„Zamieszkałem na wsi, gdzie znalazłem miłość. Nasze uczucie rozkwitło niespodziewanie niczym dzika róża w moim ogrodzie”
„Po rozwodzie moje mieszkanie stało się tylko sypialnią, a ja sam – cieniem człowieka. Kiedy pewnego dnia spojrzałem w lustro i nie rozpoznałem własnych oczu, postanowiłem coś zmienić. Kupiłem stary dom na wsi. Drewniany ganek skrzypiał, z dachu ciekło, a podłogi uginały się pod stopami. A jednak wiedziałem: tu spróbuję zbudować siebie na nowo”.

- Redakcja
Do niedawna byłem menedżerem w jednej z warszawskich korporacji – przez lata wspinałem się po szczeblach kariery, gromadziłem sukcesy, pieniądze, ale też... samotność. Po rozwodzie moje mieszkanie stało się tylko sypialnią, a ja sam – cieniem człowieka. Kiedy pewnego dnia spojrzałem w lustro i nie rozpoznałem własnych oczu, postanowiłem coś zmienić. Kupiłem stary dom na wsi. Drewniany ganek skrzypiał, z dachu ciekło, a podłogi uginały się pod stopami. A jednak wiedziałem: tu spróbuję zbudować siebie na nowo.
Pierwsze spotkanie z Magdą
– Pana ogród wygląda, jakby chciał Pana zjeść – usłyszałem, zanim jeszcze zdążyłem się odwrócić.
Stała oparta o płot, ubrana w robocze spodnie, z rozwichrzonym kucykiem i z rękami w kieszeniach. Spojrzałem na nią, trzymając w ręku sekator, którym od pół godziny bezskutecznie próbowałem ujarzmić coś, co kiedyś mogło być różą, a teraz przypominało krzaczasty potwór.
– Pani to powiedziała z takim uśmiechem, że aż mnie mniej boli – odpowiedziałem, próbując zachować twarz.
– Magda jestem. Architektka krajobrazu. Sąsiadka z końca drogi. Pani Basia z poczty powiedziała, że szuka pan kogoś do ogarnięcia tego... – wskazała ręką przestrzeń, która rzeczywiście wyglądała jakby próbowała mnie zdominować.
– Jeszcze nie wiem, czy szukam – mruknąłem, ścierając pot z czoła.
– To niech pan nie czeka, aż to samo się zrobi. Tu nic się samo nie robi. Poza bałaganem – uśmiechnęła się, ale oczy miała poważne. – Jak pan będzie gotowy, wie pan, gdzie mnie znaleźć.
Nie znałem jej, a już czułem między nami jakąś chemię. Dawno nie patrzyłem komuś w oczy tak długo.
Wspólna praca
Słońce paliło niemiłosiernie, a ja już po godzinie przeklinałem własny pomysł na wiejskie życie. Magda przyjechała rano z taczką, wiadrami i entuzjazmem, który mnie przytłaczał. Zdążyła już przekopać połowę działki, zanim zdołałem przynieść drugą łopatę.
– Michał, pan to tak trzyma jakby się bał, że się ubrudzi – rzuciła, nie patrząc nawet w moją stronę.
– Bo może się właśnie boję – odburknąłem, wbijając łopatę w ziemię.
Przez kolejne godziny nie rozmawialiśmy prawie wcale. Tylko brzęk narzędzi, jej krótkie polecenia i moje niechętne ich wykonywanie. W końcu nie wytrzymałem.
– Dlaczego ty to robisz z takim zacięciem, jakby od tego zależało twoje życie?
Zatrzymała się, odgarnęła włosy z czoła.
– A może zależy?
– To tylko kawałek ziemi.
Patrzyliśmy na siebie przez moment. W jej oczach coś drgnęło, ale odwróciła wzrok i wróciła do pracy. A ja... poczułem, że znowu nacisnąłem nie ten guzik. Zawsze tak mam. Kiedy ktoś zaczyna być zbyt blisko, szarpię. Rzucam słowa, które ranią. Lepiej ranić pierwszym, niż znowu dostać w serce. Ale patrząc na jej plecy znikające za krzakami, poczułem, że tym razem przesadziłem.
Wyznania na deszczowy wieczór
Deszcz zaczął padać po południu i nie przestawał do wieczora. Siedziałem na werandzie z kubkiem herbaty, wsłuchując się w bębnienie kropel o blaszany dach. Magdy nie widziałem od trzech dni. Myślałem, że się obraziła na dobre. A potem usłyszałem kroki. I zobaczyłem ją – przemokniętą, z rozwianymi włosami, trzymającą drewnianą skrzynkę z sadzonkami. Bez słowa postawiła ją na progu i usiadła obok mnie.
– Przepraszam – powiedziałem pierwszy raz od bardzo dawna, naprawdę mając to na myśli.
– Nie wiem, co robię tutaj, Michał. – odezwała się cicho, patrząc przed siebie.
Milczeliśmy chwilę, tylko deszcz mówił za nas. Potem spojrzała na mnie. Inaczej niż wcześniej.
– Mój mąż mnie zdradził. Z moją przyjaciółką. Wiesz, taki klasyk. Tylko że ja po tym przestałam czuć, że istnieję. Długo. Dłużej niż wypada.
– Ja po rozwodzie... po prostu przestałem czuć cokolwiek – powiedziałem. – Tylko to miejsce coś we mnie ruszyło. I ty.
Jej dłoń dotknęła mojej. Ledwo, jakby przypadkiem. Ale nie odsunąłem się. W końcu nie chodziło o dom. Chodziło o to, żeby mieć z kim usiąść i milczeć bez strachu.
Bez wielkich deklaracji
Spaliśmy razem. Nie było w tym wielkich słów, romantycznych uniesień ani muzyki w tle. Po prostu leżeliśmy obok siebie, potem dotyk, ciepło, powolne, delikatne. Jakbyśmy się bali zrobić za dużo. Jakbyśmy dawno zapomnieli, jak to jest być z kimś bez maski. Rano obudziłem się sam. Na stoliku – kubek po herbacie. Na krześle – złożony koc. Tylko cisza i moje przyspieszone bicie serca. Wyszedłem przed dom. Mgła jeszcze nie opadła, ale dostrzegłem ją w oddali. W ogrodzie. Kopała jakby nigdy nic.
– Magda!
Odwróciła się, ocierając czoło brudną rękawicą.
– Nie zostawiłaś nawet karteczki.
– Bo nie uciekłam – odpowiedziała, prostując się. – Tylko musiałam pomyśleć. Wiesz, ja... ja się boję. Mam w głowie głos, który mówi, że zaraz wszystko zepsuję. Że znowu się pogubię. I że ty też znikniesz.
– Chcesz, żebym ci obiecał, że nie zniknę?
– Nie. Chcę wiedzieć, że mnie nie odepchniesz, jeśli zostanę. Ale nie umiem cię o to poprosić.
Podszedłem do niej, powoli, jakby każdy krok mógł coś zepsuć.
– Mam zostać?
– A Ty chcesz, żebym została?
– Zależy mi na tym, żebyś była tu ze mną. Choćby jeden dzień dłużej.
Pokiwała głową. I w końcu się uśmiechnęła. Ten uśmiech miał w sobie lęk, ale też coś, czego oboje się nie spodziewaliśmy – nadzieję.
To nie pożegnanie
Ostatni gwóźdź wbijaliśmy razem. Magda śmiała się, że nie da się zrobić niczego w tym domu bez krzywych listew i naszej kłótni o kolor farby. Ale w końcu siedzieliśmy w odnowionym salonie. Pachniało drewnem, świeżością i czymś jeszcze – spokojem.
– Pamiętasz, jak tu pierwszy raz usiadłeś? – zapytała.
– Tak. Bałem się, że wszystko się zawali. I że nie umiem żyć inaczej niż w biegu.
– I?
– I nadal się boję. Ale już nie uciekam.
Uśmiechnęła się. Była piękna w tej prostocie. Bez makijażu, w poplamionej bluzie, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Przysunęła się bliżej i oparła głowę na moim ramieniu.
– Michał… Dostałam propozycję pracy. W Toruniu. Duży projekt. Dwa lata, może dłużej.
Zamarłem. Nie dlatego, że to powiedziała. Tylko dlatego, że już od kilku dni czułem, że coś wisi w powietrzu.
– I co z tym zrobisz?
– Nie wiem. Chcę. Ale nie chcę zostawiać czegoś, co dopiero zaczęło się składać.
– To nie pożegnanie. Po prostu... zostawię otwarte drzwi – powiedziała cicho.
– A ja nie zamknę furtki – odpowiedziałem, patrząc w ogień kominka.
Następnego dnia dom był pusty. Zostawiła na stole kawałek ciasta. Siedziałem długo. Słuchałem ciszy. I nie bolała mnie jak kiedyś. Bo wiedziałem, że tym razem nie jest końcem. Może początkiem czegoś nowego.
Otwarta furtka
Minęły cztery miesiące. Ogród zarósł miętą, jeżówkami i dziką różą. Nie wszystkie plany ogrodowe Magdy wypaliły – niektóre rabaty wyglądały, jakby natura wzięła je z powrotem. Ale nie ruszałem ich. Miały w sobie jej ślad.
Zacząłem wstawać wcześniej. Robiłem kawę, wychodziłem na ganek w szlafroku. Czasem myślałem o niej. Gdzieś między kawą a obiadem, gdy zapach lawendy wpadał przez otwarte okno. W Toruniu pewnie były inne sprawy, inni ludzie, inne rozmowy. I nie wiedziałem, czy tęskniła. Ale ja przestałem liczyć dni. Aż któregoś wieczoru usłyszałem silnik. Cichy, znajomy. Furtka zaskrzypiała. Nie wstałem od stołu, nie wyszedłem przed dom. Poczekałem. Kroki na drewnianym ganku. I jej cień w drzwiach.
– Zostawiłeś otwartą furtkę – powiedziała z uśmiechem.
Nie zapytałem, czy wróciła na dobre. Nie musiałem. Już nie chodziło o to, co będzie jutro. Chodziło o to, że dziś – znowu – nie byliśmy sami.
Michał, 54 lata
Czytaj także:
- „Wdałam się w romans z żonatym sąsiadem. Wpadał do mnie nie tylko po cukier, ale słodkie chwile nie trwały długo”
- „Romans z sąsiadem był dla mnie lekcją życia. Złamane serce to najmniejszy problem, którym muszę się martwić”
- „Kupiliśmy działkę, by móc cieszyć się aktywnym wypoczynkiem. Mój mąż nie tylko wyrywał tam chwasty, ale też sąsiadki”