„Zamiast skasować ekstra stawkę, zupełnie facetowi odpuściłem. Zrozumie to tylko ten, kto kocha czworonożnych przyjaciół”
„Kończyłem pierwszy poranny kurs, kiedy odezwała się centralka i koleżanka ze zmiany zapytała, czy mam psa. Dziwne to było pytanie, ale zgodnie z prawdą odparłem, że tak. A potem przeżyłem długi kurs pełen wzruszeń”.
- Radosław, lat 36
– A taką specjalną matę do przewożenia psa też masz? – dopytywała telefonistka.
– Pewnie.
– A weźmiesz kurs z psem? Trzeba go zawieźć do weterynarza.
– Jasne, tylko że za psa plus pięćdziesiąt procent – zastrzegłem szybko.
– Dobra, to zanotuj adres… Klient zamawia na dwunastą trzydzieści kurs do weterynarza i z powrotem. Kurs specjalny, dopłata pięćdziesiąt procent, w dwie strony… Zapisałeś, Wojtek?
Zapisałem.
Niech pan stanie tam z boku
Punktualnie o wpół do pierwszej zaparkowałem na wprost wyjścia z jednego z bloków na Osiedlu Leśnym. Wysiadłem, wyjąłem z bagażnika matę i rozłożyłem ją na tylnym siedzeniu. Wtedy z bloku wyszedł mężczyzna. Na rękach niósł beagle’a. Psisko musiało być stare, bo miało zupełnie biały pysk. Pan skinął mi w milczeniu głową, ułożył psa na siedzeniu i wsunął się z drugiej strony.
Usiadłem za kierownicą auta, odpaliłem silnik i zapytałem:
– To gdzie jedziemy?
Mężczyzna podał adres przychodni weterynaryjnej i dodał:
– Ale najpierw do McDonalda, tego przy stacji benzynowej zaraz za osiedlem.
Zdziwiłem się, lecz oczywiście zawiozłem pasażera tam, gdzie sobie życzył.
– Niech pan stanie tam z boku, koło trawnika i tych drzew, a ja zaraz podejdę – powiedział mężczyzna, wysiadając.
Zrobiłem, jak poprosił, i po zaparkowaniu z ciekawością obejrzałem się do tyłu. Pies leżał spokojnie, na boku, oddychał ciężko i łypał jednym okiem to na mnie, to na drzwi, przez które wysiadł jego pan. Psisko było całkiem siwe; w miejscach niegdyś brązowych plam miał niemal białą sierść, a nieliczne czarne plamy na boku i grzbiecie teraz były już szare, jakby przyprószone popiołem.
Czułem się coraz bardziej niezręcznie
Starszy mężczyzna otworzył drzwi od strony psa i z wielką delikatnością wydobył zwierzaka z auta. Ułożył go na trawniku, w cieniu drzew, po czym rozpakował kanapkę Big Mac z kartonowego pudełka, wyjął z bułki dwa hamburgery i odrywając od nich małe kawałeczki, karmił swojego pupila. Pies głowy nie podnosił, ale łykał mięso jak gęś kluski i widać było, że naprawdę wyjątkowo mu smakuje. Ja stałem jakieś dziesięć metrów dalej, paliłem papierosa i przyglądałem się tej scenie w milczeniu.
Po dwudziestu minutach mężczyzna skinął na mnie i wziął psa na ręce. Otworzyłem mu drzwi, a on wsunął się na siedzenie, tym razem nie wypuszczając zwierzaka z objęć. Usiadłem na swoim miejscu i spojrzałem do tyłu.
– Jedziemy – powiedział mój pasażer i westchnął ciężko.
Ruszyłem.
Nie jestem typem kierowcy, który zagaduje pasażerów; zazwyczaj czekam, aż klient pierwszy zacznie rozmowę. A on się nie odzywał, przynajmniej nie do mnie. Siedział spokojnie, głaskał psa po głowie i cały czas coś do niego mówił, jednak tak cicho, że nie rozumiałem ani słowa.
Jechaliśmy przez pół miasta – ja kierowałem w milczeniu, pasażer mówił do psa, który nawet nie zaskomlał. Czułem się coraz bardziej niezręcznie.
No to pan wszystko rozumie
Wreszcie zatrzymałem samochód przed lecznicą na obrzeżach miasta. Mężczyzna, wysiadając, poprosił, żebym na niego zaczekał, więc wyłączyłem silnik i znów wysiadłem, żeby zapalić papierosa.
Facet wyszedł z lecznicy po półgodzinie. Sam. Szedł ciężko w moim kierunku, tak jakbym stał na drugim końcu świata, a droga biegła mocno pod górkę. Kiedy dobrnął do mnie, otworzyłem mu drzwi, a on bez słowa usiadł na tylnym siedzeniu.
Pojechaliśmy. Przez całą drogę nie odezwał się ani jednym słowem. Ja też milczałem, bo wiedziałem, co się przed chwilą wydarzyło, i rozumiałem, że mężczyzna nie ma ochoty na pogawędkę.
Kiedy zajechałem pod jego blok, pasażer sięgnął po portfel.
– Nie trzeba – powiedziałem. – Dzisiaj na koszt firmy…
W lusterku wstecznym pochwyciłem zaskoczone spojrzenie mężczyzny.
– Ma pan psa? – zapytał nagle.
– Mam. Trzyletniego wyżła weimarskiego.
– No to pan wszystko rozumie.
Milczeliśmy przez krótką chwilę, a potem wyjął z portfela sto złotych i wręczył mi je z uśmiechem.
– Niech pan weźmie. I kupi swojemu psu coś dobrego. Ode mnie i od Maksa.
Wysiadł i wszedł do swojego bloku. A ja wróciłem do domu. Tego dnia nie miałem już nastroju na żadne kursy specjalne. Miałem ochotę na spacer z moim psem.