znaczenia. Konrad wychodził do pracy, dzieci chodziły do szkoły, ja gotowałam obiady. Tylko rozmowy stały się inne. Powierzchowne. Bezpieczne.

Nie podjęłam decyzji. Może to była decyzja sama w sobie – żeby nie działać gwałtownie. Może to była tylko forma przetrwania.

Z Konradem rozmawiam tylko wtedy, gdy muszę. Patrzę na niego i widzę człowieka, którego znałam kiedyś. Albo wydawało mi się, że znałam. Czasem próbuję odtworzyć moment, w którym coś zaczęło się psuć. Ale na nic. Po prostu coś cicho odpłynęło, rozmyło się między codziennością a przemilczanym zdaniem.

Z dziećmi staram się być taka jak zawsze. Może nawet bardziej czuła niż dawniej. Bo wiem, że one też coś czują. Może tak zostanę. Ale już nie jako żona. Jako współlokatorka. Opiekunka. Strażniczka pozorów...

Maria, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama