„Zamieszkaliśmy z nieznajomymi ludźmi, bo wszyscy byliśmy ofiarami oszusta wynajmującego mieszkanie”
„Trzy dni później, jadąc samochodem do pracy, zauważyłem L. spokojnie idącego chodnikiem. Nie tracąc go z oczu, zaparkowałem i poszedłem za draniem. Zadzwoniłem po Rudego. Tymczasem Waldemar L. usiadł w ogródku niewielkiej kawiarenki i zamówił coś u kelnerki”.
- Grzegorz, 39 lat
Kiedy okazało się, że facet jest oszustem i wynajął to samo mieszkanie kilku parom, myślałem, że mnie szlag trafi! Postanowiłem zwrócić się o pomoc do kolegów, którzy pomagają ludziom w kłopotach.
Mieliśmy mieszkać we czwórkę?
To był nasz pierwszy wieczór w nowo wynajętym mieszkaniu. Siedzieliśmy właśnie przy kolacji. Nasze własne lokum miało być gotowe za 2 lata. Wieczór zapowiadał się spokojny i przyjemny. Po kilkutygodniowej tułaczce bardzo potrzebowaliśmy ciszy i spokoju. Nagle ze zdziwieniem usłyszałem, jak ktoś kluczem otwiera wejściowe drzwi. Spojrzałem na Mirkę, ona także była zdziwiona.
Pomyślałem, że być może właściciel czegoś zapomniał, gdy kilka godzin wcześniej przekazywał nam klucze. Tymczasem do przedpokoju wkroczył młody facet trzymający na rękach równie młodą i atrakcyjną dziewczynę.
– To nasze pierwsze wspólne mieszkanie, kochana! Musiałem przenieść cię przez próg! – młodzieniec postawił dziewczynę na podłodze i zapalił światło w przedpokoju.
– Dobry wieczór, państwu! – powiedziałem, stając w drzwiach kuchni. – Czemu zawdzięczamy tę wizytę i skąd macie klucze do naszego mieszkania!?
Dziewczyna mało nie zemdlała, oboje byli bardzo zaskoczeni.
– To nasze mieszkanie! – odezwał się młody. – Jakim prawem tu jesteście?!
– Jest pan w błędzie – odpowiedziałem spokojnie, choć w środku się gotowałem. – To my wynajęliśmy to mieszkanie i legalnie się do niego wprowadziliśmy. Przerwaliście nam kolację! Proszę wyjść!
– Jak to wyjść! To wy się wynoście, ale już! – w młodzieńcu obudził się prawdziwy mężczyzna, bo stanął naprzeciw mnie z zaciśniętymi pięściami. Był nieco ode mnie niższy i z pewnością słabszy. Nie wiedział, że kiedyś byłem w komandosach, potem pracowałem w ochronie, byłem doskonale wyszkolony w sztukach walki i zadawaniu bólu. Nie miał szans. Imponował mi, bo odważnie stanął w obronie swego stadła, ale trochę mnie to też śmieszyło.
– Chłopcze, nie przeginaj! – powiedziałem cicho i spokojnie.
– Oto nasza umowa najmu – młody nie zamierzał rezygnować. – To my wynajęliśmy to mieszkanie i właśnie się do niego wprowadzamy!
– Wiesz, gdzie mam twoją umowę?! – spytałem. – Wypad stąd! – złapałem go za kołnierz, zgarnąłem przestraszoną dziewczynę i oboje wypchnąłem za drzwi, które zamknąłem na zasuwę i wróciłem do stołu.
– Kto to był? – spytała Renia, moja żona.
– Nikt ważny – stwierdziłem. – Jakaś pomyłka. – Ludziom się wydaje, że wynajęli to mieszkanie, przecież to niemożliwe!
Chcieliśmy świętego spokoju
„Pomyłka” niestety nie chciała siedzieć cicho, bo odezwał się natarczywy dzwonek u drzwi! Byłem wściekły, to miała być romantyczna kolacja z żoną. Przyjemny relaks po tygodniach zmagań z paskudnym losem. Właściciel poprzedniego mieszkania nie dał nam wiele czasu na poszukiwanie nowego lokum. Musieliśmy je szybko opuścić, bo zmieniły mu się plany. Nasze plany miał w „głębokim poważaniu”. Wynajmowaliśmy na słowo, bez umowy, więc dyskusja była bezcelowa. Graty rozlokowaliśmy po znajomych i ruszyliśmy na poszukiwanie nowego adresu. Nie było wesoło. Dopiero po ponad miesiącu znaleźliśmy tę chatę. A teraz jakiś palant twierdzi, że to on powinien tu mieszkać.
Zeźlony wstałem od stołu.
– Czego jeszcze chcesz?! – krzyknąłem, otwierając drzwi.
Na klatce schodowej stało dwóch mundurowych plus para niedoszłych współlokatorów. „Szybko się uwinęli”
– pomyślałem i głośno spytałem:
– Słucham, o co chodzi?
– Ci państwo – starszy stopniem, chyba starszy aspirant, wskazał na stojącą obok parę – twierdzą, że zajął pan mieszkanie, które oni wynajęli. Proszę o pana dowód tożsamości!
– Bardzo proszę, wejdźcie państwo do środka – Renata gestem zaprosiła wszystkich. – Jest późno, nie będziemy rozmawiali na klatce schodowej.
Policjanci wraz z dziewczyną i jej chłopakiem weszli, zamykając za sobą drzwi.
– Proszę dalej – zapraszała Renia – a ja podałem starszemu dowód osobisty, który zaczął uważnie studiować.
– No więc – powiedział starszy aspirant. – Ci państwo…
– To już wiemy – przerwała mu Renia stanowczo. – To jest nasza umowa najmu – podała dokument aspirantowi, który wyraźnie nie był przyzwyczajony, żeby mu przerywano. Chciał coś powiedzieć ale natychmiast zrezygnował, gdy spojrzał na Renię. Zajął się czytaniem umowy i porównywaniem jej z dokumentem podanym przez młodego.
– To są takie same umowy! – stwierdził odkrywczo. – Wszyscy wynajęliście to mieszkanie – podsumował radośnie.
– Cóż, wygląda na to – wtrąciła Renia – że wszyscy zostaliśmy oszukani! W tej sytuacji musimy to rozwiązać między sobą. Panowie już nie są potrzebni – zwróciła się do policjantów.
– Ale my musimy spisać notatkę – zaprotestował starszy aspirant.
– Nie przeszkadzajcie sobie, a ty – zwróciła się do mnie – zaproś państwa!
Trzeba było jakoś to rozwiązać
Niechętnie wskazałem młodym drogę. Facet przyniósł z klatki schodowej dwie olbrzymie walizki i jakieś pudła. Dziewczyna weszła do kuchni.
– Renata jestem – wyciągnęła rękę moja żona – a to mój mąż Grzegorz – wskazała na mnie.
– Mirosława – odpowiedziało dziewczę – a to Tomek, on jest moim narzeczonym – spuściła wzrok.
– Siadajcie państwo, musimy jakoś rozwiązać tę sytuację – Renia dyrygowała wszystkimi jak Karajan orkiestrą. – My wynajęliśmy mieszkanie dwa dni temu od pana Waldemara L.
– My także wynajęliśmy je od L. – Tomek pokazał swoją umowę – to było wczoraj.
– Nie będę zdziwiony, gdy jutro lub jeszcze dziś będziemy mieli gości – wtrąciłem.
– Jutro nie! – odezwał się nieśmiało Tomaszek – ale za tydzień. Bo my wynajęliśmy to mieszkanie na spółkę z przyjaciółmi… Mają przyjechać właśnie za tydzień!
– Mamy komplet – stwierdziła stanowczo Renata. – Nikogo więcej nie wpuszczamy. Zamknij Grzesiu drzwi na łańcuch. A teraz chodźmy spać, nad resztą zastanowimy się jutro.
– Jak to spać? – zdziwiłem się. – Wszyscy tutaj?
– Grześ – Renatka odezwała się do mnie jak do niesfornego dziecka – przecież nie wyrzucimy ich na ulicę. Są dwa pokoje, zmieścimy się. Juro podejmiemy decyzję co dalej?
Nie miałem żadnych argumentów. Młodzi rozlokowali się w jednym pokoju na kanapie, my w drugim na łóżku i do bladego świtu nie mogłem zasnąć. Przez całą noc zastanawiałem się, co zrobić? Co będzie, jeśli to bydle Lis wynajął mieszkanie jeszcze kilku parom. Chata była bardzo atrakcyjna, dwa ładne pokoje, duża, w pełni wyposażona kuchnia, niedawno wyremontowana łazienka. Mieszkanie było umeblowane. L. wziął 2,5 tysiąca złotych zwrotnej kaucji na ewentualne zniszczenia i za trzy miesiące z góry. Gdyby nie pilna potrzeba, nie zgodziłbym się na takie warunki, ale byliśmy przyciśnięci do muru.
Musieliśmy znaleźć właściciela mieszkania
Wiedziałem, że muszę natychmiast skontaktować się L., niech oddaje kasę! Bałem się, że oszust gdzieś zniknie, bo przecież wiedział, że sprawa się rypnie. Na szczęście pracowałem kiedyś w agencji ochrony i znam kilku chłopaków, którzy są detektywami. W razie potrzeby wygrzebią L. z każdej nory.
Rano zabrałem ze sobą Tomka i pojechaliśmy pod adres wskazany w umowie. Okazało się, że… „nie ma takiego numeru”! Myślałem, że mnie szlag na miejscu trafi. Nie da się powtórzyć słów, jakimi określałem oszusta, Waldemara L.. Tomek mi wtórował. Nawet najgorsze słowa i największa wściekłość nic tu nie mogły pomóc. Nie było wyjścia, musiałem zwrócić się do kolegów o pomoc.
Rudy wysłuchał mnie z profesjonalnym spokojem. Był przyzwyczajony, że ludzie przychodzą do niego, gdy znajdą się w kłopotach. Umiał słuchać. Gdy skończyłem, spytał:
– Czyje to mieszkanie? Tego L.? – spojrzał na mnie, oczekując odpowiedzi, a ja przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć.
– Nie, nie L. – wtrącił się Tomek. – On miał upoważnienie, chyba od swojej ciotki. Zaraz, ja tu gdzieś mam kopię – pogrzebał w teczce z dokumentami i w końcu wyjął jakiś papier.
– Masz taki sam? – spytał mnie Rudy.
– Pewnie tak – odpowiedziałem.
– Wiesz, umowę podpisywała Renia, byłem wtedy poza miastem.
– Dobra, teraz to nie ma znaczenia – stwierdził detektyw. – Pomogę wam! Najpierw musimy odnaleźć pana L. I na pewno go znajdziemy, jeśli nie zwiał z kraju. Ile od was wziął?
– Po 10 tysi! – odparłem.
– Daleko z tym nie zajedzie! Chociaż nie wiadomo, ile osób jeszcze oszwabił. Zabieram się do roboty będziemy w kontakcie – pożegnał się.
– Grzegorz, to znaczy panie Grzegorzu – młody nie wiedział, jak ma się do mnie zwracać – ale co będzie, jak ten kolega Rudy nie znajdzie naszego L.? Co będzie z nami?! Ja z Mirą wydaliśmy na te chatę wszystkie pieniądze i…
– To się módl, żeby L. się odnalazł – odrzekłem – i nie męcz się, Grzegorz jestem – wyciągnąłem do niego dłoń, którą niezdarnie uścisnął.
– To… Tomasz!
Kumpel detektyw miał pewne informacje
Następnego dnia zadzwonił Rudy.
– Słuchaj uważnie – zaczął relację. – Ustaliłem, że właścicielką mieszkania jest niejaka Klementyna W. na stałe mieszkająca w Kanadzie. Ów Waldemar L., lat 32, rzeczywiście jest jej kuzynem, ma upoważnienie do wynajmu tej chaty i załatwiania wszelkich spraw z tym związanych. Ten L. to niezły miglanc. Był notowany za różne kanty. A to coś komuś sprzedał, coś ukradł albo zamienił. Wszystko to były drobiazgi i poszkodowani wycofywali zgłoszenia, bo nie chcieli być ciągani po sądach i komisariatach. Ustalam jego prawdziwy adres. Nara.
Po naradzie z innymi oszukanymi ustaliliśmy, to znaczy tak zdecydowała moja Renia, że do czasu wyjaśnienia sprawy będziemy mieszkali we czwórkę.
– Nie można inaczej – powiedziała mi na ucho Renata – wszyscy zostaliśmy oszukani, zresztą my też kiedyś byliśmy młodzi i nie mieliśmy gdzie się podziać. Trzeba im pomóc.
Nie podobało mi się to, ale wiedziałem, że ma rację, więc siedziałem cicho. Cztery osoby na prawie 55 metrach to jeszcze nie tragedia. Damy radę, zwłaszcza że młodzi nie sprawiali kłopotu i grzecznie się zachowywali.
Trzy dni później, jadąc samochodem do pracy, zauważyłem L. spokojnie idącego chodnikiem. Nie tracąc go z oczu, zaparkowałem i poszedłem za draniem. Zadzwoniłem po Rudego. Tymczasem Waldemar L. usiadł w ogródku niewielkiej kawiarenki i zamówił coś u kelnerki. Wyraźnie na kogoś czekał. Obserwowałem sytuację z bezpiecznej odległości. Za żadne skarby nie chciałem spłoszyć bydlaka.
Naprzeciw L. usiadła młoda para. Oszust wyjął z teczki jakieś papiery i coś im opowiadał.
„Ten palant wynajmuje mieszkanie – pomyślałem – i pewnie to, w którym już mieszkam. Kawał drania z niego”. Nie wytrzymałem. Wyskoczyłem ze swojej kryjówki i nie bacząc na konsekwencje, walnąłem go pięścią w pysk i nim zdążył spaść z krzesła złapałem za ręce, krzycząc:
– Bandyto! Bydlaku! Oszuście! – dalszych słów nie mogę zacytować, ponieważ większość z nich była niecenzuralna.
Zrobiła się awantura na całą ulicę. Klienci L. kompletnie zdezorientowani próbowali mnie obezwładnić – dostałem kilka razy po grzbiecie torebką młodej damy – kelner telefonował po policję, a inni klienci lokalu krzyczeli na zmianę:
– Przyłóż draniowi! Niech pan go zostawi! Za co bijesz niewinnego człowieka! Policja!
Udało nam się odzyskać pieniądze
Na szczęście przed policją pojawił się Rudy i profesjonalnie skuł L. kajdankami. Z kolei ja tłumaczyłem młodej parze, że jeszcze chwila, a padliby ofiarami oszusta.
Zanim przyjechał radiowóz, przestraszony L. zgodził się zwrócić pieniądze nam, Mirce i Tomkowi. Rudy wziął na siebie ciężar rozmowy z policjantami. Pogadali przez chwilę jak zawodowcy i zabrali L. na komisariat. Tłumaczenia, przesłuchania spisywanie zeznań trwały ponad cztery godziny. L. aresztowano na 48, bo posługiwał się też sfałszowanym dowodem osobistym.
Udało nam się odzyskać wpłacone mu pieniądze. Młodzi mieszkali z nami jeszcze trzy tygodnie, aż wraz z przyjaciółmi znaleźli nowe lokum. My wynajęliśmy to mieszkanie bezpośrednio od Klementyny W., która cofnęła swojemu kuzynowi wszelkie upoważnienia.