„Zaszłam w ciążę i musiałam wyjść za mąż. Ślub miał być po kosztach, a wyszedł tak tanio i mizernie jak nasz związek”
„Oprócz dziecka miałam w domu męża, którego musiałam obsługiwać. – A co ja mam z tego małżeństwa? – rzuciłam mu prosto w twarz w nerwach. – Serio nie wiesz? Masz u boku faceta jak marzenie. Teraz raczej ciężko byłoby ci wyrwać taką dobrą partię”.
- Listy do redakcji
Zdaję sobie sprawę z tego, jak dużym wydatkiem może być organizacja wesela. Znam przypadki par, które przez długi czas odkładały każdy grosz, żeby móc zrealizować marzenia o bajkowej ceremonii. W moim przypadku było inaczej, bo nie miałam zbyt wiele odłożone. Wiadomość o tym, że spodziewam się dziecka była dla mnie totalnym zaskoczeniem, zupełnie się tego nie spodziewałam.
– Co dalej robimy? – zapytałam Krzyśka, patrząc bezsilnie na pozytywny wynik testu ciążowego.
– A co mamy robić? Bierzemy ślub! – mój facet w swoim stylu bagatelizował sytuację. – Skarbie, wyjdziesz za mnie?
– Ale skąd weźmiemy kasę na wesele? – przejęłam się problemem za nas dwoje, zamiast odpowiedzieć na oświadczyny.
Wiedziałam, że to nic dobrego
Tak naprawdę, gdyby istniała jeszcze możliwość wyboru, nigdy nie zdecydowałabym się na małżeństwo z Krzyśkiem, a co dopiero na posiadanie z nim potomstwa! Niestety, w tej sytuacji nie miałam już innego wyjścia. Moja mama chyba dostałaby zawału! Ciężarna panna w naszej rodzinie? Co pomyślą wujkowie, ciotki, kuzyni, sąsiedzi, a zwłaszcza… ksiądz proboszcz?! Mama jest bardzo religijna i dlatego, zanim przekazałam jej nowinę o zostaniu babcią, wspomniałam, że planujemy z Krzyśkiem ślub.
– Ja i tata wesprzemy was finansowo – od razu mnie zapewniła, ale przecież miałam świadomość, że także nie są zamożni.
Ani moi, ani rodzice mojego chłopaka nie należą do krezusów, o czym wiedziałam od samego początku naszej znajomości. Zdawałam sobie sprawę, że lwia część kosztów związanych z organizacją przyjęcia weselnego spadnie na nasze barki. Nie spodziewałam się jednak, ile pieniędzy pochłonie ta impreza! Opłaty dla księdza i organisty, dekoracje kwiatowe, wynajem sali, orkiestra oraz moja wymarzona kreacja ślubna w mgnieniu oka opróżniły nasze portfele. A to jeszcze nie koniec wydatków, bo czeka nas załatwienie wielu innych spraw! Choćby znalezienie dobrego fotografa…
Nawet zwykłe, proste zdjęcia do ślubu w naszej mieścinie to wydatek rzędu prawie tysiąca złotych. A jeśli chcemy mieć gościa z aparatem w czasie ceremonii i przyjęcia, no i zrobić potem fotki w plenerze to cena może sięgnąć trzykrotności tej sumy! Ja się pytam, skąd my mamy wytrzasnąć taką kasę?
– W ostateczności pożyczymy z banku – Krzyśka jak zwykle nic nie ruszało. Liczyła się dla niego tylko chwila obecna. Nie myślał przyszłościowo, miał totalnie gdzieś, jakie będą skutki jego nieprzemyślanych wyborów. To mnie w nim irytowało najbardziej.
– Kiedy na świat przyjdzie nasze maleństwo, czeka nas kolejna porcja wydatków! – odparłam z irytacją w głosie.
– Daj spokój, z koperty po weselu na pewno coś zostanie – machnął lekceważąco ręką.
Nie było na co liczyć
Nie pokładałam jednak wielkich nadziei w szczodrość rodziny… Głowiłam się nad tym, z czego zrezygnować, a co zostawić. Wtedy niespodziewanie propozycja kuzynki okazała się dla mnie prawdziwym wybawieniem.
– Wiesz co, moja przyjaciółka chciałaby zostać zawodową fotografką – oznajmiła Elka. – Dopiero raczkuje w tej branży i stara się zbudować swoje portfolio. Poszukuje par, które zgodzą się na darmową sesję zdjęciową, a w zamian pozwolą jej wykorzystywać te fotografie jako przykłady jej pracy. Może zgodzilibyście się dla niej zapozować? Tak ślicznie razem wyglądacie! – dokończyła, a ja o mało co nie wyskoczyłam ze skóry z radości. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że los podaruje mi w prezencie ślubnym sesję, która normalnie kosztuje jakieś dwa do trzech tysięcy złotych!
Znajoma mojej kuzynki sprawiła bardzo dobre wrażenie. Zaprezentowała nam swoje dotychczasowe prace fotograficzne i muszę przyznać, że były one najwyższej jakości.
– Masz talent, wiesz? – Te zdjęcia zachwyciły również Krzyśka.
Kaśka towarzyszyła nam nie tylko podczas całej ceremonii ślubnej i imprezy weselnej, ale również wcześniej zorganizowała nam sesję w studio fotograficznym, a parę dni po ślubie plenerową. Wybrała na miejsce sesji ruiny zamku położone niedaleko naszej miejscowości. Panowała tam niesamowicie romantyczna atmosfera.
– Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że fotografie ślubne mogą wypaść aż tak rewelacyjnie! – byłam pod ogromnym wrażeniem rezultatów jej pracy.
Poza tym Kaśka ustawiała mnie do zdjęć w taki sposób, że na żadnej fotografii nie dało się dostrzec mojego delikatnie wystającego już ciążowego brzuszka, czego troszkę się bałam. Ona jednak przekonywała mnie, że błogosławiony stan może być wyłącznie moim dodatkowym atutem.
– Popatrz tylko, jaką masz teraz niesamowitą, promienną cerę! A te twoje włosy? Lśniące, wyglądają bardzo zdrowo! Niczym u profesjonalnej modelki! Spokojnie mogłabyś wystąpić w spocie reklamowym jakiegoś szamponu! – nie kryła swojego zachwytu. – A tak w ogóle to Krzysiek też całkiem, całkiem, taki przystojniak z niego…
Przynajmniej sesja się udała
Faktycznie, słyszeliśmy od wielu ludzi, że prezentujemy się razem świetnie, niczym z jakiejś bajki. Poza tym hormony w ciąży wpłynęły korzystnie na moją skórę i fryzurę – włosy stały się znacznie bujniejsze i pięknie błyszczały. Fotki wyglądały jak z jakiejś drogiej sesji zdjęciowej do ekskluzywnego pisma o modzie. Moje przyjaciółki nie mogły wyjść z podziwu i zazdrości, jak zobaczyły mój ślubny album.
– No i proszę, już masz pierwsze klientki! – rzuciłam do Kaśki. – Każdy dopytuje o twoje namiary!
Jeśli dobrze pamiętam, po naszym ślubie jej kariera nabrała tempa. Niestety, w przeciwieństwie do niej, moje życie nie obfitowało w tyle szczęścia... Decydując się na małżeństwo ze swoim facetem, byłam w pełni świadoma jego mankamentów. Gdyby nie maleństwo rozwijające się pod moim sercem, nigdy nie zgodziłabym się zostać jego żoną. Stojąc przed ołtarzem i ślubując Krzyśkowi dozgonną miłość, byłam gotowa poświęcić wszystko, by ratować nasz związek. Rzeczywistość okazała się jednak zbyt trudna do udźwignięcia... I wcale nie chodziło o to, w jaki sposób mój ukochany odnosił się do mnie, ale o nasze maleństwo.
Odkąd na świecie pojawił się nasz synek, mój partner zachowuje się tak, jakby nic się nie zmieniło. Jego stare nawyki i priorytety pozostały niezmienione, a koledzy wciąż są dla niego numerem jeden. Stwierdził, że nie ma pojęcia, jak zająć się bobasem, więc cały ciężar opieki spadł na moje barki. Z biegiem czasu poczułam się niczym samotna matka, a może nawet gorzej, bo oprócz dziecka miałam w domu pozornie dorosłego mężczyznę, który uważał, że jako jego żona mam obowiązek dostarczać mu wyprane skarpetki, wyprasowane koszule i ciepły obiad.
– A co ja mam z tego małżeństwa? – rzuciłam mu prosto w twarz, kiedy nerwy wzięły górę.
On tylko wzruszył ramionami kpiąco.
– Serio nie wiesz? Masz u boku faceta jak marzenie. Teraz, z tymi rozstępami, raczej nie wyrwałabyś takiego faceta jak ja!
Nie mogłam tego dalej ciągnąć
Byłam zraniona przez to, jak mnie bez szacunku traktował i na każdym kroku obrzucał obelgami. Jednak najbardziej przerażało mnie to, jak bardzo był nieodpowiedzialny. Pewnego dnia zostawił naszego 3-letniego malucha samego w mieszkaniu, bo chciał obejrzeć nowy motocykl swojego kumpla. Dziecko, szukając czegoś do picia, wypiło kilka łyków piwa, którego resztka była na stole.
– Wyszedłem dosłownie na parę minut przed blok, kiedy Dominik jeszcze smacznie spał! – próbował się tłumaczyć.
– Ale przecież się obudził i chciał się napić! Nie pomyślałeś?! – darłam się na niego.
– W jaki sposób się do mnie zwracasz, żono? Jestem twoim mężem! – dotarły do mnie jego słowa.
„Już wkrótce przestaniesz nim być!” – odrzekłam w duchu i po paru tygodniach wniosłam pozew rozwodowy. Wszystko mnie przerosło.
– Kochanie, tak nie wypada! Składałaś Krzyśkowi przysięgę małżeńską w kościele! – oburzyła się moja mama.
– On również ślubował, że będzie dbał o mnie, i jak to wygląda? – ucięłam dyskusję.
Po otrzymaniu wyroku rozwodowego tej wiosny, przeżyłam jeden z najcudowniejszych momentów w życiu. Ogarnęło mnie uczucie wolności i radości... Zdecydowałam, że czas zacząć wszystko od nowa. Mimo że od teraz miałam być samodzielną mamą, czułam się o niebo lepiej niż z Krzyśkiem, który był mi jak kula u nogi. Nic dziwnego, że ciągle się uśmiechałam. Byłam przekonana, że nic nie zepsuje mi nastroju... Któregoś dnia spacerowałam z Dominikiem po rynku naszej miejscowości. W pewnym momencie synuś szarpnął mnie za dłoń.
– Mamo, to tata! – wesoło zawołał nasz synek. Obróciłam głowę, ale nigdzie w pobliżu nie dostrzegłam jego ojca, mojego eks. Podniosłam oczy do góry i nagle tuż przed moim nosem ujrzałam wielką gębę Krzysztofa. A obok niej moją własną, rozpromienioną buzię, ubraną w śnieżnobiałą suknię z welonem. Zdjęcie pochodziło z naszej sesji ślubnej! Teraz służyło jako reklama modnego salonu z kreacjami weselnymi…
Jeszcze tego mi brakowało
Momentalnie popędziłam do tego sklepu, a ekspedientka zdołała jedynie poinformować mnie, że właścicielka nabyła to zdjęcie od pewnej fotografki. Byłam przekonana, że wiem, o którą chodzi... Z trudem powstrzymując złość, wyciągnęłam kontakt do Kaśki i wybrałam numer.
– Jakim prawem tak nas wykorzystałaś? – rzuciłam wściekle.
– Jak to? – nie kryła zaskoczenia. – Mieliśmy przecież podpisaną umowę! Sesja była darmowa, w zamian za możliwość swobodnego dysponowania tymi fotkami.
– Ale ja nie chcę figurować teraz na żadnym plakacie! Wzięłam rozwód! – liczyłam na jej wyrozumiałość.
– Niestety, ale to zdjęcie trafiło już do salonu, teraz to oni mają prawo nim zarządzać. Jedyne, co mogę poradzić, to spróbować się z nimi dogadać.
Gdy szefowa studia modowego dowiedziała się, co się stało, w ogóle nie zamierzała usunąć tych wszystkich durnych afiszy porozwieszanych po okolicy. Powiedziała wprost, że może to rozważyć dopiero, jak zwrócę jej kasę, którą wydała na całe to promowanie. A to przecież… z 20 tysięcy! No jasne, że nie mam przy sobie takiej gotówki, więc pozostaje mi tylko zaciskać zęby za każdym razem, gdy widzę ten salon reklamowany moim weselnym wizerunkiem.
Michalina, 29 lat