Reklama

Nigdy nie miałam wygórowanych oczekiwań. Życie nauczyło mnie skromności – a może sama ją sobie wybrałam? Nie wiem. Wiem tylko, że gotowanie dla rodziny było dla mnie formą miłości. Dla męża, dopóki żył, dla dzieci, a teraz dla wnuków. Wszystko z serca. Od śmierci Edka bywało różnie, ale powoli się pozbierałam. I to chyba te niedzielne obiady mnie uratowały. Gdy dzieci przyjeżdżały, wnuki biegały po mieszkaniu, miałam po co wstać z łóżka.

Reklama

Ale tamta niedziela… Tamta jedna, której długo nie zapomnę… zaczęła się jak każda inna. Z listą zakupów, obieraniem ziemniaków i dylematem: ogórkowa czy rosół? A skończyła się pytaniem, którego nie zapomnę do końca życia.

Zamarłam z łyżką w dłoni

W sobotę wieczorem zamarynowałam schab, przykryłam folią i wsunęłam do lodówki. Rano nastawiłam ogórkową, obrałam ziemniaki. Wszystko jak w zegarku. Po czternastej wyjęłam mięso, obtoczyłam w mące, jajku i bułce i rzuciłam na rozgrzaną patelnię. W całym mieszkaniu zapachniało jak za dawnych lat. A ja znowu poczułam się potrzebna. Przyjechali punktualnie.

Babciu, a zrobiłaś kompot?

– A jakże – uśmiechnęłam się.

Ewa przyniosła ciasto. Tylko zięć... rzucił krótkie „dzień dobry” i zniknął w łazience. Zasiedliśmy do stołu. Na talerzach wylądowały schabowe, ziemniaki z koperkiem i surówka z kiszonej kapusty. Klasyka. Dom. Olek zaczął jeść od razu. Ewa nalała sobie kompotu. A zięć krzywo spojrzał na swój talerz, jakby ktoś tam mu położył puszkę psiej karmy.

A nie było nic lepszego niż schabowy? – rzucił z udawanym uśmiechem, sięgając po widelec.

Zamarłam z łyżką w dłoni.

– A co miałoby być lepszego? – spytałam cicho.

– Nie wiem… jakaś cielęcina, wołowina? Trochę to… takie PRL-owskie danie...

Ewa spojrzała na niego z przerażeniem, a Olek przestał żuć.

To moje ulubione… – szepnął.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko na zięcia, który właśnie zaczął kroić schabowego z miną, jakby miał za chwilę zjeść kartonowe pudełko.

Walczyłam z gulą w gardle

Wzięłam głęboki wdech i wstałam od stołu niby po chleb, ale tak naprawdę, żeby nie wybuchnąć. Stanęłam przy kuchennym blacie, niby coś poprawiając, a w rzeczywistości walczyłam z gulą w gardle.

– No weź, Michał… – powiedziała cicho Ewa. – Przecież mama się starała.

– Nie mówię, że nie – odparł obojętnie. – Po prostu... u nas w domu już się tak nie je. Tłuste, panierowane. Przecież mówiłaś, że boli cię żołądek.

– Ale… – Ewa urwała, spoglądając na mnie kątem oka.

– Jeśli coś nie pasuje, nie musisz jeść – powiedziałam spokojnie, chociaż wewnątrz aż się we mnie gotowało. – Olek, chcesz dokładkę?

– Tak! – ucieszył się wnuczek i podsunął talerz. – Babciu, a zrobisz kiedyś znowu te kotleciki z groszkiem?

Oczywiście, skarbie – uśmiechnęłam się do niego. – A może nawet cię nauczę je robić?

– Ale super!

Zięć tylko wzruszył ramionami i popił kompot, jakby pił syrop na kaszel.

– Jak się nie podoba, to można było powiedzieć, że nie przyjedziecie – rzuciłam nagle, bardziej do siebie niż do nich.

– Mamo… – zaczęła Ewa.

– Nie, córeczko. Ja tylko… Staram się. A to nie pierwszy raz, kiedy twój mąż wszystko komentuje. Raz za tłuste, raz za słone, raz, że obrus niemodny.

– Tylko powiedziałem, że schabowy to nie szczyt kulinarnego kunsztu – Michał podjął wywód. – Ale skoro mama woli być urażona…

– Wcale nie. Ja po prostu wolałabym, żeby pan choć raz powiedział: „Dziękuję, że się pani postarała” – odparłam, patrząc mu prosto w oczy.

Zapadła cisza. Nawet Olek przestał mlaskać.

Łzy stały mi w oczach

Cisza trwała może dziesięć sekund, ale wydawała się wiecznością. W końcu Ewa chrząknęła, chcąc jakoś przerwać niezręczność.

– Michał… przeproś mamę.

Zięć odchylił się na krześle i spojrzał na mnie, jakby rozważał, czy warto to robić.

– Przepraszam, jeśli panią uraziłem. Nie miałem takiego zamiaru.

– A jaki miałeś? – zapytałam ostrożnie, siadając z powrotem na swoim miejscu. – Chciałeś mi zasugerować, że jestem staroświecka?

– Mamo… – Ewa znowu zaczęła, ale uciszyłam ją gestem.

– Nie, proszę – spojrzałam z powagą na Michała. – Jestem ciekawa.

Wzruszył ramionami i zaczął bawić się widelcem, nie patrząc mi w oczy.

– Po prostu... teraz są inne czasy. Ludzie jedzą zdrowiej, lżej. Gotują bardziej nowocześnie.

– A schabowy to niezdrowy? – zapytał nagle Olek z powagą, patrząc na ojca. – Bo mi bardzo smakuje.

– Ty możesz, jesteś dzieckiem – odburknął Michał.

– I co z tego? – chłopiec nie dawał za wygraną. – Babcia robi najlepsze obiady!

Spojrzałam na wnuczka i poczułam, że zaraz pęknę. Łzy już stały mi w oczach, ale powstrzymałam je.

– Wiesz, Michał – powiedziałam spokojnie – nie mam ambicji otwierać restauracji z gwiazdką Michelina. Ja tylko chciałam, żebyście razem ze mną zjedli coś, co przypomina dom. A dom to właśnie schabowy, ziemniaki i surówka z kiszonej kapusty. I ogórkowa, nie jarmuż z chia.

– Nikt nie każe się mamie zmieniać – mruknął.

– Nie. Ale nikt też nie musi się wyzłośliwiać – odpowiedziałam, wstając od stołu. – Przyniosę sernik. Chyba że też zbyt staroświecki.

Trzymałam fason

W kuchni pokroiłam sernik i głęboko oddychałam. Musiałam się opanować. Trzeba trzymać fason. Przynajmniej przy wnuku. Wróciłam z talerzami i postawiłam je na stole. Olek aż się uśmiechnął.

– Babciu, a to ten z rodzynkami?

– A jakże. Specjalnie dla ciebie.

– Pycha! – wziął kęs i aż zamruczał z zadowolenia.

Ewa wzięła łyżeczkę do ręki, ale Michał tylko spojrzał na ciasto i odsunął talerz.

Nie jem słodkiego – rzucił sucho.

– Można było powiedzieć wcześniej – skwitowałam, siadając z powrotem. – Ale spokojnie. Wnuk zje za dwóch.

– Z przyjemnością – rzucił Olek, już sięgając po kolejny kawałek.

Ewa spojrzała na mnie przepraszająco.

– Mamo, naprawdę dziękuję. A Michał może dziś jakiś… przemęczony.

– Zawsze jest przemęczony, kiedy trzeba coś powiedzieć miłego – odpowiedziałam i sięgnęłam po swój kawałek sernika.

Zięć westchnął teatralnie.

Przepraszam, że nie potrafię udawać. Nie wszyscy muszą lubić to samo, prawda?

– Tu nie chodzi o gust – powiedziałam już spokojnie. – Chodzi o szacunek. Za tę kapustę i schabowego stałam dwie godziny. Nie po to, żeby mi ktoś recenzję wygłaszał. Tylko żebyśmy pobyli razem. Bez obrażania.

Zamilkł. Olek dalej pałaszował sernik.

– Babciu, a mogę dostać przepis? Zapiszę sobie w zeszycie „ważnych rzeczy”.

Rozczulił mnie. Uśmiechnęłam się, mimo że serce dalej bolało.

– Oczywiście, skarbie. Nawet ci go ozdobię naklejkami z kotami.

Zakręciło mi się w głowie

Po obiedzie Ewa zabrała się za sprzątanie stołu, mimo że próbowałam ją powstrzymać.

– Mamo, daj, ja to zrobię – powiedziała stanowczo. – Należy ci się chwila spokoju.

– Widzisz, Michał – rzuciłam półżartem – twoja żona wie, że talerz sam się nie wynosi.

– Może po prostu ma wyrzuty sumienia – mruknął cicho, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszała.

– A powinieneś mieć je ty – odparłam spokojnie, zerkając na niego przez okulary. – Bo ona co tydzień mnie pyta: „Mamo, może coś upieczesz dla Olka?”, „Zrób ten kompot, co Michał lubi”… Ale to wszystko zostaje bez słowa wdzięczności.

Zięć wzruszył ramionami.

– To tylko obiad.

– Nie. To nigdy nie jest tylko obiad. To czas, który ci daję. Bo go już niewiele zostało. Nie wiem, ile jeszcze niedziel z wami zjem. Każda z nich jest dla mnie ważna. Może nie rozumiesz, ale… kiedyś zrozumiesz.

Olek wstał i podszedł do mnie. Przytulił się do biodra.

– Babciu, ja zawsze będę przyjeżdżał na schabowego.

Uklękłam przy nim i spojrzałam mu w oczy.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

Zakręciło mi się w głowie. Ewa odwróciła się i udawała, że coś szoruje w zlewie. Michał odsunął się od stołu i po raz pierwszy tego dnia spojrzał na mnie.

– Może rzeczywiście trochę przesadziłem – powiedział. – Przepraszam. I… dziękuję.

Nie odpowiedziałam od razu. Nie musiałam. Wszystko było jasne.

Nie byłam idealna

Wyszli chwilę po siedemnastej. Pomachałam im z okna na pożegnanie. Olek wrócił się jeszcze z samochodu, podbiegł i wręczył mi kartkę.

– To, żebym nie zapomniał o tym przepisie – uśmiechnął się. – Już jest miejsce w zeszycie!

Przytuliłam go mocno. Potem wróciłam do kuchni. W zlewie czekały naczynia, na stole stała jeszcze resztka kompotu. Usiadłam i wzięłam łyk herbaty. Cisza. Jednak tym razem była inna. Nie bolała. Telefon zadzwonił tuż przed dziewiętnastą. To była Ewa.

– Mamo… chciałam tylko powiedzieć, że… wiem, że on nie zawsze wie, jak się zachować. Ale mu zależy. I… dzięki za to, że go nie odprawiłaś z kwitkiem.

– Córeczko – westchnęłam. – Ja go nie muszę lubić. Wystarczy, że ty go kochasz. Tylko nie dam się więcej traktować jak katering.

– Rozumiem. I dziękuję. Za wszystko.

Odłożyłam słuchawkę i uśmiechnęłam się do siebie. Wiedziałam, że nie jestem idealna. Ale dziś obroniłam siebie. I tego schabowego też. Zajrzałam jeszcze do lodówki. Zostały dwa kotlety. I wtedy poczułam, że jednak było warto.

Irena, 69 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama