Reklama

Poranki zawsze wyglądają tak samo. Budzik o 6:30, kawa – czarna, bez mleka, parzona w ekspresie ciśnieniowym, jak lubię. Potem telefon. Nie otwieram oczu na świat, dopóki nie otworzę oczu na ekran. Maile – najpierw te służbowe. Slack – szybki rzut oka, kto czego ode mnie chce. Wiadomości – gospodarka, polityka, giełda. Powiadomienia z apki do rozwoju kariery i aplikacji branżowych. Sprawdzam wszystko w biegu, między jednym łykiem kawy a drugim. Czuję wtedy… że wszystko mam pod kontrolą. Jakbym łapał za lejce dzień, zanim ruszy z kopyta.

Reklama

Anna, moja żona, już się przyzwyczaiła, że nawet w weekendy nie odkładam telefonu. Dzieci też. Chociaż ostatnio Staś, młodszy, zapytał, czy jestem robotem, bo nigdy nie odrywam się od ekranu. Uśmiechnąłem się wtedy krzywo. Pewnie żartował. Albo i nie. Nie czuję, że coś robię źle. Przeciwnie – mam poczucie, że to kwestia odpowiedzialności. Ambicji. Ktoś musi ogarniać. W pracy jestem project managerem – ludzie liczą na to, że będę na bieżąco. Zawsze dostępny. Szybko decyzyjny. Nie da się inaczej. Świat nie czeka na spóźnionych.

Przy śniadaniu Anna komentuje z przekąsem:

– Nawet na urlopie masz briefing?

– Kochanie, wystarczy pięć minut. Potem jestem cały wasz – rzucam i wracam wzrokiem do ekranu.

Nie wiem, co jej bardziej przeszkadza – to, że znowu patrzę w telefon, czy to, że nie mam wyrzutów sumienia. Bo nie mam. To znaczy... jeszcze nie mam.

Nie miałem już nad tym kontroli

Wszystko zaczęło się od jednej rozmowy, która miała być żartem. Anna spojrzała na mnie znad talerza z jajecznicą i powiedziała:

– Zrób sobie chociaż jeden dzień bez telefonu.

Parsknąłem śmiechem.

– Co ty, Anka, zwariowałaś? Przecież ja bez tego jestem jak... no nie wiem, jak kucharz bez garnków. To nie jest tak, że ja sobie coś przeglądam bez sensu. To praca. To obowiązki.

Ale ona tylko spojrzała wymownie i nie powiedziała nic. To właśnie jej milczenie zaczęło we mnie pracować. Dla świętego spokoju postanowiłem spróbować. Jeden dzień, jak chciała. Bez telefonu, bez maili, bez czujnego oka na powiadomienia. Wziąłem go rano, włożyłem do kieszeni szlafroka w łazience i zamknąłem drzwi.

Przez pierwsze pół godziny czułem się całkiem dobrze. Nawet odrobinę wolny. Usiadłem w salonie, nalałem sobie drugą kawę, zacząłem przeglądać jakąś książkę. Ale co chwilę zerkałem na zegarek. Co, jeśli ktoś pisze? Co, jeśli klient czeka? Co, jeśli coś się wali? Po godzinie nie wytrzymałem. Powiedziałem, że idę się ogolić. W łazience, za zamkniętymi drzwiami, wyjąłem telefon z kieszeni szlafroka. Był tam, oczywiście. Odpaliłem maile, przeczytałem wiadomość od szefa, odpowiedziałem jednym zdaniem. Zajrzałem do komunikatorów, przejrzałem dwie konwersacje. Ulgę poczułem niemal natychmiast. Tak, jakby wszystko wróciło na swoje miejsce. Kiedy wróciłem do kuchni, Anna spojrzała na mnie spokojnie, jakby wiedziała.

– Widzę, że jednak nie dasz rady – powiedziała cicho.

– To nie tak – odpowiedziałem i usiadłem. – To tylko szybki rzut oka. Naprawdę.

Nie ciągnęła tematu. A ja przez resztę dnia udawałem, że nic się nie stało. W głowie jednak coś mi zgrzytało. Bo choć zrobiłem po swojemu, po cichu, to pierwszy raz pomyślałem, że może... może jednak nie mam już nad tym kontroli.

Czułem się dziwnie

Dwa dni później, znów przy śniadaniu, Anna powiedziała tonem, który znałem dobrze – spokojnym, ale z tym charakterystycznym zawieszeniem, jakby dawała mi ostatnią szansę.

Zrób to dla mnie. Dla dzieci.

Nie spojrzałem jej w oczy. Wziąłem głęboki wdech i odsunąłem talerz. Nie chciałem kolejnej rozmowy o tym, że jestem nieobecny. Że nawet gdy siedzę przy stole, to jakby mnie nie było. Że Staś mnie unika, a Marysia przestała zaczynać przy mnie rozmowy, bo zbyt często je przerywałem jednym: „poczekaj chwilkę, tylko odpiszę”. Wstałem, poszedłem do sypialni, wziąłem telefon i wyłączyłem go całkowicie. Po prostu. Bez żadnych przygotowań, bez planu awaryjnego. Wróciłem do kuchni, usiadłem i pierwszy raz od dawna po prostu jadłem śniadanie.

Na początku było dziwnie. Pusto. Jakbym odciął sobie jeden ze zmysłów. Myśli krążyły gdzieś przy biurze, przy wiadomościach, które nie dochodzą, przy kalendarzu, który sam się nie zaktualizuje. Ale po chwili zauważyłem coś, czego nie rejestrowałem od dawna – jak dzieci biegają po ogrodzie, jak ich śmiech brzmi przez otwarte drzwi. Marysia tłumaczyła Stasiowi zasady jakiejś wymyślonej gry, on się złościł, ale słuchał. Było w tym coś czystego, znajomego. I smutnego zarazem.

Zabraliśmy się razem za przygotowanie obiadu. Potem wyszliśmy na spacer, poszliśmy w stronę lasu, który miałem pod nosem, a którego ścieżek nie przemierzałem od lat. Anna opowiadała mi o tym, co robi z uczniami – uczy plastyki, mówiła, że dzieciaki mają lepszą wyobraźnię niż dorośli. Śmiała się, kiedy opowiadała, jak jeden chłopiec narysował psa, który był żółtym tramwajem. Wieczorem, gdy dzieci już spały, usiedliśmy na tarasie. Cisza nie ciążyła. Była spokojna.

– To dziwne, ale... chyba nie było aż tak źle – powiedziałem, patrząc w ciemne niebo.

Anna milczała chwilę. Potem spojrzała na mnie łagodnie.

– Widzisz? Bez sieci też istnieje życie.

Przytaknąłem. Tylko że ta cisza nie była końcem. Była początkiem jakiegoś małego przesunięcia w środku.

Powrót do pracy i niepokój

W poniedziałek rano wszystko wróciło do normy. Kawa, telefon, maile, komunikatory. Znów byłem częścią wirującego systemu powiadomień. Otworzyłem komputer, przejrzałem kalendarz, odpisałem na zaległe wiadomości. I wtedy poczułem coś, czego wcześniej nie znałem – dyskomfort. Niby wszystko działało, jak powinno, ale coś było nie tak. Każdy dźwięk powiadomienia wbijał się we mnie jak szpilka. Zaczęło mi przeszkadzać, że nawet przez minutę nie potrafię nie sięgać po telefon.

Z początku myślałem, że to tylko poniedziałkowe zmęczenie. Ale wtorek wyglądał tak samo. W środę zacząłem unikać cześci powiadomień, choć wiedziałem, że powinienem być dostępny. A potem przypomniałem sobie tamten dzień. Dzień bez hałasu, bez ekranu, bez nieustannego napięcia. I zatęskniłem. W niedzielę postanowiłem spróbować jeszcze raz. Nie mówiłem o tym Annie. Po prostu wstałem rano, wziąłem telefon i go wyłączyłem. Potem schowałem go do szuflady w kuchni, nie pod poduszkę, nie do kieszeni. Nie miałem zamiaru oszukiwać. Chciałem sprawdzić, czy potrafię.

Tym razem było trudniej, ale inaczej. Wiedziałem już, czego się spodziewać – pustki, lekkiego niepokoju, cienia irytacji. Ale wiedziałem też, że minie. Zrobiłem śniadanie dla wszystkich. Poszliśmy na rowery, choć od dawna tylko dzieci z nich korzystały. Na przystanku Staś zapytał:

– Tato, a dzisiaj znowu nie pracujesz?

– Dzisiaj jestem tylko z wami – odpowiedziałem i zobaczyłem w jego oczach coś, czego dawno nie widziałem. Zaufanie.

W poniedziałek w biurze, kiedy nie odebrałem telefonu przez pół dnia, kolega z zespołu zapytał:

– Co się z tobą dzieje, Grzesiek? Znikasz na cały dzień?

Uśmiechnąłem się.

Testuję nowy system. Offline – żeby zresetować głowę.

Nie wiedziałem wtedy, czy to będzie coś stałego. Ale poczułem, że potrzebuję tego więcej.

Wreszcie byłem obecny

Z początku to był tylko eksperyment. Jeden dzień w tygodniu offline. Niedziela, zazwyczaj. Bez telefonu, bez komputera, bez żadnych ekranów. Anna nie pytała, czy to na stałe, dzieci nie komentowały. Po prostu zaczęło to być czymś, co się dzieje. Rano wyłączałem telefon i zostawiałem go w szufladzie. Potem wszystko toczyło się jak zwykle – z tą różnicą, że byłem obecny.

Z czasem przestało mi to sprawiać trudność. Coraz rzadziej odruchowo sięgałem do kieszeni. Nawet w tygodniu zacząłem wieczorami wyłączać dźwięki, potem tryb samolotowy, potem całkiem odkładałem telefon do kuchni i nie brałem go do sypialni. Bez żadnych założeń, bez deklaracji. Po prostu lepiej mi się spało. Dzieci zaczęły mnie częściej wołać do zabawy. Staś przychodził z nowymi pytaniami, których wcześniej nie zadawał. Marysia prosiła, żebym przeczytał jej rozdział książki, nawet jeśli mama już to zrobiła. Zacząłem gotować obiady, nie dlatego że musiałem, tylko dlatego że chciałem.

Nie stałem się nagle innym człowiekiem. Wciąż byłem tym samym zorganizowanym Grzegorzem z notatnikiem, który lubił mieć plan. Nadal byłem dostępny przez sześć dni w tygodniu. Ale ten jeden dzień zmieniał sposób, w jaki przeżywałem pozostałe. Coś we mnie się wyciszyło. Czułem mniej napięcia. Zacząłem lepiej słuchać. Może nie zawsze rozumiałem wszystko, co mówili inni, ale przestałem ich przerywać. To już było coś. Podczas jednego ze spacerów z Anną, gdy słońce przemykało przez drzewa i dzieci biegały gdzieś przed nami, powiedziała:

– Dzięki za tamten impuls.

Spojrzałem na nią, zaskoczony.

– Nie wierzyłam, że zadziała. A teraz... jesteś inny.

Nie odpowiedziałem od razu. Chyba nie umiałem. Ale wiedziałem, że to, co się dzieje, ma sens.

Jeden dzień na siedem

Nie zmieniłem świata. Nie zrezygnowałem z pracy, nie przeniosłem się do domku na wsi, nie rzuciłem wszystkiego, by hodować pszczoły. Wciąż jestem tym samym facetem, który lubi mieć wszystko pod kontrolą, który nie potrafi zasnąć bez planu na kolejny dzień. Ale coś się przesunęło. Nie w kalendarzu, nie w aplikacjach, tylko we mnie.

Zrozumiałem, że nie wszystko musi dziać się natychmiast. Nie każde pytanie musi mieć błyskawiczną odpowiedź. Nie każdy dźwięk oznacza sprawę życia i śmierci. Przez większość życia goniłem za tym, żeby być szybciej, lepiej, więcej. A wystarczyło jeden raz zatrzymać się na tyle długo, by usłyszeć, co mówią dzieci, kiedy myślą, że nie słucham. Staś coraz częściej mnie zaczepia. Marysia przychodzi i siada obok bez słowa, ale z książką w ręku. Czasem tylko po to, żeby posiedzieć. Nie czuję się z tym nieswojo, choć kiedyś pewnie bym zerkł w telefon i wrócił do swoich spraw. Teraz zostawiam to na później.

Offline nie jest ucieczką. Jest powrotem. Do siebie, do tych obok, do ciszy, która nie jest pustką, tylko przestrzenią do bycia naprawdę. Nie potrzebuję do tego wielkich zmian. Wystarczy mała decyzja, konsekwentnie powtarzana co tydzień. Jeden dzień na siedem. Ale to wystarczy, żeby całe życie zaczęło układać się trochę inaczej.

Grzegorz, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama