„Zarabiałam więcej od męża, ale mu tego nie wypominałam. Było mi się niedobrze, gdy zobaczyłam, co pisze o mnie w sieci”
„Pewnego wieczoru usiadłam na kanapie z laptopem. Michała nie było w domu, więc dla odmiany to ja sobie poklikałam. I kliknęłam za dużo. W historię przeglądarki. W link, który wyglądał niewinnie. Forum. Dla facetów. Narzekających na żony. A może nie tyle narzekających, co rozdzierających szaty i grających ofiary...”.

- Redakcja
Nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę rozumiałam mojego męża. Może po prostu byłam zbyt zajęta, żeby się zastanawiać, co mu chodzi po głowie. Ja pracowałam, ogarniałam dom, płaciłam rachunki, on… był. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy jesteśmy szczęśliwi, odpowiedziałabym: „jasne”. A gdyby zapytał jego – nie mam pojęcia, co by powiedział. Albo napisał.
Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że nasze małżeństwo, choć dalekie od ideału, ma się dobrze. Jasne, bywały ciche dni i przewracanie oczami przy zmywaniu, ale kto tego nie zna? Dlatego kiedy przypadkiem natknęłam się na forum, gdzie ktoś opisywał swoją żonę jak jakiegoś domowego tyrana – nawet mnie to nie obeszło. Ludzie piszą różne rzeczy, żeby się pożalić. Dopóki nie zaczęłam rozpoznawać fragmentów mojego życia. Naszego życia. Aż w końcu, między zdaniami, zobaczyłam coś, co mnie sparaliżowało.
Rozpoznałam styl. Błędy interpunkcyjne. I jego ulubiony zwrot: „niby nic, a jednak”. I już wiedziałam.
To był jego wpis
Zaczęło się od herbaty. Właściwie – od kubka, którego nie wyniósł z salonu przez trzy dni. Kiedy podniosłam go z podłogi, był zimny, z obrzydliwym kożuszkiem.
– Michał, możesz po sobie sprzątać? – zapytałam spokojnie, odkładając kubek do zlewu.
– Już miałem to zrobić – mruknął zza laptopa.
– Jasne. Miałeś to zrobić trzy dni temu.
– No weź, znowu zaczynasz? – spojrzał na mnie z pretensją, jakbym właśnie rozbiła mu samochód, a nie przypomniała o brudnym naczyniu.
Westchnęłam i nie drążyłam tematu. Wiedziałam, że zaraz zacznie się defensywa, a potem foch i ciche dni. Typowy schemat. A przecież ja nie chciałam wojny. Tylko trochę… partnerstwa?
Ale potem zaczęły się sygnały. Śmieszki w telefonie, które szybko milkły, gdy wchodziłam do pokoju. Komputer gaszony w sekundę, jakby trzymał tam dostęp do broni jądrowej. I ten jego grymas – lekki, ale wyraźny – kiedy pytałam, co nowego u niego.
Aż pewnego wieczoru usiadłam na kanapie z laptopem. Michała nie było w domu, więc dla odmiany to ja sobie poklikałam. I kliknęłam za dużo. W historię przeglądarki. W link, który wyglądał niewinnie.
Forum. Dla facetów. Narzekających na żony. A może nie tyle narzekających, co rozdzierających szaty i grających ofiary.
Pierwszy post. O kobiecie sukcesu, która rzekomo traktuje męża jak lokaja. O „mężczyźnie, który nie może być mężczyzną, bo żona zarabia trzy razy więcej”. I cytat. Dokładnie ten, który Michał kiedyś rzucił do mnie przy obiedzie, półżartem:
– Chyba muszę poprosić cię o kieszonkowe.
Zadrżała mi ręka.
To był jego wpis. Nie miałam wątpliwości.
Powiedziałam mu od razu
Zamarłam. Nawet nie pamiętam, ile minut gapiłam się w ekran. Im więcej czytałam, tym bardziej czułam, jak moje policzki płoną – nie ze złości, tylko z upokorzenia.
„Ona mnie nie słucha. Robi, co chce. Czasem czuję się jak dziecko, któremu dają kieszonkowe, a potem każą się cieszyć, że ma za co kupić batonik. Moja męskość się kończy, gdy wchodzę do naszego mieszkania.”
Znałam ten styl. Te użalania się. Te półprawdy opowiedziane tak, żeby biedny Michał wyglądał na zaszczutego psa, a ja – na potwora w garsonce.
Nie wiem, kiedy wrócił. Słyszałam klucz w zamku, potem szelest kurtki i jego głos z przedpokoju:
– Jest coś do jedzenia?
Wzięłam głęboki wdech, zminimalizowałam okno i odparłam:
– Lodówka jest pełna.
– Czyli nie ma – rzucił, rzucając torbę na fotel. – Dobra, coś zamówię. Ty jadłaś?
– Tak, najadłam się… czytaniem.
– Czytaniem?
– Mhm – odwróciłam się do niego z lekkim uśmiechem. – Przypadkiem trafiłam na forum. Wiesz, takie dla mężczyzn w trudnych relacjach. Bardzo ciekawe rzeczy tam piszą.
Zamarł. Widziałam to napięcie w jego szczęce.
– Czytasz jakieś głupoty – mruknął.
– Ciekawe, że głupoty mają twój styl pisania i twoje cytaty. Nawet „batonik” się pojawił.
Zamilkł. Przez długą chwilę patrzył gdzieś za moje ramię.
– Podsłuchujesz mnie? – zapytał w końcu.
Parsknęłam śmiechem.
– Nie. Ale może następnym razem, jak będziesz mnie obgadywał w internecie, przynajmniej zmień metafory. Te z batonikiem są już wyeksploatowane.
Nigdy nie wypomniałam, że zarabiam więcej
– Przecież to tylko anonimowe forum – próbował zrzucić to ze stołu, jakbym przyłapała go na komentowaniu pogody.
– Anonimowe? Michał, ty tam dosłownie opisujesz nasze życie. Nawet psa wspomniałeś. Cytuję: „Nawet kundel jest bardziej szanowany w tym domu niż ja.” Serio? Kundel?
– Przesadzasz…
– Michał – przerwałam mu, zanim zdążył zacząć kolejną litanię wymówek. – Ty tam piszesz, że cię „poniżam”, bo płacę rachunki. Że jesteś jak przedmiot, że cię kastruję swoim sukcesem. A ja… ja ci nigdy nie wypomniałam, że zarabiam więcej. Nigdy.
– Nie chodzi tylko o pieniądze – burknął.
– A o co? Że nie robię z ciebie królewicza za to, że raz na tydzień zmyjesz naczynia?
Zamilkł. Głowa spuszczona. Żadnych argumentów. Cisza, jak w teatrze przed ostatnią sceną.
– Ty wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? – spytałam. – Nie to, że masz kompleksy. Nie to, że sobie z nimi nie radzisz. Tylko to, że zamiast pogadać, ty wylewasz swoje żale przed bandą sfrustrowanych typów, którzy poklepują cię po plecach i mówią: „dobrze, że ją nie bijesz”.
– Nie wiedziałem, że to tak cię zaboli – powiedział cicho.
– Bo mnie nie znasz, Michał. Od lat jesteś w tym małżeństwie duchem nieobecny. Ale miałam nadzieję, że choć jesteś lojalny. Że nie plujesz na mnie zza mojego pleców.
Podniosłam się z fotela.
– Idę spać. Nie martw się, nie wyrzucę cię z domu. Chociaż pewnie tak by było w twojej wymarzonej narracji.
Zostawiłam go w salonie. Z laptopem. Z własną winą.
To nie ja jestem problemem
Rano kuchnia pachniała kawą. I jego wyrzutami sumienia. Michał siedział przy stole, w dresie, z nieśmiałym wyrazem twarzy. Typowy numer – „patrzcie, jaki jestem skruszony, przytulcie mnie”.
– Zrobiłem ci kawę – powiedział cicho, jakby to miało coś załatwić.
– Nie trzeba – odpowiedziałam, sięgając po własny kubek. – Lubię swoją, mocną.
– Sandra… pogadajmy.
Usiadłam naprzeciwko, spokojnie. Już bez emocji.
– Michał, masz pięć minut. Bez robienia z siebie ofiary.
– Ja… wiem, że przesadziłem. Ale naprawdę czułem się z tym źle. To, że ty robisz karierę, a ja... Tyle lat pracy, a wciąż klepię biedę. W domu jesteś ogarnięta, silna, wszędzie cię chwalą. A ja? No… czuję się przy tobie jak statysta.
– Czy ja cię kiedyś poniżyłam? Wyśmiałam? Powiedziałam, że jesteś mniej wartościowy?
– Nie, ale… czułem to. Może sobie dopowiadałem, ale czułem.
Westchnęłam. Nie pierwszy raz musiałam ponosić odpowiedzialność za jego emocjonalne braki.
– To nie ja jestem problemem, Michał. Tylko ty i twoja potrzeba, żeby ktoś ci stale mówił, że jesteś „wystarczający”. Jakbyś sam w to nie wierzył.
– Może i tak… Ale ten wpis... to był impuls. Chciałem, żeby ktoś mnie zrozumiał.
– To trzeba było pogadać ze mną, a nie pisać o mnie jak o tyranie. Masz potrzebę bycia zrozumianym? Zrób to uczciwie. Bez tanich dramatów w internecie.
Zamilkł.
– Nie wiem, co dalej – powiedział.
– Ja wiem. Ale jeszcze nie dziś ci powiem.
Listy zamiast rozmów
Wyszłam z pracy wcześniej. Nie dlatego, że nie miałam nic do roboty – po prostu miałam dość. Dość udawania, że wszystko gra, że wieczorem wrócę do domu, gdzie czeka na mnie ktoś, kto mnie ceni. Albo chociaż szanuje.
Zamiast do mieszkania, poszłam na spacer. Krążyłam bez celu, aż trafiłam do kawiarni, do której kiedyś chodziliśmy razem. Jeszcze wtedy, gdy jego oczy nie gasły na mój widok.
Zamówiłam ciasto i cappuccino. Wzięłam też serwetkę. I napisałam.
„Nie musisz już się wstydzić, że cię utrzymuję. Od dziś sam płacisz rachunki.”
Złożyłam ją na pół, starannie, jak list. Wróciłam do mieszkania, zostawiłam ją na stole obok rachunku za prąd. I wyszłam.
Wieczorem zadzwonił. Nie odebrałam. Potem przysłał SMS-a.
„To wszystko?”
Nie odpowiedziałam.
Następnego dnia wróciłam do mieszkania – cicho, spokojnie. Jego rzeczy były na swoim miejscu. Ale na lodówce przykleił magnesem kartkę:
„Zapłacone. Z konta oszczędnościowego. Wrócę później.”
Pod spodem był dopisek, mniej schludny, jakby pisany drżącą ręką:
„Przepraszam. Ale nie wiem, czy to wystarczy.”
Spojrzałam na lodówkę. Potem na stół. Potem na siebie – w odbiciu w kuchennym oknie.
I uświadomiłam sobie coś jeszcze bardziej gorzkiego. To, że już nie chodziło o to, czy on mnie szanuje. Tylko o to, czy ja siebie jeszcze szanuję, siedząc w tym związku, który wymaga listów zamiast rozmów.
Nie protestował
Nie spaliśmy razem od tygodnia. On – na kanapie, ja – w sypialni. Ale to nie odległość fizyczna była najgorsza, tylko ta druga, której się nie da zmierzyć miarką.
– Pogadamy? – zapytał pewnego wieczoru.
– Możemy – odparłam chłodno, bez entuzjazmu.
Usiadł ostrożnie. Jakby obok mnie siedziała mina.
– Myślę o nas. O tym, co się między nami popsuło. I chyba już wiem.
– Oświeć mnie.
– Ty jesteś silna, Sandra. Zawsze byłaś. A ja… zamiast się tego uczyć, zacząłem cię za to karać. Odbierałem ci prawo do bycia sobą, żeby się samemu poczuć lepiej.
– Czyli jednak pamiętasz, jak to jest mówić wprost.
– Boję się, że to za późno.
– Nie boisz się mnie stracić, Michał. Tylko boisz się zostać sam. To nie to samo.
Patrzył na mnie długo. Milczał. A ja w końcu wstałam.
– Chcę, żebyś się wyprowadził. Nie jutro. Jak już będziesz gotowy. Po prostu… czas najwyższy.
Nie protestował. Wstał, podszedł do drzwi, jakby już wiedział, że to ostatni raz, kiedy się mijamy pod jednym dachem.
– Przepraszam, Sandra. Nie za forum. Za to, że byłem zbyt mały, by cię docenić.
– Powodzenia, Michał.
Zamknęłam drzwi. I odetchnęłam. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
Sandra, 49 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie jem zupki chińskie, ale to nie brak kasy mi doskwiera. To własny syn sprawia, że nie śpię po nocach”
- „Przepisałam dom na syna, bo obiecał mi opiekę. Najpierw zrobili mi pokój w składziku na szczotki, potem było tylko gorzej”
- „Ukochany przestrzegał biurowych zasad jak ksiądz 10 przykazań. Nawet w imię miłości nie zrzucił maski zimnego biurokraty”