„Zamówiłam tanie dziecięce mebelki, bo na takie nas stać. Teściowa ma mnie za wyrodną matkę, bo oszczędzam na dziecku”
„Myślałam, że się obrazi. Że wstanie i wyjdzie, jak to miała w zwyczaju, gdy ktoś podważał jej święte zdanie. Ale nie. Tym razem została. I zrobiła coś... niepokojącego”.

- Redakcja
Nie miałam ambicji urządzać pokoju dziecka jak z katalogu wnętrzarskiego. Zresztą, skąd niby miałabym na to wziąć? Z kredytu? Z cudzych pieniędzy? Nie. Po prostu wybrałam to, na co nas było stać. Prosto, funkcjonalnie, ładnie – wystarczy. Dla mojej teściowej to było nie do pojęcia. Bo przecież dziecko musi mieć „wszystko, co najlepsze”. Najlepsze, czyli najdroższe, oczywiście.
Od początku naszej znajomości próbowała mi udowodnić, że nie dorastam do pięt jej „królewskiej” rodziny. A to, że nie mam doktoratu. A to, że gotuję nie tak. A teraz? No cóż, trafiła się jej okazja, żeby poczuć się lepszą. Przez meble.
Zrobiło mi się gorąco
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby jej to pokazać. Naprawdę. Miałam cichą nadzieję, że może – choć raz – zareaguje normalnie. Po ludzku. Ale nie.
– To co, pokażesz w końcu ten pokój maluszka? – zapytała, zdejmując eleganckie rękawiczki, jakby wchodziła do galerii sztuki, a nie do naszego mieszkania.
– No pewnie – uśmiechnęłam się sztucznie. – Jeszcze nie wszystko gotowe, ale już prawie.
Otworzyłam drzwi do pokoju. Pachniało nowością – świeża farba, skręcone dzień wcześniej meble, zasłonki z sowami, które uszyła moja mama. Teściowa stanęła na progu i zamarła.
– Aha… – mruknęła z taką miną, jakby zobaczyła kurnik, nie pokój dziecka.
– Tak, mamo. Zamówiliśmy wszystko online. Trochę się naszukałam, ale udało się w dobrej cenie – powiedziałam z dumą.
– W dobrej cenie... – powtórzyła przeciągle. – No tak. Teraz wszędzie promocje. Wiesz, uważam, że dziecko zasługuje na coś więcej. Takie mebelki... no cóż, biedota tak robi, nie?
Zrobiło mi się gorąco. Jakby ktoś mi przyłożył otwartą dłonią w twarz.
– Mamo, naprawdę? – wycedziłam. – Myślałam, że się ucieszysz, że się staramy.
– Ależ ja się cieszę, kochanie. Tylko... może jakbyście nie oszczędzali tak dramatycznie, to by się dało lepiej. Może Michał powinien pomyśleć o lepszej pracy.
Nie odpowiedziałam. Bo gdybym się odezwała, wybuchłabym.
Zostałam sama na froncie
Po jej wyjściu długo siedziałam w kuchni i gapiłam się w zimną herbatę. Michał przyszedł z pracy dopiero po osiemnastej, zmęczony, z torbą zakupów.
– Cześć. Mama była? – rzucił, ściągając buty.
– Była. I zostawiła po sobie standardowy ślad – odpowiedziałam sucho.
– Co znowu?
– „Biedota tak robi”. To o naszych meblach.
Michał westchnął, jakby już wiedział, że rozmowa nie skończy się miło.
–Wiesz, jaka ona jest. Lepiej nie brać tego do siebie.
– Serio? Mam nie brać do siebie, że matka twoja twierdzi, że jesteśmy biedni i źle urządzamy dziecku pokój? – podniosłam głos.
– Nie mówiła, że jesteśmy biedni…
– Użyła słowa „biedota”.
Spojrzał na mnie zrezygnowany.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Może po prostu... chciała dobrze?
– O, jasne. Nic tak nie mówi „kocham was” jak pogarda i uwagi o zarobkach.
– Nie dramatyzuj. Robimy, co możemy. A meble są spoko. Solidne, ładne. Tyle że nie kosztowały dziesięciu tysięcy, więc dla niej się nie liczy.
– No to może powinieneś jej to wreszcie powiedzieć, zamiast wiecznie mnie z tym zostawiać?
Zamilkł. I to była właśnie ta cisza, która mówiła wszystko. On wiedział, ale nie zamierzał z nią walczyć. A ja znowu zostałam sama na froncie.
Wzięłam głęboki wdech
W sobotę rano zadzwonił dzwonek. Jeszcze nie zdążyłam założyć dresów, a już słyszałam jej stukot obcasów na klatce. Michał zdążył rzucić tylko:
– Tylko spokojnie, błagam.
Weszła jak zwykle – pewnym krokiem i z miną, jakby niosła błogosławieństwo.
– Dzień dobry – ucałowała męża w policzek. – Upiekłam sernik. Miałam nadzieję, że znajdziecie chwilkę.
– Jasne. Proszę, chodź do kuchni – powiedział Michał, ale ja weszłam pierwsza.
Nie zamierzałam zostawiać jej samej z moim mężem. Już wystarczy, że raz dziennie gadają przez telefon o „ważnych sprawach”.
– Więc – zaczęła, siadając przy stole – przemyślałam tę waszą sytuację. I pomyślałam, że może... pomogłabym.
Zamrugałam.
– Pomogłabyś?
– Tak. Mam znajomą, projektantkę wnętrz. Robiła pokój dla wnuczka mojej sąsiadki. Coś przepięknego. Mogę się z nią skontaktować. Pokażemy jej, co da się zrobić w tym... skromnym wnętrzu.
– Mamo... – Michał próbował interweniować.
– Nie. – Wzięłam głęboki wdech. – Dziękuję, ale nie.
– Wiem, że to z dumy, tylko pomyśl o dziecku...
– Właśnie o nim myślę. I nie chcę, żeby dorastał w poczuciu, że coś jest z nim nie tak, bo nie urodził się z marmurem na ścianie.
– Przesadzasz.
– Nie.
Zamilkła. Michał wstrzymał oddech. Chyba po raz pierwszy naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć.
Patrzyła na mnie bez słowa
Myślałam, że się obrazi. Że wstanie i wyjdzie, jak to miała w zwyczaju, gdy ktoś podważał jej święte zdanie. Ale nie. Tym razem została. I zrobiła coś... niepokojącego. Uśmiechnęła się.
– No proszę... – powiedziała spokojnie. – Czyżby Edytka wreszcie znalazła kręgosłup?
– Mamo, daj spokój – Michał próbował wtrącić, ale machnęła ręką.
– Nie, niech mówi. – Spojrzała na mnie z wyraźnym zaciekawieniem. – Ciekawe, że kiedy chodzi o meble, nagle masz tyle do powiedzenia.
– Bo to ja je wybierałam. I ja za nie płaciłam. Z mojego konta, z mojej pracy. I wiesz co? Jestem z nich zadowolona.
– Naprawdę? Z tej dykty i plastikowych uchwytów?
– Tak. Bo dla mnie to nie dykta. To miejsce, w którym moje dziecko będzie stawiać pierwsze kroki. Czytać książki. Zasypiać po bajkach. Tam nie musi być prestiż – tylko miłość.
Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa. A potem... coś w niej pękło.
– Twój mąż... mój syn... miał wszystko. Od początku. Pokój z katalogu, łóżeczko z Włoch. A ja nie wiedziałam, że on w nocy płacze, bo się boi ciemności. Bo nie było mnie. Pracowałam na „najlepsze”.
Zaniemówiłam.
– Wiem, że bywam trudna. Jak widzę, że robisz to inaczej – po swojemu – to... może to dobrze. Tylko nie chcę, żebyście musieli wybierać między szafką a szczepieniem.
– Nie musimy.
I pierwszy raz od dawna... napięcie opadło.
Czułam się dziwnie
Tydzień później dostałam wiadomość od teściowej. SMS. Krótki, konkretny:
„Zamówiłam dla was fotel do karmienia. Szary. Pasuje do reszty. Bez odbioru”.
Spojrzałam na ekran, potem na Michała, który właśnie zmagał się z montażem jakiejś dziecięcej lampki w kształcie misia.
– Twoja matka się znowu wtrąciła – powiedziałam, podając mu śrubokręt.
– O nie... co teraz?
– Fotel do karmienia.
– Kupiła?
– Zamówiła – dodałam z ironią. – Szary, więc pasuje do reszty. Jak sama napisała.
Michał parsknął śmiechem.
– Brzmi jak próba ugody. Po jej trupie by nie przyznała, że meble są w porządku, ale jakby... zaakceptowała?
– Może. Albo to podstęp. Może w fotelu będzie ukryty mikrofon i kamera, żeby mogła kontrolować, jak siedzę.
Roześmialiśmy się oboje. Po raz pierwszy od wielu dni naprawdę szczerze. Nawet nie zauważyliśmy, że przyszedł kurier. Michał otworzył drzwi, wrócił po chwili z kartonem.
– No to mamy ten tron dla królowej matki. Montujemy?
– Niech się uczy od nas. My nie kupujemy dziecku marmurów. Bo mamy siebie.
Fotel rzeczywiście był szary. Prosty, ale wygodny. I pasował idealnie. Usiadłam w nim wieczorem z herbatą, patrząc na ten „biedacki” pokój. A potem wysłałam teściowej krótkiego SMS-a.
„Dzięki. Pasuje”.
Po kilku minutach dostałam odpowiedź.
„Wiem. Sama bym taki chciała mieć 30 lat temu”.
Chyba pierwszy raz poczułam... że się zbliżyłyśmy.
Postawiłam na swoim
Kilka dni później odwiedziła nas ponownie. Bez zapowiedzi. Tym razem nie trzymała w rękach torby z ciastem ani żadnej krytyki na czubku języka.
– No, pokaż ten fotel – powiedziała z przekornym uśmiechem, wchodząc do pokoju.
– Proszę bardzo. Twoje dzieło.
Wskazałam go z lekką drwiną.
– Nie przesadzaj. To tylko fotel.
Usiadła na nim bez pytania, jakby chciała sprawdzić, czy faktycznie „nie trzeszczy”.
– Wiesz... – zaczęła po chwili. – Ty robisz to wszystko zupełnie inaczej. I może to dobrze.
– Nie wiem, czy lepiej. Po prostu... inaczej. Może mniej efektownie, ale więcej... po swojemu?
– Po swojemu to też dobrze. Ja robiłam wszystko pod ludzi. Żeby widzieli. Podziwiali. I co z tego mam? Syn nie pamięta, jak wyglądał jego pokój. Tylko pamięta, że nikt go nie tulił, jak miał gorączkę.
Zamilkłyśmy. Spojrzałam na nią i zobaczyłam nie kobietę, która zawsze wszystko wie lepiej. Tylko matkę, która chyba też żałowała paru rzeczy.
– Chcesz herbaty?
– Chętnie. Tylko nie z tych twoich ziółek. Zwykłą, czarną.
Z kuchni słyszałam, jak cicho nuciła coś pod nosem, bujając się w tym szarym fotelu. I pomyślałam, że może... może nie będziemy się już tak wiecznie mierzyć. Może po prostu nauczymy się żyć obok siebie. Bez katalogów, bez złośliwości. I może – tylko może – nawet się polubimy.
Edyta, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie planowałam porodu z widownią. Teściowa wpadła tam jak do sklepu i odebrała mi najważniejszy moment w życiu”
- „Zarabiałam więcej od męża, ale mu tego nie wypominałam. Było mi się niedobrze, gdy zobaczyłam, co pisze o mnie w sieci”
- „Zięć udawał czyścioszka i często chodził do pralni. Gdy go tam przyłapałam, wszystkie jego brudy wypłynęły na wierzch”