Reklama

Od rozwodu minęły już trzy lata, a ja wciąż nie nauczyłem się żyć w pełni po nowemu. Może dlatego, że tak bardzo chciałem, żeby dzieci nie poczuły się rozdarte. Może dlatego, że wciąż bywam na każde ich zawołanie – nawet wtedy, gdy są z matką. Staram się być obecny w ich życiu.

Reklama

Z Malwiną jestem od roku. Poznaliśmy się przypadkiem i od razu coś zaiskrzyło. Jest inna, niż moja był żona. Spokojna, bardziej wyważona. Zawsze mówi, że nie trzeba się śpieszyć, że wszystko przyjdzie w swoim czasie. Tylko że... czasem mam wrażenie, że czeka aż za bardzo. Dla mnie to było proste: rozstałem się z Olgą, ale mamy dzieci, więc nie mogę jej wymazać z życia. Muszę z nią współpracować, rozmawiać, ustalać święta, urodziny, zebrania w szkole. Malwina niby to rozumie. Niby. Ale jej spojrzenia mówią coś zupełnie innego.

Nie chciałem jej zranić

– Kochanie, znajdziesz dla mnie chwilę? – zacząłem niepewnie, siadając obok niej na kanapie.

Miała na sobie sweter, który lubiłem najbardziej – ten w kolorze gorzkiej czekolady, z luźnym dekoltem. Jej spojrzenie było czujne, ale nic nie mówiła.

Coś się stało? – zapytała, nie odrywając wzroku od laptopa.

– Nie... To znaczy... nie wiem, może trochę. Wiesz, zbliżają się święta i... no i pomyślałem, że dobrze by było, żeby dzieci spędziły Wielkanoc razem z nami.

– Jasne – odpowiedziała bez emocji.

Zacząłem się wiercić. Wiedziałem, że za chwilę powiem coś, co może wywrócić ten wieczór do góry nogami.

– Nie, nie musimy ich odbierać. Olga ich przywiezie. A właściwie... przyjedzie z nimi. Zostanie na obiedzie. Zawsze tak było. Dla dzieci. No wiesz...

Malwina zamarła. Jej dłonie złożyły się jak do modlitwy, ale nie była to modlitwa. Raczej wewnętrzny bunt. Milczała przez chwilę, a potem spojrzała mi w oczy.

A zapytałeś mnie o zdanie?

– Przecież to dla dzieci. Franek uwielbia, jak jemy razem przy stole. Mówi, że wtedy jest "jak dawniej". To dla nich ogromnie ważne, żeby...

Żeby widzieli, że nadal tworzycie rodzinę? – przerwała mi.

– Nie, nie o to chodzi... Ty też jesteś rodziną.

– Ciekawe. Bo wiesz, czasami mam wrażenie, że jestem tylko gościem. Przychodzę, kiedy trzeba, robię, co trzeba. Ale nie jestem dla ciebie najważniejsza.

Zamilkłem. Nie spodziewałem się, że powie to tak otwarcie. Myślałem, że jak zwykle przytaknie i zamknie się w sobie. Ale nie tym razem.

– Nie chciałem cię zranić. Po prostu... próbuję być dobrym ojcem.

– A może spróbowałbyś być też partnerem. Moim – powiedziała cicho.

Wyszła z pokoju, zostawiając mnie z uczuciem, którego nie potrafiłem nazwać. Coś pomiędzy wstydem a irytacją. Bo przecież to tylko świąteczny obiad, prawda? Tylko że dla niej – to było wszystko.

Czułem niepokój

Święta miały być spokojne i radosne. Tak sobie to wyobrażałem. Dzieci, wspólny stół i trochę śmiechu. A tymczasem już od rana czułem niepokój. Malwina nakrywała do stołu w milczeniu. Dzwonek zadzwonił punkt dziewiąta. Olga weszła do mieszkania z wiklinowym koszem i tym swoim, dobrze mi znanym uśmiechem. Niby bezpretensjonalnym, ale wyczuwalnie pewnym siebie.

– Wesołych świąt wszystkim – rzuciła radośnie. – Ale tu pachnie! Pięknie tu u was.

– Dziękuję – odpowiedziała cicho Malwina, nie podnosząc wzroku znad talerzy.

Usiedliśmy. Malwina podała barszcz, potem jajka faszerowane, domowe pasztety. Wszystko było idealne. Tylko atmosfera – jakby ktoś na stół postawił bombę.

Pamiętacie te święta u twojej mamy? – zaczęła Olga. – Jak Franek wylał cały żurek na obrus? A twoja mama zrobiła minę, jakby go chciała wydziedziczyć.

– Pamiętam – odpowiedziałem z uśmiechem.

Spojrzałem kontrolnie na Malwinę. Właśnie rozcierała chrzan na talerzyku z takim skupieniem, jakby to było zadanie życia. Dzieci śmiały się, Olga opowiadała dalej, ale Malwina.... Ona była coraz bardziej nieobecna. W końcu odłożyła widelec.

Przepraszam was na moment – powiedziała i wyszła z jadalni.

Jej talerz został pełen. A mi przyszło do głowy coś, co nie dawało spokoju: może to wszystko wcale nie było dla dzieci. Może to było dla mnie. Może chciałem sobie wmówić, że nadal jestem kimś, kto nad wszystkim panuje.

W głowie miałem pustkę

Cisza po śniadaniu była jeszcze gorsza. Gdy goście już wyjechali, Malwina wciąż stała w kuchni i zmywała naczynia.

Możemy porozmawiać? – zapytałem, stając w drzwiach.

– Teraz? – rzuciła chłodno, nie odwracając się.

– Tak. Teraz.

Odłożyła ścierkę.

– Wiesz, co dziś czułam? Że jestem dodatkiem. Kimś między barszczem a pasztetem. Ani partnerką, ani rodziną. Kimś, kto ma się uśmiechać i robić piękne śniadanie, ale broń Boże – być naprawdę obecnym.

– Przecież to były święta. Z dziećmi. Olga była... bo zawsze tak robiliśmy.

– Zawsze? – powtórzyła z goryczą. – Ale my to już nie jesteście wy. Jestem ja. Czy ty w ogóle to zauważyłeś?

– Próbuję to wszystko pogodzić...

– Nie da się wszystkiego pogodzić. Chciałeś, żeby dzieci miały święta jak dawniej. Ale czy zapytałeś, jak ja się w tym dawniej odnajduję?

Milczałem. Nie miałem dobrych odpowiedzi. Tylko pustkę w głowie i coraz bardziej palące poczucie, że zawiodłem ją na całej linii.

– Jeśli wybrałeś wygodę i pozory, to gratuluję. Udało się. Ale nie licz, że będę dalej robić za widmo przy waszym rodzinnym stole.

Zostawiła mnie z tymi słowami i wyszła z kuchni. A ja, po raz pierwszy, naprawdę poczułem się samotny.

Zrozumiałem swój błąd

Zadzwoniłem do Olgi dwa dni po świętach. Wcześniej próbowałem rozmawiać z Malwiną, ale między nami był mur. Taki, którego nie da się przeskoczyć ani obejść.

– Hej. Masz chwilę? – spytałem, kiedy odebrała.

– Jasne. Coś się stało?

Chciałem pogadać o świętach.

– Mhm – odparła z lekkim napięciem. – Słucham.

Nie wiedziałem, jak zacząć. W końcu wydukałem:

Malwina źle się poczuła. Wiesz, chyba to wszystko było dla niej za dużo.

– No raczej – rzuciła beznamiętnie. – Nic nie zauważyłeś? Kobieta gotowała, sprzątała, a potem musiała patrzeć, jak jej facet śmieje się z byłą przy jajkach na twardo.

– Przecież to nie chodziło o nas – broniłem się. – Tylko o dzieci. Chciałem, żeby miały normalność...

– Tylko że dla Malwiny to nie jest normalność – powiedziała. – Ja to widzę z boku. Ona cię kocha, ale ty cały czas grasz w „dawną rodzinę”.

Zamilkłem.

– Chcesz znać moje zdanie? – dodała po chwili ciszy. – Malwina nie będzie wiecznie czekać, aż się zdecydujesz, kim chcesz być. Jeśli teraz czujesz, że ją tracisz, to... może już jest za późno.

Jej słowa zapadły mi w głowę jak zaklęcie. I nagle uświadomiłem sobie, że moje "chciałem dobrze" nie znaczyło, że "zrobiłem dobrze".

Zrozumiałem swój błąd

Czekałem, aż Malwina wróci z pracy. Gdy weszła do mieszkania, nawet się nie uśmiechnęła. Odwiesiła płaszcz, zdjęła buty i przeszła obok mnie do kuchni, jakbyśmy byli współlokatorami, nie partnerami.

– Malwina... – powiedziałem cicho, zanim zamknęła się w łazience.

Stanęła, nie ruszając się z miejsca. Odwróciła się powoli i spojrzała mi prosto w oczy.

– Teraz chcesz rozmawiać?!

– Tak. Bo dotarło do mnie coś, czego wcześniej nie widziałem. A może nie chciałem widzieć.

Nie odpowiedziała od razu. W końcu usiadła naprzeciwko mnie, ale trzymała dystans. Patrzyła na mnie bez czułości.

– Co takiego zrozumiałeś?

– Że próbując być dobrym ojcem, byłem złym partnerem. Że trzymałem się wygodnego schematu „dla dzieci”, bo łatwiej było mi robić to, co znam. A twoje emocje... traktowałem jak coś, co samo się ułoży. A przecież to nieprawda.

Zacisnęła wargi. Widziałem, że coś w niej drga.

– Myślisz, że ja nie wiem, że twoje dzieci są ważne? Nigdy nie miałam z tym problemu. Ale od początku walczę z duchem twojej przeszłości. Z twoją byłą żoną, twoimi wspomnieniami, twoim „zawsze tak było”. A gdzie w tym miejsce na mnie?

– Właśnie dlatego chcę to zmienić. Chcę cię usłyszeć. Naprawdę. Wiem, że bez ciebie nie zbuduję nic dobrego. Ani dla siebie, ani dla dzieci.

Zapadła cisza. A potem Malwina westchnęła i... usiadła bliżej. Nie powiedziała: „wybaczam”. Nie powiedziała: „wrócimy do tego, co było”. Ale położyła rękę na mojej. A ja wiedziałem, że dostałem drugą szansę. I że teraz muszę udowodnić, że na nią zasłużyłem.

Artur, 46 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama