„Zamiast ubierać choinkę córka wolała flirtować z chłopakiem. Smarkula narobiła mi wstydu na całym osiedlu”
„Święta to dla mnie zawsze był czas magii, rodzinnego ciepła i wspólnego ubierania choinki. Czekałam na ten moment cały rok – kiedy mój dom pachnie goździkami i świeżo ściętą jodłą. To była nasza tradycja, mój sposób na zatrzymanie wspomnień z dzieciństwa. Miałam nadzieję, że przekażę ją dalej, mojej jedynej córce. Ale ona miała w głowie siano!”.

- Redakcja
Liczyłam, że choć w tym roku uda nam się razem celebrować przygotowania, jak dawniej. Nie spodziewałam się, że zamiast wieszać bombki, smarkula będzie się w najlepsze zabawiać z chłopakiem. I że to wszystko obróci się w mój największy wstyd przed całym osiedlem.
Zapach choinki i smród rozczarowania
Od rana krzątałam się po kuchni, zagniatając ciasto na piernik i nasłuchując, czy Basia wreszcie wstała. W radiu leciały stare kolędy, w powietrzu unosił się zapach przypraw korzennych, a za oknem sypał cichy, gęsty śnieg. To miał być idealny dzień na wspólne ubieranie choinki. Co roku, odkąd była mała, robiłyśmy to razem – śmiałyśmy się, opowiadałyśmy sobie różne głupoty i wspominałyśmy święta u babci. W tym roku też miałam nadzieję, że wróci choć odrobina tej naszej bliskości.
– Basia, wstawaj! Choinka czeka! – zawołałam, pukając do drzwi jej pokoju.
Cisza. Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Ostatnio była opryskliwa, wszystko ją drażniło, a ja próbowałam tłumaczyć to dojrzewaniem. Miała siedemnaście lat, hormony buzowały, chłopcy, koleżanki, makijaże i telefon przyklejony do ręki. Ale przecież to nie znaczy, że ma gdzieś rodzinę. Że ja jestem jej obojętna.
Zapukałam jeszcze raz, mocniej. Tym razem drzwi otworzyła z wyraźnym niezadowoleniem. Stała w piżamie, z rozwichrzonymi włosami i wzrokiem, który mówił jedno: „czego znowu chcesz?”.
– Ubieramy dzisiaj choinkę. Tak jak zawsze.
– Serio? Mam lepsze plany.
– Jakie znowu plany?
– Idę do Maćka. Umówiliśmy się.
Zatkało mnie. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Wiesz co, Basiu... – zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć. Trzasnęła drzwiami.
Postanowiłam to sprawdzić
Jeszcze długo stałam pod drzwiami jej pokoju, próbując dojść do siebie. Czy ona naprawdę przedłożyła chłopaka nad naszą wspólną tradycję? Nade mnie? Przez chwilę miałam nadzieję, że się rozmyśli, że wróci z przeprosinami, może chociaż zapyta, czy pomóc zawiesić gwiazdę na czubku. Ale nic z tego. Wyszła z domu niecałą godzinę później, rzucając przez ramię zimne:
– Nie czekaj z kolacją.
Siedziałam potem przy stole jak idiotka. Dla kogo ja to wszystko robię? Piekłam ciasteczka, kroiłam buraki na barszcz, wybierałam najładniejszą jodłę na targu – wszystko po to, żeby ona miała piękne wspomnienia. A ona, zamiast docenić, wolała uganiać się za jakimś podlotkiem, który pewnie i tak zaraz ją rzuci. Tyle razy próbowałam ją ostrzegać, że młodzi chłopcy mają w głowie tylko jedno.
Tyle że Maćka znałam. Bywał u nas kilka razy, niby grzeczny, niby uprzejmy, ale ja swoje widzę. Te spojrzenia, to łaszenie się do Basi, jakby była królową balu, a on służącym na posyłki. Raz przyłapałam ich, jak trzymali się za ręce w mojej kuchni. Powiedziałam wtedy jasno:
– Żadnych całusów i przytulasów pod moim dachem. I żadnego spania, jasne?
Oczywiście zapewnili, że rozumieją. Tylko że odkąd Basia zaczęła znikać z domu na całe popołudnia, coś mi przestało grać. Aż za bardzo. Postanowiłam to sprawdzić. Tylko nie przypuszczałam, że prawda tak bardzo mnie zaboli.
Skandal na oczach sąsiadów
To się wydarzyło w niedzielę. Dzień wcześniej Basia nie wróciła na noc. Twierdziła, że śpi u koleżanki, ale kiedy zadzwoniłam do matki tejże koleżanki, odparła zaskoczona, że „nie, Basia dzisiaj nie przychodziła”. Krew się we mnie zagotowała. Postanowiłam nie robić awantury przez telefon. Czekałam cierpliwie, aż się pojawi. Nie przewidziałam tylko, że wparuje na osiedle w jego objęciach – tak, jakby nic się nie stało.
Stałam wtedy przy oknie, rozwieszając świeżo wyprane firanki, gdy ich zobaczyłam. Ona – z rozchełstanym płaszczem i tym durnym uśmieszkiem na twarzy, on – z ręką w jej tylnej kieszeni. Szli powoli, jak para zakochanych po udanej nocy. Nie omieszkali się całować przy wejściu do klatki. A obok, jak na złość, pani Helena z trzeciego, pan Witek z pierwszego i ta nowa sąsiadka z dzieckiem. Wszyscy się patrzyli. Każdy jeden.
Myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
– No, no… – słyszałam później szepty na klatce. – Dzisiejsza młodzież… siedemnastoletnia panna i już takie czułości pod blokiem!
– A matka nic nie mówi? Toż to wstyd, pani kochana!
Twarz mi płonęła, gdy Basia wreszcie weszła do mieszkania. Zdjęła buty i nawet nie spojrzała mi w oczy.
– Gdzie byłaś? – spytałam chłodno.
– U Maćka – odparła, jakby to było coś zupełnie naturalnego.
– Ludzie się z nas śmieją! – syknęłam. – Co ty wyprawiasz?
Wzruszyła tylko ramionami.
– Ich problem, mamo. Nie mój.
Nieproszeni goście
Dwa dni później wróciłam wcześniej z pracy. Chciałam upiec pasztet na święta, miałam kupione mięso i planowałam jeszcze zdążyć zawiesić lampki w oknie. Włożyłam klucz do zamka i od razu coś mnie tknęło. Cisza była zbyt głęboka, a w przedpokoju leżały dwie pary butów – moje i… sportowe adidasy. Nie moje. I nie Basi.
Otworzyłam drzwi do salonu i wtedy ich zobaczyłam. Oboje na kanapie. On bez koszulki, ona przykryta tylko cienkim kocem. Jakbyśmy nie mieli drzwi, jakby to był ich własny dom. Jakby mnie nie było.
– Co to ma być?! – krzyknęłam, choć gardło mi się ścisnęło. – Co wy wyprawiacie?!
Basia zerwała się na równe nogi, czerwona jak burak.
– Mamo! Miałeś nie wracać tak wcześnie!
– A ty miałaś nie robić domu uciech z mojego mieszkania! – wrzasnęłam, czując, że zaraz mi serce wyskoczy z piersi.
Maciek próbował się ubrać w pośpiechu, ale nie zamierzałam czekać.
– Wynocha! Natychmiast! – wskazałam mu drzwi. – I żeby cię tu więcej nie było! Nigdy!
Wyszedł bez słowa, nie próbując nawet spojrzeć mi w oczy. Basia stała osłupiała, z rękami zaciśniętymi w pięści.
– Ty jesteś nienormalna – warknęła. – Przesadzasz! Nic się nie stało!
– Nic się nie stało? Ty wprowadzasz chłopa do mojego domu i się zabawiacie na mojej kanapie!
Nie odpowiedziała. Wybiegła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. A ja? Usiadłam na tej przeklętej kanapie i rozpłakałam się jak dziecko.
Gorzka prawda przy wigilijnym stole
Wigilia przyszła jak co roku, choć u nas w domu nikt nie czekał na nią z radością. Stół nakryty, dwanaście potraw, świece, biały obrus – wszystko jak trzeba. Tylko atmosfera zupełnie nie taka. Siedziałyśmy z Basią naprzeciwko siebie jak dwie nieznajome. Ani życzeń, ani opłatka. Cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem.
– Wesołych świąt – powiedziałam w końcu, z bólem w gardle.
– Tobie też – mruknęła bez emocji.
Nie chciała barszczu. Uszczknęła pieroga, spróbowała kompotu i odsunęła talerz. Patrzyła przez okno, jakby miała nadzieję, że zaraz ktoś ją stąd zabierze. Pewnie marzyła, że zjawi się jej książę z telefonem w ręku i powie: „Zabieram cię do lepszego świata”. A ja, jej matka, miałabym zniknąć.
Nie wytrzymałam.
– Wiesz, Basiu, ja nie jestem twoim wrogiem. Chciałam dobrze. Chciałam, żebyśmy spędziły ten czas razem, jak kiedyś. A ty zrobiłaś ze mnie idiotkę.
– Ty nic nie rozumiesz! – wybuchła nagle. – Traktujesz mnie jak dziecko, jakby moje zdanie nic nie znaczyło! Nie możesz mnie trzymać pod kloszem całe życie!
– Nie trzymałam! Tylko ostrzegałam! – odparłam. – Nie chcę, żebyś popełniła moje błędy. To wszystko.
Popatrzyła na mnie długo, ale bez łez. I powiedziała cicho:
– Za późno, mamo.
Nie musiała dodawać nic więcej. Zrozumiałam. Wszystko.
Wstydu nie przykryje śnieg
Po tej rozmowie już nic nie było takie samo. Basia przez resztę świąt prawie się do mnie nie odzywała. Unikała wspólnych posiłków, zaszywała się w swoim pokoju z telefonem i słuchawkami w uszach. A ja próbowałam udawać, że wszystko gra – że ten dom wciąż jest pełen miłości i rodzinnego ciepła. Tylko że to było jak przykrywanie plamy na ścianie obrazem – człowiek udaje, że jej nie ma, ale wie doskonale, co się kryje pod spodem.
Po osiedlu rozeszły się już plotki. Pani Helena rzucała mi spojrzenia pełne współczucia, ale i złośliwej satysfakcji. W sklepie dwie kobiety z tyłu szeptały coś o „rozpuszczonych pannach” i „braku wychowania”. Czułam, jak mnie to wszystko pali od środka. Ja, która starałam się, jak mogłam, żeby wychować porządnego człowieka, zostałam postawiona w roli matki, która „nie dopilnowała”.
Nie broniłam się. Nie miałam już siły. Basia spakowała się kilka dni po świętach i pojechała do ojca na Sylwestra. Nawet nie spytała, czy może. Po prostu oznajmiła, że jedzie. Nie zatrzymywałam jej. Chciałam, żeby sama przemyślała, co zrobiła. I czy warto było narażać naszą relację dla chwilowej fascynacji i kilku nieprzemyślanych decyzji.
Choinka wciąż stała w kącie. Ciemna i smutna. W tym roku była taka sama jak ja. Zrozumiałam jedno – święta można odpuścić, nawet kolację wigilijną. Ale nie da się odzyskać zaufania, gdy raz się je podepcze.
Ewa, 52 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wystarczyło, że się uśmiechnął i kolana mi miękły. Niestety nie byłam jedyną w sanatorium, którą tak ochoczo podrywał”
- „Po tym, co zrobił mój syn, zwątpiłam w moje metody wychowawcze. Jego lepkie rączki były dopiero początkiem problemów”
- „Myślałam, że chłopak mi się oświadczy przy świątecznym stole. Po wigilijnej kolacji pozostał jednak tylko niesmak”