„Zaszłam w ciążę z kolegą, gdy poniosła nas namiętna mazurska noc. Z wyjazdu ja wróciłam do pustego domu, on do żony”
„Łączyło nas dziwaczne porozumienie. Jakaś jedność w smutku, w poszukiwaniu sensu życia. Michał nie puszczał mojej ręki, jakby się bał, że odejdę. Chyba potrzebował być z kimś równie nieszczęśliwym jak on. Szumiało mi w głowie, a uścisk dłoni Michała grzał mnie w jakiś niezrozumiały sposób od środka”.
- Michalina, 39 lat
Wiele razy byłam zakochana i za każdym razem wydawało mi się, że tym razem uczucie jest prawdziwe. Ponoć każda miłość jest tą ostatnią… dopóki znowu się nie zakochasz. Mnie takie miłostki zdarzały się dość często, lecz żadna nie została odwzajemniona. Lata płynęły i nim się zorientowałam, miałam już trzydzieści sześć lat i zero perspektyw na stały związek. Zaakceptowałam swoje wady, nauczyłam się podkreślać zalety. Ponoć żeby ktoś nas pokochał, musi zobaczyć, że jesteśmy warci tej miłości. Ja naprawdę byłam warta kochania, ale jakoś nikt tego nie zauważał. No dobrze… Może miałam drobny problem z wybieraniem sobie potencjalnych kandydatów do ręki.
Moje serce reagowało wyłącznie na tych najlepszych, najprzystojniejszych, a tym samym najbardziej obleganych. Wszyscy oni byli poza moim zasięgiem, a przecież trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Nie można żądać od świata zbyt wiele. Filmowa miłość się nie zdarza. Powinnam być realistką i próbować szukać tam, gdzie miałam szansę cokolwiek znaleźć. Niestety, ja byłam marzycielką.
Wieczorami zatapiałam się w fantazjach o miłości rodem z filmowych romansów. Czemu nie mogę chcieć tego, co najlepsze i najpiękniejsze? Byłam mądra i zaradna. Miałam świetne poczucie humoru, które każdy doceniał. Byłam duszą towarzystwa. Miałam w oku iskrę. Naprawdę ją miałam… tylko nikt jej nie dostrzegał. Chciałam, nim się zestarzeję, mieć kogoś tylko dla siebie. Chciałam poczuć żar, szaleństwo, a nie ciągle tonąć w rozczarowaniu.
Doskonale znałam zebranych wokół ludzi. Oprócz jednej osoby
– Co się z tobą dzieje, Miśka? – zapytał przez telefon mój brat. – Nie poznaję cię. Zawsze byłaś wesołkiem, a teraz zamiast chodzić, to człapiesz, zamiast mówić, to coś tam mamroczesz pod nosem. Powiedz mi, co cię gryzie.
Jestem samotna, jęknęłam płaczliwie w myślach.
Zobacz także
– Nic takiego… – skłamałam – chyba za dużo pracuję. Początek roku i tak jakoś wszystko na mnie spadło. Powinnam jakoś odpocząć…
– No właśnie! – krzyknął tak, że aż odsunęłam policzek od komórki. – Na Mazurach odpoczniesz.
– Mazury w lutym? Marna atrakcja. Nie, dziękuję. Nie powtórzę tego błędu. Wilgoć i mróz. Nie, nie. Szkoda mojego zdrowia. Znowu wrócę z grypą albo coś – próbowałam się wykręcić.
– Dobra, teraz to już zaczynasz gadać jak babcia Józia. Rok temu świetnie się bawiłaś. Tańczyłaś każdego wieczoru.
– To wino tańczyło, nie ja – mruknęłam, przypominając sobie ból głowy, jaki czułam po tym mazurskim szaleństwie.
– Mama mi mówiła, że masz już zaklepany urlop. Jedziesz z nami i koniec.
– Bartek, ja chyba jestem za stara… Nie pasuję do tej twojej ekipy.
Mój brat parsknął śmiechem.
– Nie bredź i nie wymuszaj komplementów. Wszyscy liczą, że będziesz. Pakuj ten swój różowy dresik i spotykamy się w przyszłym tygodniu na dworcu.
Nie miałam siły się z nim kłócić. W dniu wyjazdu bez przekonania poczłapałam na miejsce zbiórki. Mój brat był niespełnionym muzykiem i razem ze swoim zespołem urządzali raz w roku zlot fanów. Czyli bliskich znajomych, a nie jakichś piszczących groupies. Owi wierni fani wywodzili się z grona jeszcze wierniejszych przyjaciół, którzy w imię przyjaźni znosili to nieudolne rzępolenie, a przy okazji łazili po lesie, grali w karty i pili piwo.
Od dobrych paru lat wszyscy spotykaliśmy się w tym samym miejscu i mówiliśmy te same rzeczy, nie zwracając uwagi na uciekający czas. Czekałam tam gdzie zawsze. Doskonale znałam zebranych wokół ludzi. Oprócz jednej osoby. Stał nieco na uboczu i przysłuchiwał się rozmowie na temat urządzenia kuligu. Wszyscy byli zachwyceni, nawet ja uznałam, że będzie niezła zabawa, a on milczał. Był przystojny. Najprzystojniejszy ze wszystkich mężczyzn biorących udział w wyciecze. Był też zdecydowanie najbardziej posępny. Nie było go na żadnym z poprzednich wyjazdów. Na pewno bym go zapamiętała. Od razu było widać, że zazwyczaj bywa duszą towarzystwa, ale teraz nie ma ochoty na brylowanie. Oczy wbijał w brudny chodnik, jakby szukał tam odpowiedzi na pytanie dotyczące sensu życia. Dawniej pewnie pierwsza bym się przedstawiła, próbowała poznać bliżej tego chłopaka, a później płonęła niespełnionym uczuciem. Dzisiaj nie podjęłam wyzwania. Albo byłam już na to za stara, albo wyczerpała się moja emocjonalna bateria.
W autobusie usiadłam daleko od nieznajomego. O to, kim jest, dyskretnie zapytałam Bartka, który jak zwykle spóźnił się na wyjazd, który sam organizował.
– Słabo wyszło, że nie przedstawiłem go całej ekipie. Ma na imię Michał. Czasami razem pracujemy. Jest teraz w ciężkiej sytuacji, bo żona się z nim rozwodzi. Złapał takiego doła, że nie miałem serca go zostawiać. W sumie to mu się nie dziwię, bo laska jest nieziemska. Serio. Ja bym wył do księżyca po stracie takiej żony.
No tak. Książę i księżniczka z bajki. Tyle że bajka okazała się nie mieć happy endu. Postanowiłam trzymać się na dystans, niemniej intrygował mnie sposób, w jaki Michał przeżywał rozstanie. Nie ukrywał, że mu źle, ale też nie narzucał się innym ze swoim dramatem.
Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy na miejsce. Wyglądało tu tak jak zawsze, jakby czas się zatrzymał. Było jezioro. Był las. Było powietrze tak czyste, że po głębokim wdechu mało brakowało, by człowiek wzniósł się w powietrze. Nawet się ucieszyłam, że opuściłam zasnute smogiem miasto.
Zamarłam przestraszona
Wieczorem rozpalono ognisko. Zebraliśmy się dokoła i cieszyliśmy się wolnością. Tylko Michał do nas nie dołączył. No cóż, pewnie leżał w swoim pokoju, gapił się w sufit i wspominał bajkowe chwile, które minęły. Przez pierwszą godzinę bawiłam się całkiem dobrze, ale później dopadła mnie świadomość, że otaczają mnie same pary. Wszyscy przytuleni i opatuleni kocami. W przerwach między rzucaniem rubasznych żartów wymieniali delikatne czułości. To było naprawdę urocze i słodkie. I budziło okrutną zazdrość. Ja mogłam sobie tylko wyobrażać, jak to jest. Uścisk w gardle się nasilił. Musiałam odejść, zanim się przy nich poryczę i zepsuję atmosferę.
Niepostrzeżenie ruszyłam w ciemność. Wokół ogniska stali szczęśliwi ludzie. A ja byłam sama, bez szans na miłość. Rozpłakałam się na całego. Emocje wzięły górę. Musiałam aż przykucnąć, bo ból rozdzierał mi pierś. Głupie to życie i głupia ta tęsknota za fantazją. Bez sensu to wszystko, bez sensu… Ktoś stanął obok mnie. Zamarłam przestraszona i jednocześnie zażenowana swoim zachowaniem. Ten ktoś się nie odzywał, więc powoli wstałam.
Michał nie patrzył na mnie; przyglądał się stojącemu przy ognisku towarzystwu. Podał mi bez słowa otwartą butelkę piwa. Wypiłam kilka pienistych łyków, a on zaprowadził na pomost przy jeziorze. Z dala od sztucznego światła księżyc łagodnie oświecał nam drogę. Cała drżałam z zimna i innych, budzących się emocji. W milczeniu patrzyliśmy przed siebie, nie widząc niczego oprócz nocy i własnej beznadziei.
Łączyło nas dziwaczne porozumienie. Jakaś jedność w smutku, w poszukiwaniu sensu życia. Michał nie puszczał mojej ręki, jakby się bał, że odejdę. Chyba potrzebował być z kimś równie nieszczęśliwym jak on. Może pomagała mu świadomość, że nie jest wyjątkiem. Szumiało mi w głowie, a uścisk dłoni Michała grzał mnie w jakiś niezrozumiały sposób od środka.
Zastanawiałam się, czy coś powiedzieć. Może przyprowadził mnie tutaj, bo chciał się zwierzyć. Odwróciłam się ku niemu. Księżyc zalewał wszystko srebrną poświatą, w której śnieg lśnił niczym metal. Oczy Michała były smutne, ale też pełne ciekawości. Co tu się wydarzy? Czego świadkiem stanie się ta zimna noc? Nim się odezwałam, jego usta dotknęły moich.
Z tej nocy pamiętam tylko niesamowity żar. Namiętność dwojga samotnych ludzi, którzy wpadli na siebie zupełnie przypadkiem. Nie sądziłam, że może przytrafić mi się coś takiego. Nie przewidziałam takiego rozwoju wydarzeń.
Obudziłam się wcześnie rano w pokoju Michała pośrodku skotłowanego łóżka. Słyszałam jego oddech. Czułam ciepło jego ciała tuż obok siebie. Nie wiedziałam, co dalej. Jak się zachować po czymś takim? Było mi wstyd. Bałam się, że dla niego to tylko przygoda na jedną noc albo, co gorsza, pomyłka. Nie chciałam znowu cierpieć. Obawiałam się, że nie uda mi się zapomnieć, jak cudownie nam razem było.
Po cichu wysunęłam się z pościeli i na palcach przemknęłam korytarzem do swojego pokoju. Obok idealnie zasłanego łóżka stała moja nierozpakowana walizka. Dobrze się składa. Trzeba uciekać, nim zrobi się bardziej niezręcznie. Nim spalę się ze wstydu, gdy on będzie udawał, że nic nie pamięta. Już tyle razy mi się nie udało, tyle razy się zawiodłam. Nie chcę, żeby tym razem scenariusz się powtórzył.
Bartek miał do mnie trochę żalu
Na dworzec podwiózł mnie właściciel ośrodka, który z samego rana jechał do pobliskiej hurtowni po zaopatrzenie. Wróciłam do domu, ale wcale nie poczułam się lepiej.
Wspominałam tę księżycową, szaloną noc. Tę mieszankę smutku i radości, tęsknoty i namiętności.
– Nie… – mówiłam do swojego odbicia w lustrze. – Zapomnij o tym. Taki ktoś jak on nie jest dla ciebie.
Bartek miał do mnie trochę żalu, że wyjechałam bez słowa, ale wmówiłam mu, że źle się poczułam i musiałam wrócić. Jakoś dałam radę dotrwać w domu do końca urlopu. Później starałam się nie rozpamiętywać i skupić się tylko na pracy. Minęło parę tygodni i wszystko wracało do równowagi. Gratulowałam sobie zdrowego rozsądku.
Gdy pojawiły się mdłości, nie od razu się połapałam, bo nawiedzały mnie pod wieczór, a nie rano. Ale kiedy z obrzydzeniem odsunęłam od siebie porcję ulubionej marynowanej ostrej papryki, zdałam sobie sprawę, co się dzieje.
– Pani Michalino, to już ósmy tydzień. Gratuluję. Proszę się zapisać na następną wizytę i wykonać wszystkie badania krwi – oświadczył mój ginekolog.
Świat dziko zawirował mi przed oczami. Będę miała dziecko. Z człowiekiem, którego zupełnie nie znam. Jak ja to powiem rodzicom? A jemu…? Czy Michałowi też powinnam powiedzieć? Jak ja to wszystko sama ogarnę? Boże, co teraz będzie? Pytania kłębiły się w mojej głowie niczym rój wściekłych os. Wróciłam do domu i czekałam na atak płaczu i histerii, ale nic takiego się nie wydarzyło. Byłam spokojna.
Nagle zdałam sobie sprawę, że przecież bycie w ciąży to żaden wstyd ani tragedia. Jak nie teraz, to nigdy. Zawsze chciałam mieć dziecko. Dam radę. Może i jestem marzycielką, ale mam twardy charakter. Uznałam też, że powinnam powiedzieć Michałowi o ciąży. Miał prawo wiedzieć, że zostanie ojcem. Jedyną osobą, która mogła mi pomóc, był mój brat.
Zadzwoniłam do niego i zapytałam o kontakt do Michała.
– Coś się stało? – zapytał Bartek.
– Nie, nie. Tylko miałam mu coś załatwić i dopiero teraz mi się udało.
– OK… – mruknął w odpowiedzi. – Nie mam z nim kontaktu od tego wyjazdu na Mazury. Był strasznie zdziwiony, że tak nagle nas zostawiłaś. Chyba nawet trochę zły – dodał.
– O, serio? – bąknęłam zmieszana.
– Dam ci do niego numer, ale teraz jest we Włoszech. Zszedł się ze swoją żoną. Liczę na to, że im się uda. Bez niej był jak zbity pies, aż żal było na niego patrzeć – powiedział Bartek.
Jakoś udało mi się skończyć tę rozmowę. Przetrwałam dzień, a później jakoś przeżyłam noc. Będzie dobrze, powtarzałam sobie każdego ranka przed śniadaniem. Będzie dobrze, nie boję się.
Postanowiłam milczeć
Piękny on, ona też piękna. I piękna ich wspólna przyszłość. A ja będę miała dziecko. I też będzie pięknie. Mijały miesiące. Rodzina nie pytała, kto jest ojcem, bo uprzedziłam, że to już skończona historia, a ja nie chcę do niej wracać. Miłość i wyrozumiałość otaczały mnie z każdej strony. Zdałam sobie sprawę, że już nie jestem sama. Miałam po co żyć, dla kogo wstawać co rano, miałam kogo kochać. I ktoś będzie kochał mnie, ktoś, dla kogo będę wystarczająco mądra i ładna.
Któregoś dnia wracałam z pracy, taszcząc ze sobą siatkę zakupów. Postanowiłam pracować tak długo, jak to będzie możliwe. Postanowiłam też być samowystarczalna, ale ciężar torby okazał nieco za duży. Zasapana weszłam do chłodnej klatki i czekałam, aż mój oddech wróci do normy.
– Cześć, Michalino…
Spojrzałam na stojącego pod moimi drzwiami mężczyznę. Przyglądał mi się przez parę chwil, oceniając mój wygląd i to, jak się zmieniłam od naszego ostatniego spotkania. Po dogłębnej analizie zszedł do mnie, jedną rękę chwycił torbę, a w drugą ujął moją dłoń. Wróciły wspomnienia tej mroźnej i zarazem gorącej nocy. Znowu było cicho, a ja znowu czułam tę wspólnotę, jakiej nie dzieliłam z nikim innym.
– A twoja żona? – zapytałam.
– To już przeszłość. Teraz jesteście tylko wy: moje dziecko i jego mama.
W krótką podróż poślubną pojechaliśmy do tamtego ośrodka na Mazurach. A że dopiero po dwóch latach od naszego pierwszego spotkania, gdy mała podrosła i mogliśmy już bez większych obaw podrzucić ją moim rodzicom, to doprawdy szczegół…