„Zamieszkaliśmy z owdowiałą teściową. Tolerowałam jej dziwactwa, aż pewnego dnia przeholowała”
„– Mamo, przesadzasz chyba trochę. Jest poranek, chcielibyśmy spędzić trochę czasu we dwoje, nie powinnaś wchodzić do nas bez uprzedzenia, zwłaszcza tak wcześnie – oponował Mateusz. Teściowa straciła panowanie nad emocjami, cisnęła tacą o podłogę i z płaczem pognała do przedpokoju”.
- Listy do redakcji
Mateusz rozsiadł się wygodnie na kuchennym krześle, trzymając w dłoni kubek z parującą herbatą, którą co chwilę sączył małymi łykami,
– Dobrze wiesz, że dałem słowo mamie – popatrzył na mnie tak, jakby ode mnie zależało jego życie.
Zwykle pod wpływem takiego spojrzenia serce mi się krajało. W normalnych okolicznościach pewnie bym się zgodziła, ale aktualnie nie miałam zamiaru.
– Daj spokój, to przecież tymczasowo. Pomyśl logicznie: nagła śmierć taty wstrząsnęła nią dogłębnie. Jest kompletnie rozbita, w tej ogromnej willi, zupełnie sama i...
– Wykluczone! – poczułam napływające do oczu łzy.
Mama męża wysunęła propozycję wspólnego zamieszkania. Opuściłam kuchnię po kolejnej w ciągu tygodnia awanturze.
Nie chciałam się na to zgodzić
Niedawno owdowiała teściowa zaproponowała, abyśmy się do niej przenieśli. Dom w krakowskiej dzielnicy niewątpliwie prezentował się zachęcająco, jednak perspektywa dzielenia go z moją teściową już niekoniecznie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że matka Mateusza nie darzy mnie sympatią, więc nie planowałam przenosić się pod jej dach. Niby miała nam oddać pomieszczenia na piętrze z balkonem, ale ona byłaby pod nami. Zawsze na posterunku, ze swoimi uwagami na temat wszystkiego, co robimy. Sama odnawiałam mieszkanie po dziadku, to po co miałabym się teraz przenosić do teściowej?
Rozumowałam tak, ale z drugiej strony rozumiałam, co czuje mój mąż. Wiedziałam, jaką traumą była dla niego niespodziewana śmierć ojca, a teraz jeszcze ten cyrk z jego matką... Mateusz dorastał jako jedyne dziecko w rodzinie. Jego mama urodziła go późno, a teraz potrzebowała pomocy i wsparcia. Mateusz czuł się winny, że nie jest dobrym synem, a ja w żaden sposób nie przyczyniałam się do poprawy sytuacji. Ona zaś oczekiwała decyzji.
Teściowa naciskała na mnie
Gdy upłynęła kolejna doba, chyba zdecydowała się pertraktować. Tuż po godzinie ósmej poranne brzęczenie dzwonka brutalnie mnie przebudziło. Mateusz już opuścił dom i ruszył do pracy, ale ja, jako reprezentantka wolnego zawodu, budziłam się trochę później.
– Ojej, ojej. Nie sądziłam, że o tej porze jeszcze śpisz, skarbie – rzuciła, wpraszając się do mieszkania.
– Przepraszam, nie myślałam, że pani wpadnie – odparłam.
Relacje z mamą mojego męża od zawsze były skomplikowane. Od półtora roku jestem w związku małżeńskim z Mateuszem, ale wciąż nie potrafię powiedzieć "mamo" do tej oschłej kobiety. Teraz też czuję się niezręcznie w jej obecności. Ubrana cała na czarno rozsiadła się wygodnie na kanapie w salonie i rozpoczęła swój monolog.
Usłyszałam, że rolą kochającej małżonki jest towarzyszenie swojemu partnerowi gdziekolwiek go poniesie, nawet jeżeli oznacza to życie pod jednym dachem z jego chorą mamą. O ile mi wiadomo, matka Mateusza tryskała zdrowiem, lecz postanowiłam już nie drążyć tego tematu.
– Jak możesz być tak okrutna, by na stare lata pozbawiać mnie szansy mieszkania razem z moim dzieckiem? Posiadam ogromną posiadłość i stać mnie na to, żeby zaoferować wam najwyższy standard, a ty chcesz mi to odebrać.
Gdy opuściła mieszkanie, czułam się całkiem zagubiona. Jak mam postąpić?
Zgodziłam się na pół roku
Zdawałam sobie sprawę, że Mateusz pragnął przeprowadzić się do niej chociaż na jakiś czas.
– Sześć miesięcy, ani chwili więcej. Mój kuzyn przylatuje z Bostonu akurat na taki okres. Wynajmę mu nasze mieszkanie, a potem wrócimy – oznajmiłam mężowi tego wieczora.
Zaledwie tydzień później już byliśmy w domu mojej teściowej. Próbowałam okazywać jej sympatię. Niestety, sytuacja z każdym dniem stawała się coraz bardziej nieznośna. Chodziło o błahostki, ale to właśnie one sprawiały, że dostawałam białej gorączki.
Zaglądała mi do garnków
Weźmy chociażby sytuację sprzed dwóch dni – zaprosiłam do nas moją przełożoną. Planowała wpaść razem ze swoim mężem, którego jeszcze nie miałam okazji poznać. Mieliśmy w planach posiedzieć na balkonie i trochę pogadać. Moja teściowa zjawiła się na piętrze mniej więcej godzinę przed tym, jak spodziewaliśmy się gości.
– Strasznie boli mnie w klatce piersiowej, a skończyły mi się pigułki – westchnęła, rozkładając się wygodnie w fotelu w salonie. – Dostałam receptę, wystarczy, że pójdziesz do apteki – oznajmiła.
Ruszyłam do apteki, dlaczego miałabym odmówić? Zostawiłam ją w kuchni, mówiąc, by od czasu do czasu zamieszała gulasz z mięsa i warzyw, który gotował się na kuchence. Gdy wróciłam, akurat dosypywała do garnka jakieś zioła.
– Doprawiłam już całą potrawę! – przestraszyłam się nie na żarty.
– W ogóle nie miało smaku – oceniła, po czym wzięła swoje tabletki i odeszła bez słowa podziękowania.
Zeszła do swojego pokoju na parterze, a ja zostałam sama z daniem, które w mojej opinii było stanowczo za ostre, a w oczach miałam łzy ze złości.
Gdy wszystko opowiedziałam mojemu mężowi, stwierdził, że robię z igły widły.
– Jest samotna, ma poczucie, że jest zbędna i chciała ci po prostu pomóc…
Narobiła mi wstydu przy gościach
Spokój i cisza – to wszystko, czego pragnęłam, wkładając na siebie sukienkę. Nasi goście przybyli z niewielkim opóźnieniem, ale od samego początku atmosfera była przednia. Przygotowałam każdemu po drinku i zaczęłam nakładać porcje mięsiwa, gdy nagle dobiegł mnie głos mojej teściowej:
– Tak strasznie nudziłam się sama na dole, że postanowiłam wpaść do was bez zaproszenia – usłyszałam i po prostu oniemiałam.
Gdy stanęłam na balkonie, zobaczyłam, że matka Mateusza gada z moją przełożoną. Trajkotała coś o recepturach na powidła śliwkowe i nieporadności współczesnych, młodych pań domu. Sądziłam, że lada moment się zbierze, ale nic z tego - prawie półtorej godziny nawijała o swoim dzieciństwie w powojennym Krakowie, wcześniejszej pracy w bibliotece na uniwerku i jakichś cholernych muffinkach na francuskim cieście.
– W porządku, rozumiem… Porozmawiam z mamusią, ponieważ odrobinę przeholowała – stwierdził Mateusz, gdy nareszcie za naszymi gośćmi zatrzasnęły się drzwi.
– Odrobinę przeholowała?! – wrzasnęłam na swojego ukochanego. – Zrobiłam z siebie kretynkę! Zaprosiłam na imprezkę z procentami ludzi z pracy, a zafundowałam im posiadówkę klubu pań domu.
– Daj spokój, mama może usłyszeć – odezwał się Mateusz, lecz jedynie podsycił mój gniew.
– To co, kłótnie mamy prowadzić szeptem, żeby twoja matka nas nie słyszała? - warknęłam ze złością i ze łzami w oczach umknęłam do pokoju.
Mój małżonek zszedł na parter, niby po to, aby jej przemówić do słuchu, ale efekty tego gadania okazały się niewielkie, co zresztą zrozumiałam już kolejnego dnia z samego rana.
Wparowała nam do sypialni
Dochodziła ósma, był weekend. Przytulaliśmy się do siebie w łóżku, gdy naraz drzwi od naszej sypialni się uchyliły i stanęła w nich teściowa, dzierżąc w dłoniach tacę.
– Upiekłam placuszki z twarogiem i kakao na przeprosiny. Zjedzcie je, a później odwieźcie mnie do sklepu meblowego. Znalazłam cudowną szafkę, tylko...
– Mamo, przesadzasz chyba trochę. Jest poranek, chcielibyśmy spędzić trochę czasu we dwoje, nie powinnaś wchodzić do nas bez uprzedzenia, zwłaszcza tak wcześnie – oponował Mateusz.
Teściowa straciła panowanie nad emocjami, cisnęła tacą o podłogę i z płaczem pognała do przedpokoju.
– Żeby matka musiała prosić o wstęp do pokoju swojego dziecka, o matko jedyna… – biadoliła, schodząc po stopniach.
Na koniec rzuciła, że to pewnie ja go nastawiam przeciwko niej.
– No dalej, zbieraj się i leć z mamusią do Ikei – warknęłam.
Cały klimat szlag trafił, a my rozpoczęliśmy kolejny poranek od kłótni…
W ciągu następnych dni sytuacja nieco się uspokoiła. Teraz teściowa przestała nachodzić nas na piętrze, a gdy czegoś potrzebowała, po prostu dzwoniła. Całe szczęście, że nie musiałam się martwić, że wparuje nam w trakcie jakichś czułości. Minęło już 2 miesiące i powoli oswajałam się z życiem z mamą Mateusza pod jednym dachem, mimo że nasze relacje nadal pozostawały dość oschłe.
Teściowa przesadziła
Gdy przyszła jesień, wpadłam na genialny pomysł odświeżenia naszej sypialni. Marzyłam o wnętrzu w odcieniach fioletu i srebra, a do salonu planowałam wprowadzić pistacjową zieleń. Niestety, moje plany szybko spełzły na niczym.
– Kochanie, kupiłem tylko beżową farbę. Mama stanowczo sprzeciwiła się fioletowi i pistacji – oznajmił Mateusz, wracając ze sklepu.
– Co takiego?! – aż zaniemówiłam z wrażenia. – Chyba sobie ze mnie kpisz, co? Dokupiłam firanki pasujące do tych barw i skompletowałam dekoracyjne poduszki. Ciągle trąbiliśmy wszem wobec, że mamy własne cztery kąty, a teraz każesz mi odmalować naszą sypialnię na jakiś urzędniczy beż?! – nie wytrzymałam.
Kwestia malowania przelała czarę goryczy. Następnego dnia byłam z powrotem w swoim mieszkaniu, w duchu dziękując Bogu, że kuzyn jednak go nie wynajął. Mateusz wydzwaniał po kilka razy dziennie, błagając o mój powrót, ale pozostałam nieugięta.
Byłam wściekła
Po tym, jak spędziłam samotnie cały tydzień, pomału zaczęło do mnie docierać, że mój mąż woli mieszkać z mamusią, niż być ze mną. Kiedy przez telefon żaliłam się siostrze, usłyszałam nagle zgrzyt przekręcanego w zamku klucza.
– Przepraszam, miałaś rację. Mama musi w końcu zrozumieć, że chcemy żyć po swojemu. Wybaczysz mi? – zapytał, kładąc na podłogę swój bagaż.
Wybaczyłam, bo przecież nikt, nawet mama mojego męża, nie robił niczego ze złymi intencjami. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że najlepiej czujemy się we własnym towarzystwie, i to wszystko. Jeśli chodzi o teściową, to regularnie, raz na tydzień, odwiedzamy ją i jemy razem obiad. Robimy, co w naszej mocy, aby nie czuła się sama, ale nic więcej.
Beata, 30 lat