Reklama

Nigdy nie sądziłam, że odważę się zrobić coś takiego – i to po trzydziestce! Większość moich koleżanek wyszalała się na studiach, ale ja w tym czasie marzyłam o szybkim dorośnięciu i założeniu rodziny. I jak na tym wyszłam?

Reklama

Niedługo po okrągłych, trzydziestych urodzinach podjęłam ważną decyzję życiową: postanowiłam zerwać zaręczyny z moim wieloletnim partnerem. Już od lat się ze sobą męczyliśmy, ale żadne nie miało odwagi odejść. Chyba po prostu nie najlepiej do siebie pasowaliśmy: walczyliśmy ze sobą o każdą głupotę, nie potrafiliśmy sobie do końca zaufać, nie mieliśmy wspólnych zainteresowań. On, moim zdaniem, nie miał w ogóle żadnych, bo siedzenia całymi dniami przy komputerze i grania w gierki dla nastolatków nie nazwałabym „zainteresowaniem”. Mieliśmy odmienne poglądy polityczne, inny stosunek do pieniędzy czy zakładania rodziny.

– Uzupełniamy się, jesteśmy dla siebie wyzwaniem. To służy rozwojowi – wmawiałam sobie i wszystkim dookoła przez wiele lat.

W końcu jednak przestałam w to wierzyć. „To nie powinno być aż tak skomplikowane”, myślałam, gdy po raz kolejny kłóciliśmy się o nieumyty talerz albo bałagan w sypialni. Byłam zmęczona ciągłą walką. Marzyłam o tym, żeby któregoś dnia wrócić z pracy do domu i zastać zrobiony obiad albo posprzątane całe mieszkanie. Nigdy się tego nie doczekałam. „Tak chyba nie powinno być w dorosłym związku”. W końcu, po wielu tygodniach wewnętrznej walki, powiedziałam Robertowi, że to koniec.

– Dajmy sobie szansę na znalezienie prawdziwego szczęścia z kimś właściwym – powiedziałam przez łzy.

Był zdziwiony, ale nie oponował. Oddałam mu pierścionek i zaczęłam się pakować.

Nowe początki nie były łatwe

Przez miesiąc pomieszkiwałam u przyjaciółki i musiałam przeorganizować całe swoje dotychczasowe życie. Byliśmy ze sobą od studiów. W czasach, gdy wszyscy szaleli w klubach, ja wychodziłam z imprez wcześniej, żeby położyć się w łóżku z Robertem i włączyć serial. Nie znałam innego życia, nie potrafiłam odnaleźć się w rutynie singielki. Przynajmniej nie tak od razu. Minęły trzy miesiące, kiedy po raz pierwszy wyszłam na dużą imprezę.

– Aż wstyd się przyznać, ale od lat nie imprezowałam na mieście – powiedziałam koleżance, która zaprosiła mnie do restauracji, a potem do klubu.

– Co ty opowiadasz! Przecież jesteś młoda! Dlaczego chciałaś się tak szybko zestarzeć? – zdziwiła się.

Zaśmiałam się.

– Myślę, że w głębi duszy życie staruszki to dobre życie dla mnie – zachichotałam. – Dobrze mi było z tym spokojem. Po prostu osoba była niewłaściwa. A teraz muszę zacząć szukać od nowa... Więc chyba nie ma innego sposobu, niż po prostu wychodzić, nie?

– No nie ma – przyznała. – Nikt jeszcze nie umówił się na randkę siedząc na kanapie w piżamie. A Tinder to ściema, nie daj się na to nabrać! Zmarnowałam tam masę lat i nigdy nie poznałam nikogo obiecującego.

– Tak, to chyba nie dla mnie... Wolę poznawać ludzi w naturalnych okolicznościach. Aplikacje wszystko wymuszają – dodałam, sącząc wino.

– Święta prawda! To co, toast za twoją nową młodość, co? – zaproponowała z uśmiechem Aneta.

Wysłała mnie na wakacje dla singli

Lubiłam to jej wyzwolone podejście do życia. Nie bez powodu postanowiłam odświeżyć tę znajomość właśnie w tym momencie. Po latach w domowych pieleszach potrzebowałam kogoś takiego, jak Aneta: kogoś, kto wypchnie mnie znowu do świata żywych, pokaże, co dziś jest modne, a czego od dawna się nie robi, zdradzi tajniki miasta, które zdążyło już pewnie o mnie zapomnieć.

Nie byłam tak imprezowa jak Aneta: ona potrafiła wracać do domu po północy nawet trzy–cztery razy w tygodniu. Ja potrzebowałam jednak swojego spokoju i odpoczynku. Cieszyłam się jednak, że mam kogoś, kto praktycznie zawsze ma jakieś ciekawe plany – w razie gdybym akurat odkryła w sobie energię na życie towarzyskie.

Któregoś dnia Aneta przyszła do mnie z szaloną propozycją.

Musisz wyjechać na wakacje! – wykrzyknęła podekscytowana.

– Co takiego? – zdziwiłam się.

– Koleżanka powiedziała mi o świetnym wyjeździe! Sami single, wyjazd grupowy ze zwiedzaniem. Włochy, Grecja, Hiszpania... Co tu może pójść nie tak? Jak w grupie będziesz miała nudziarzy, to znajdziesz sobie jakiegoś przystojnego, ognistego lokalsa – zachęcała.

– Myślisz, że to coś dla mnie? Nie pachnie desperacją? Trochę jak szybkie randki... – wahałam się.

– Daj spokój, jak nie poznasz nikogo ciekawego, to przynajmniej wypoczniesz i zwiedzisz ładne miejsca. Koniecznie jedź!

Zgodziłam się. Byłam na etapie życia, w którym musiałam być otwarta na różne możliwości. Zarezerwowałam wycieczkę do Grecji. Nigdy tam nie byłam, a tyle razy się wybierałam. Czemu by więc nie połączyć przyjemnego z pożytecznym?

Co może pójść nie tak?

W dniu wyjazdu byłam nieco podenerwowana. „Naprawdę jadę na jakiś wyjazd dla singli? Chyba postradałam zmysły! Zawsze śmiałam się z takich głupot. Może desperacja popycha mnie do idiotycznych decyzji?”, myślałam niepewnie. Ale przecież nie było już odwrotu. Po prostu zabrałam walizkę i pojechałam na lotnisko. Ku swojemu rozczarowaniu, w grupie, którą spotkałam w umówionym miejscu, nie było ani jednego faceta, który by mnie oczarował. Żaden nie był w moim typie, żaden nie sprawił, że mogłabym chociaż rozważyć jakiś flirt.

– Ech, kasa w błoto... – mruknęłam zrezygnowana pod nosem.

– Co takiego? – usłyszałam nagle głęboki męski głos za swoimi plecami.

Odwróciłam się i... oniemiałam. Stał przede mną prawdziwy grecki bóg... Ewidentnie pochodził z Południa, miał kruczoczarne, rozczochrane włosy, wyrzeźbione ramiona, orzechowe oczy i zniewalający uśmiech.

– Nie, nie, nic ważnego – odparłam natychmiast.

– Czas się przedstawić. Nazywam się Luca i będę waszym przewodnikiem przez całą podróż – powiedział ładną polszczyzną, ale z wyczuwalnym akcentem.

– Jak ładnie mówisz po polsku! – zachwyciła się od razu jedna z uczestniczek.

– Jestem tu od studiów, już dobre parę lat. Moi dziadkowie stąd pochodzą. Ale to Grecja jest moim prawdziwym domem i mam nadzieję, że zakochacie się w niej tak, jak ja – powiedział, puszczając do mnie oko.

Zrobiło mi się gorąco. Kątem oka zobaczyłam, jak uczestniczki wycieczki patrzą po sobie z ironicznymi uśmiechami. A panowie? Od razu zrobili się nerwowi i negatywnie nastawieni do Luki. „Pewnie widzą w nim konkurencję... Ale tu przecież nie ma nawet z czym startować”, pomyślałam wrednie.

– To co, ruszamy! – zaordynował przewodnik, jakby zupełnie lekceważąc zamieszanie, które wywołał swoim gestem.

Zadurzyłam się bez pamięci

Luca zachwycił mnie od pierwszego wejrzenia. Był pierwszym mężczyzną od czasu Roberta, którego miałam ochotę dotknąć, objąć, pocałować... a może i więcej. Ku mojej radości, i on wydawał się być zainteresowany mną.

– Piękna z ciebie kobieta – powiedział mi już pierwszego wieczoru.

– Daj spokój, wy wszyscy z Południa tak bajerujecie laski – zaśmiałam się, choć w środku poczułam ciepło.

– Mówię prawdę. Widać, że masz coś do zaoferowania. Że nie jesteś tu dlatego, że chcesz związać się z byle kim, byle szybciej. Niektóre tu takie są... – zachichotał.

Wiedziałam, o czym mówił. Już po drodze niektóre uczestniczki wyzbyły się wstydu podlewając się winem i natychmiast przykleiły się do wybranych uczestników. Nie wyglądały, jakby odnalazły swoje drugie połówki. Zachowywały się jak desperatki. A ci faceci... Jak to faceci, nie oponowali. Nie narzekałam jednak, bo dzięki temu, że właściwie cały turnus wzajemnie zajął się sobą, ja miałam jeszcze więcej okazji, żeby bliżej poznać Lukę.

Wieczorami, po zwiedzaniu małych greckich kościółków, jaskiń i zatok, opowiadał mi o swoim dzieciństwie, rodzinie i o wszystkim tym, co kochał w swoim kraju. Słuchałam go urzeczona i czułam, jak się zadurzam. Ale nie zakochuję. Wiedziałam, że nasza znajomość skończy się zaraz po powrocie do domu. Nie mogłam więc sobie pozwolić na zbyt głębokie uczucia. Mimo to, cielesności również unikałam. Kilka razy wykonał jednoznaczny krok, ale ja bałam się pójść dalej. „To nie w moim stylu... Iść do łóżka z praktycznie nieznajomym facetem? Po zaledwie kilku dniach znajomości? Wariactwo!”, myślałam. Do czasu.

Nie zapomnę tego wieczoru

Ostatniego wieczoru Luca powiedział, że chce mi pokazać sekretną plażę.

– Tylko mnie? – zapytałam nieco podejrzliwie.

– Tak... To ostatnia noc, reszta na pewno będzie zajęta – zachichotał.

– No... Okej – zgodziłam się.

Zabrał mnie wąską kamienną ścieżką do miejsca, w którym nie było żadnych ludzi. Piasek na plaży był biały jak papier, choć przybierał właśnie soczyście pomarańczowy kolor od zachodzącego słońca. Cała sceneria wyglądała jak z pocztówki.

– Weronika... – powiedział do mnie miękko Luka.

Nie dałam mu skończyć. Przyciągnęłam go do siebie i pozwoliłam eksplodować skrywanej całymi dniami namiętności, która gromadziła się w naszych ciałach. Następnego dnia wróciliśmy do Warszawy. Niczego nie oczekiwałam, niczego od niego nie chciałam. Dał mi swój numer, ale nie wiem, czy zadzwonię. Bo i po co? Nie ma przecież przed nami przyszłości. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam jednak prawdziwej wakacyjnej miłości. I tę przygodę zapamiętam na długie lata. Otworzyła mnie na miłość, na bliskość i na samą siebie. Nie jestem już tą samą Weroniką. I w końcu mogę rozpocząć nowy etap.

Weronika, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama