„Zapalałam światełko na grobie męża i szłam do sąsiada, by rozpalił inny ogień. Moje potrzeby przecież nie umarły”
„Nie płakałam już. Tylko gasłam powoli, jak znicz, który dopala się pod jego nagrobkiem. Pewnego dnia, gdy wracałam z cmentarza z torbą pustych zniczy, zaczepił mnie sąsiad z drugiego piętra. Bartek. Wysoki, w bluzie roboczej, z rękami brudnymi od smaru. Mieszkał sam, odkąd żona odeszła do kogoś”.

- Redakcja
Miałam 33 lata, kiedy zostałam wdową. Nie z powodu choroby, nie po długiej walce – po prostu: wypadek, koniec. Ludzie patrzyli na mnie z litością, a ja chodziłam jak duch – między pracą, przedszkolem i cmentarzem. Dwa razy w tygodniu zanosiłam znicze na jego grób. W tym czasie moje koleżanki szły na kolację z mężami, albo odprowadzały dzieci na balet. Ja zakładałam czarną kurtkę i szalik pod brodę, jakby zimno mogło stłumić żal. Potem wracałam do pustego mieszkania. Aż pewnego dnia – wróciłam do nie tak zupełnie pustego. Bo sąsiad z drugiego piętra otworzył drzwi. I się zaczęło.
Nie chciałam litości innych
Na początku wszyscy dzwonili. Przynosili ciasta, zapraszali na kawę, pytali, czy sobie radzę. Miałam wrażenie, że całe osiedle żyje moim nieszczęściem. A potem, po kilku miesiącach, telefony ucichły. Ludzie wrócili do swoich spraw, a ja zostałam – z pięcioletnim synem, kredytem i pustym łóżkiem. Wieczory były najgorsze. Siedziałam na kanapie, oglądałam coś w telewizji i łapałam się na tym, że chcę mu coś powiedzieć. Że nie uwierzyłby, jak Krzyś dziś narysował rakietę z dwiema mamami. I że znowu cieknie kran, bo przecież to on zawsze go naprawiał.
Nie płakałam już. Tylko gasłam powoli, jak znicz, który dopala się pod jego nagrobkiem. Pewnego dnia, gdy wracałam z cmentarza z torbą pustych zniczy, zaczepił mnie sąsiad z drugiego piętra. Bartek. Wysoki, w bluzie roboczej, z rękami brudnymi od smaru. Mieszkał sam, odkąd żona odeszła do „kogoś lepszego”. Wiedziałam, że ma około czterdziestki. Wcześniej wymienialiśmy tylko krótkie „dzień dobry”.
– Pomóc pani z tym? – zapytał, pokazując na torbę.
– Poradzę sobie, dziękuję. – uśmiechnęłam się z grzeczności.
– Ale to nie wygląda, jakby sobie pani radziła – mruknął. – Zimno jak diabli, a pani chodzi taka blada.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może pierwszy raz od miesięcy ktoś naprawdę się mną zainteresował, a nie tylko współczuł. Wieczorem, kiedy Krzyś zasnął, długo myślałam o jego słowach. I o tym, że może mam dość bycia „biedną wdową z trzeciego piętra”.
Zapukał pożyczyć cukier
To było kilka dni po tamtym spotkaniu. Siedziałam w kuchni w dresie, z kubkiem herbaty i nieumalowana, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Bartka z lekko zakłopotanym uśmiechem.
– Ma pani może cukier? – zapytał. – Zabrakło, a kawa bez cukru to nie kawa.
Nie wyglądał na kogoś, kto rzeczywiście przyszedł po cukier. Ale i tak go wpuściłam. W środku pachniało farbą i kurzem – właśnie kończyłam malować pokój Krzysia.
– Ładny kolor – rzucił, rozglądając się. – Taki... spokojny.
Zaparzyłam mu kawę. Usiadł przy stole jak u siebie, a ja poczułam się dziwnie naturalnie. Jakbyśmy znali się od dawna, choć przecież rozmawialiśmy dopiero drugi raz.
– Trudno być samemu, co? – powiedział nagle. – Niby człowiek ma robotę, telewizor, znajomych, a wieczorem i tak ta cisza się wdziera.
Przytaknęłam, bo wiedziałam dokładnie, o czym mówi.
– Ludzie szybko zapominają, że ktoś zniknął – dodał po chwili. – Ale ten, kto został, pamięta każdego dnia.
Milczeliśmy długo. Potem zaproponował, że pomoże mi dokończyć malowanie. Próbowałam odmówić, ale nie dał się przekonać. Po godzinie staliśmy oboje w starych ubraniach, umazani farbą, śmiejąc się z tego, jak nieporadnie trzymam wałek. Kiedy wychodził, zatrzymał się w progu.
– Dziękuję za kawę... i za to, że można było z kimś pogadać.
Uśmiechnęłam się tylko. Ale kiedy zamknęłam drzwi, serce biło mi szybciej. I nie dlatego, że się zmęczyłam malowaniem.
Jego usta dotknęły moich
Od tamtego dnia Bartek wpadał coraz częściej. Raz przyniósł zestaw śrubokrętów i naprawił cieknący kran, innym razem przyniósł dziecięce puzzle dla Krzysia. „Zostały po moim bratanku” – powiedział, ale widziałam, że specjalnie je kupił. Krzyś go polubił. Gdy tylko słyszał pukanie do drzwi, biegł, krzycząc: „Pan Bartek!”. Wieczorami, kiedy mały już spał, zostawał na herbatę. Rozmawialiśmy długo – o wszystkim, tylko nie o tym, co najbardziej bolało. Unikaliśmy słów „żona” i „mąż”. To była nasza cicha umowa.
Pewnego wieczoru zaproponował, żebym przyszła do niego obejrzeć film. Wahałam się, ale Krzyś spał u mojej mamy, więc… poszłam. W jego mieszkaniu pachniało cynamonem i świeżo upranym kocem. Usiadłam na kanapie, on nalał wina. Z początku oglądaliśmy film, komentując sceny. Potem zapadła cisza. Czułam, że patrzy. Nie uciekałam od tego spojrzenia. Po tylu miesiącach pustki, samotnych nocy, słów, które odbijały się od ścian – ktoś wreszcie patrzył na mnie tak, jakby widział kobietę, a nie wdowę.
– Nie powinniśmy – powiedziałam półgłosem, kiedy nachylił się bliżej.
– Może właśnie powinniśmy – odparł, i nim zdążyłam pomyśleć, jego usta dotknęły moich.
Nie pamiętam, jak długo to trwało. Czas przestał mieć znaczenie. Tylko jego dłonie i ciepło oddechu. Kiedy wracałam do domu, czułam się winna. Ale też... żywa. Jakbym po raz pierwszy od dawna naprawdę oddychała.
Nie było w tym romantyzmu
Następnego dnia obudziłam się z poczuciem, że zrobiłam coś, czego nie potrafię nazwać. Nie wiedziałam, czy to był błąd, czy może pierwszy krok do życia, które znowu miało kolor. Na stole leżała kartka z rysunkiem Krzysia – trzy postacie trzymające się za ręce. Jedna z nich miała brązowe włosy, jak ja. Druga krótkie, czarne, jak Bartek. Przestraszyłam się tej myśli. Czy on naprawdę miałby zająć to miejsce, które kiedyś należało do mojego męża? Czy w ogóle wolno mi o tym myśleć? Wieczorem zapukał do drzwi.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.
– Tak... tylko dużo pracy – skłamałam.
Nie chciałam go widzieć. Ale jednocześnie marzyłam, żeby nie odchodził.
– Jeśli potrzebujesz przestrzeni, rozumiem – powiedział. – Ale nie udawaj, że nic się nie stało.
– Bartek, ja… ja się boję. Ludzie by mnie zjedli. Mama by mnie wyklęła, gdyby się dowiedziała, że po dwóch latach od śmierci męża...
Nie dokończyłam.
– To nie oni żyją twoim życiem – przerwał spokojnie. – Ty nim żyjesz. A przynajmniej próbujesz.
Wtedy spojrzałam na niego i poczułam, że wszystko, co w sobie dusiłam, wychodzi na wierzch: żal, strach, pragnienie, potrzeba bycia dotykaną, słyszaną, widzianą. Nie było w tym romantyzmu. Było coś surowego, prawdziwego. Dwie osoby po przejściach, które próbowały sklecić z siebie coś, co przypominało bliskość. Ale kiedy zamknęłam drzwi za Bartkiem, wiedziałam, że ta bliskość ma swoją cenę. I że nie jestem gotowa jej zapłacić.
Plotki na osiedlu i milczenie
Na naszym osiedlu nic nie dało się ukryć. Wystarczyło, że dwa razy ktoś zobaczył Bartka wchodzącego do mnie wieczorem, a potem zaczęły się szepty. Na klatce, w sklepie, nawet w przedszkolu Krzysia. „Taka młoda, a już wdowa… i proszę, długo nie wytrzymała”. Udawałam, że nie słyszę, ale każde słowo wbijało się jak drzazga. Mama zadzwoniła pewnego popołudnia, jakby mimochodem:
– Córeczko, a kto to ten mężczyzna, z którym cię widziała sąsiadka? Mówiła, że często u ciebie bywa.
Zamarłam.
– Sąsiad. Pomagał mi coś naprawić. – starałam się brzmieć spokojnie.
– Ludzie różnie gadają, a ty masz dziecko. Pomyśl o tym. – jej głos był chłodny, twardy, taki, jakiego nie znosiłam od dziecka.
Po rozmowie płakałam długo. Nie dlatego, że się wstydziłam. Tylko dlatego, że nikt nie rozumiał, że ja już nie jestem tą samą kobietą, co kiedyś. Że mam prawo czuć, chcieć, żyć. Bartek przyszedł wieczorem.
– Coś się stało? – zapytał, gdy zobaczył moje oczy.
– Nie wiem, czy dam radę – odpowiedziałam. – Wszyscy gadają. Mama też.
– Nie żyjesz dla nich – powiedział stanowczo. – Ale jeśli nie chcesz, żebym przychodził, powiedz to wprost.
Nie umiałam. Tylko pokręciłam głową. Usiadł obok, bez słowa. Po chwili dotknął mojej dłoni.
– To przejdzie – szepnął. – Tylko jeśli się nie poddamy.
Wtedy zrozumiałam, że to już nie flirt ani pocieszenie. To coś, co albo przetrwa wszystko… albo złamie nas oboje.
Przestałam się tłumaczyć
Minęło kilka miesięcy. Plotki przycichły, jak wszystko, czym ludzie się karmią – najpierw szum, potem cisza. Mama przestała pytać. A ja przestałam się tłumaczyć. Nadal nosiłam obrączkę, choć nie z żalu, tylko z wdzięczności. Bo to, co było z Markiem, moim mężem, to część mnie. Ale to, co zaczęło się z Bartkiem, było częścią, której długo nie miałam odwagi stworzyć. Nie wprowadził się do mnie. Nie potrzebowaliśmy tego. Czasem zostawał na noc, czasem tylko wpadł po pracy, by wypić herbatę i pogłaskać Krzysia po głowie.
Nie obiecywaliśmy sobie niczego. Żadnych wielkich słów, żadnych zapewnień o wieczności. Po prostu byliśmy – obok siebie, w tym samym czasie, w tym samym świecie. I to wystarczało. Pewnego popołudnia pojechaliśmy razem na cmentarz. Stałam przy grobie męża z dłonią Bartka w swojej. Nikt nie mówił nic. Wiał lekki wiatr, słońce odbijało się w zniczach. I pomyślałam wtedy, że nie zdradzam przeszłości – ja ją po prostu niosę dalej, tylko z kimś innym u boku. Kiedy wracaliśmy, Bartek zatrzymał się na chwilę i powiedział cicho:
– Wiesz, nie wiedziałem, że można kogoś kochać i nikomu niczego nie odbierać.
Uśmiechnęłam się. Bo ja też tego nie wiedziałam. Aż do czasu, gdy się poznaliśmy. Nie jestem już tą wdową z trzeciego piętra, której współczuli sąsiedzi. Jestem kobietą, która w końcu pozwoliła sobie żyć. I jeśli ktoś mnie za to oceni – trudno. Wolę być sobą, niż cieniem cudzych oczekiwań.
Natalia, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pokochałam sprzedawcę chryzantem. Nie zdążyliśmy nacieszyć się sobą, a ja już zapalałam mu znicz na grobie”
- „Złapałam teściową na gorącym uczynku. Jak chciała się odmłodzić, mogła iść na masaż, zamiast brać się za młodzików”
- „Zdradziłam męża z dawnym kochankiem i nie czułam się winna. Liczyłam, że mnie zrozumie, bo każdy potrzebuje odskoczni”