Reklama

Z zewnątrz mogliśmy wyglądać jak dobrze funkcjonująca rodzina. Mieliśmy dwójkę dzieci – Janka i Olę, dom na przedmieściach, dwie wypłaty, psa, który szczekał na listonosza. Czasem nawet siadaliśmy razem do kolacji, a raz w roku wyjeżdżaliśmy na wakacje. W teorii wszystko grało. Ale z każdym rokiem coraz bardziej czułem, że coś się między nami rozmywa. Magda – moja żona – była jak duch. Coraz mniej mówiła, coraz rzadziej się śmiała. Dzieci rosły i uciekały od nas w swoje ekrany, słuchawki, zamknięte drzwi. Próby rozmów kończyły się wzruszeniem ramion albo ironicznym uśmieszkiem. Czułem, że coś przegrywam. Że przegrałem, zanim w ogóle zdałem sobie sprawę, że biorę udział w tej grze.

Reklama

W tym roku postanowiłem zadziałać inaczej. Bez wielkich słów, bez pretensji. Wziąłem na siebie organizację wakacji i zaplanowałem wyjazd – taki, jak dawniej. Spokojny, sentymentalny, nad morzem, w miejscu, które kiedyś wszyscy lubiliśmy. Chorwacja. Bez znajomych, bez pośpiechu, bez rozpraszaczy. Chciałem, żebyśmy po prostu znów byli razem. Choćby na kilka dni. Nie myślałem, że to genialny plan. Ale wierzyłem, że może coś uratuje. Że coś jeszcze da się skleić. Nie przewidziałem tylko jednego – że moja rodzina już nie chce być razem.

Dzieci nie chciały do Chorwacji

Zrobiłem ich ulubione spaghetti. Włączyłem cicho muzykę, nalałem wina Magdzie, postawiłem butelkę coli przy talerzu Oli, bo zawsze narzekała na sok. Było naprawdę miło. Przez chwilę nawet złapałem się na myśli, że może dziś się uda. Usiadłem, spojrzałem na nich wszystkich i powiedziałem z uśmiechem:

– W tym roku Chorwacja. Znów razem, jak kiedyś.

Przez sekundę nic się nie działo. A potem jakby ktoś rzucił kamień w szybę. Ola zmarszczyła czoło i rzuciła widelcem o talerz.

– Serio? Znowu jakieś zadupie? Czemu nigdy nie możemy jechać gdzieś normalnie?

Ze znajomymi chcieliśmy do Hiszpanii – dorzucił Janek. – Ale oczywiście nie, bo ojciec ma sentyment, to wszyscy muszą się cieszyć.

– To nie o mnie chodzi – próbowałem się bronić. – Chciałem, żebyśmy po prostu spędzili trochę czasu razem…

– Nigdy nie słuchasz, czego my chcemy! – krzyknęła Ola. – Zawsze musi być po twojemu!

Spojrzałem na Magdę, szukając wsparcia. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu tylko westchnęła.

– Przestańcie. To przecież… – zaczęła cicho, ale Ola przerwała jej bezlitośnie.

– Oczywiście, że go bronisz! Zawsze go bronisz! Jakbyś była robotem, nie człowiekiem!

Magda zerwała się z krzesła i wyszła z jadalni. Z talerza zsunęła się parująca porcja makaronu, lądując na podłodze. Zostałem sam przy stole. W dłoni trzymałem widelec, jakby miał mi pomóc zrozumieć, co właśnie pękło.

Nie miałem siły udawać

Rano było zaskakująco cicho. Za cicho. Siedziałem w kuchni z kubkiem czarnej kawy, gapiąc się w stół. Ten sam stół, przy którym jeszcze wczoraj próbowałem coś odbudować. Teraz był pusty. Po dzieciach ani śladu. Magda zamknęła się w sypialni. Nikt się nie pożegnał, nikt nie zapytał, jak spałem.

Wstałem. Przeszedłem korytarzem, mijając drzwi do pokoi dzieci. Zamknięte. Bez dźwięku. Jakby ich nie było. Jakby zniknęli.

– Cholera – mruknąłem pod nosem. – Może to ja powinienem zniknąć...

Wróciłem do kuchni. Kawa była już zimna. Usiadłem. I powiedziałem na głos, choć nikt nie słuchał:

– Nie jedziemy nigdzie. Koniec. Skoro i tak nikomu na tym nie zależy, to po co udawać?

Zabrzmiało sucho. Nawet dla mnie. Ale nie miałem siły tego łagodzić. To nie był bunt. Raczej kapitulacja. Westchnąłem i dodałem ciszej:

– Nie jestem waszym wrogiem… choć chyba tak mnie traktujecie.

Z pokoju Janka dobiegł odgłos skrzypiącego krzesła, ale nikt nie wyszedł. Ola puściła muzykę. Magda… Magda nawet nie otworzyła drzwi. Siedziałem długo. Próbowałem przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę. Nie o zakupach. Nie o szkole. O czymkolwiek ważnym. I nie potrafiłem. A przecież kiedyś byliśmy taką zgraną rodziną.

Nie znałem własnych dzieci

Chodziłem po domu bez celu. Magda wyszła gdzieś po cichu, nie mówiąc ani słowa. Ola leżała w pokoju z telefonem przy twarzy, Janek nie wychodził nawet do kuchni. Czułem się jak intruz. Jak ktoś obcy we własnym domu. Zatrzymałem się przy starym zdjęciu z wakacji – dzieci mokre, roześmiane, trzymające lody. Ja z ręką na ramieniu Magdy. Wtedy wydawało mi się, że mam wszystko.

Westchnąłem i powiedziałem do siebie:

Co zrobiłem nie tak?

W głowie odpalił się film z przeszłości. Samochód w drodze nad morze, Janek i Ola śpią na tylnym siedzeniu, Magda z głową opartą o szybę. Moja dłoń na kierownicy. Czułem się wtedy potrzebny.

– Tato, po co w ogóle próbujesz? – odezwał się Janek, stając nagle w drzwiach. – I tak nie rozumiesz, czego chcemy.

– A czego chcecie? – zapytałem, choć głos mi drżał.

– Spokoju. Żebyś przestał udawać, że można to wszystko posklejać jak LEGO. To nie działa.

– Ale próbuję…

– Właśnie. I to jest najgorsze. Bo ty próbujesz dla siebie, nie dla nas.

Zatkało mnie. Chciałem zaprzeczyć, ale wiedziałem, że ma rację. Nie umiałem już rozmawiać z własnymi dziećmi. Nie wiedziałem, co im w duszy gra. Może nigdy ich nie znałem. Może tylko woziłem ich przez życie, jak kierowca autobusu, który nie patrzy na pasażerów. Janek zniknął w pokoju. A ja zostałem z pytaniem, które nie dawało spokoju: czy naprawdę straciłem ich aż tak dawno?

Już dawno przestaliśmy być razem

Zebrałem się wieczorem. Delikatnie zapukałem do sypialni. Cisza. Zapukałem drugi raz i uchyliłem drzwi.

– Mogę? – zapytałem.

Magda siedziała przy oknie. Papieros w ręce, szlafrok niedbale zarzucony. Nawet nie spojrzała w moją stronę.

– Co jest? – zapytała cicho, bez emocji.

– Chciałem porozmawiać. O wszystkim. O nas.

Wzruszyła ramionami.

– Mów.

– Zawsze chciałem dobrze. Wiesz o tym, prawda?

– Wiem – odpowiedziała. – Ale to już nie wystarcza.

Zamilkłem. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, tak prostej i bolesnej.

– Od dawna czułam, że się mijamy – ciągnęła. – Dzieci to czują. Widzą, jak udajemy. A ty ciągle tylko planujesz. Wakacje, kolacje, wspólne wyjścia. A nie widzisz, że to wszystko puste.

– Próbuję… – zacząłem, ale przerwała mi gestem.

– Andrzej, ty próbujesz zachować złudzenie. Ale my już dawno przestaliśmy być razem. I chyba tylko ty tego nie zauważyłeś.

Zabolało. Chciałem się bronić, ale nie miałem czym. Siedziałem obok niej, a ona patrzyła przez okno na ciemne podwórko.

– Myślałam, że jeszcze raz się uda. Że może Chorwacja coś zmieni – powiedziała po chwili. – Ale chyba się spóźniliśmy.

– Magda… – wyszeptałem.

– Nie mów nic więcej – ucięła. – Proszę cię.

I po raz pierwszy od dawna poczułem, że naprawdę jej nie rozumiem. Może nigdy nie rozumiałem.

Nie wiedziałem, że to już koniec

Siedziałem w samochodzie zaparkowanym w garażu. Silnik był wyłączony, ale radio grało cicho. Jakby coś jeszcze chciało trzymać mnie przy codzienności. Przekręciłem gałkę i wyłączyłem muzykę. Została tylko cisza. I myśli.

– Może trzeba było ich po prostu puścić – powiedziałem sam do siebie. – Dać dzieciom to, czego chciały. Ten ich wyjazd z paczką znajomych. Może nie nalegać na tę głupią Chorwację.

Spojrzałem na przedni fotel. Nikt tam nie siedział. Przez chwilę wyobraziłem sobie Magdę, jak dawniej, z uśmiechem, w letniej sukience.

– Chciałem dobrze, naprawdę – powiedziałem do tego obrazu. – Nie wiedziałem, że to już koniec.

Drzwi garażowe skrzypnęły. Ola zajrzała do środka.

– Co ty tu robisz? – zapytała chłodno.

– Myślę – odparłem.

– O czym?

– O tym, czy jeszcze jesteśmy rodziną.

Wzruszyła ramionami.

– Myślisz, że jak zmusisz nas do siedzenia razem w samochodzie przez kilkanaście godzin, to coś się naprawi?

– Myślałem, że tak. Ale teraz już nie wiem.

Może trzeba po prostu przestać się oszukiwać – powiedziała i zatrzasnęła drzwi.

Zostałem sam. W domu nikt nie mówił o wakacjach. Magda przestała wspominać o wspólnych obiadach. Janek nie wychodził z pokoju, Ola przestała pytać, kiedy wrócę z pracy. Jakbyśmy wciąż mieszkali razem, ale każde z nas żyło gdzie indziej. I tylko cisza przypominała, że kiedyś byliśmy czymś więcej.

Znikam powoli z ich życia

Nie wiem, co będzie dalej. Może nic. Może po prostu tak już zostanie – ja, Magda, Janek i Ola pod jednym dachem, ale każdy osobno. Jak lokatorzy w pensjonacie, którzy mijają się w kuchni i uprzejmie mówią „dzień dobry”, choć nawet nie znają się z imienia. Czasem słyszę ich śmiech, czasem zamykające się drzwi, ale coraz rzadziej próbuję nawiązać rozmowę. Wiem, że nie chcą.

Nie jestem na nikogo zły. Nawet na siebie już nie. Jest mi tylko wszystko jedno. Pusto. Może właśnie tak wygląda koniec, który nie jest spektakularny – bez zdrad, bez awantur, bez walizki wystawionej za drzwi. Tylko zanik. Ciche rozpadanie się relacji.

Czasem łapię się na tym, że myślę o Chorwacji. O tym, jak mogło być, gdyby… Ale potem przypominam sobie tę kolację i wiem, że ten pomysł był tylko moją ostatnią próbą. Odruchową, może naiwną. Bo przecież nie da się trzymać razem ludzi, którzy już dawno wybrali inną drogę. Znikam powoli z ich życia. Nie dlatego, że tak chcę, ale dlatego, że nie widzę innej możliwości. Może kiedyś coś się odbuduje. Może nie. Ale dziś... dziś jestem tylko cieniem ojca, którego nikt już nie słucha.

Andrzej, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama