„Zatraciłam się w macierzyństwie. Z dziećmi uwieszonymi na szyi i łzami w oczach, gotowałam mężowi obiadki”
„Nie chciałam tego przyznać nawet sama przed sobą, ale czasem pragnęłam uciec, gdzie pieprz rośnie. Po prostu odciąć się od rzeczywistości i wypocząć. Tak naprawdę, bez wiecznie uwieszonych na mnie dzieci. Ale czy matka może mieć takie zachcianki?”.

- Grażyna, 34 lata
Byłam zaskoczona, kiedy moja dawna przyjaciółka Ania zadzwoniła z propozycją wspólnego wakacyjnego wyjazdu.
– Uwierzysz, że niedługo minie dwadzieścia lat od naszego pamiętnego wyjazdu? – wspominała z rozrzewnieniem.
– No, tak. To było po ukończeniu liceum – przyznałam bez emocji. Po prostu stwierdziłam fakt, który nie poruszał we mnie żadnych nostalgicznych nut.
– Nie każ się prosić, Grażka! Tak mało się ostatnio widujemy – Anka nie dawała za wygraną, a ja byłam coraz bardziej zdumiona.
– Chyba nie myślisz na serio o tym, żeby to powtórzyć? – parsknęłam do słuchawki.
Kątem oka spoglądałam na bawiące się na dywanie pięcioletnie bliźniaczki, które znów nie poszły do przedszkola z powodu przeziębienia. Za chwilę do domu miało wrócić dwoje starszych dzieci, nastolatków. Nie chciałam tego przyznać nawet sama przed sobą, ale czasem pragnęłam uciec, gdzie pieprz rośnie. Zaszyć się na polu namiotowym i zasypiać przy akompaniamencie świerszczy oraz szumu płynącego nieopodal strumyka. Po prostu odciąć się od rzeczywistości i wypocząć. Tak naprawdę, bez wiecznie uwieszonych na mnie dzieci. Ale czy matka może mieć takie… zachcianki?
– Hej, jesteś tam? – głos Anki wyrwał mnie z zamyślenia; nie słyszałam, co mówiła.
– Wchodzę w to! – palnęłam.
Po drugiej stronie zapadła cisza
Anka chyba nie przypuszczała, że pójdzie jej ze mną tak łatwo. A ja wiedziałam, że albo zgodzę się od razu, albo potem znajdę milion argumentów, by odmówić.
– Twój Michał zostanie z dziećmi? – zapytała ostrożnie.
Na samą myśl o czekającej mnie rozmowie z mężem puls mi przyspieszył. Nie dałam jednak po sobie poznać zdenerwowania.
– Nie obchodzi mnie to – burknęłam. – Jeśli nie, to zostawię bliźniaczki rodzicom, a starszaki jakoś sobie poradzą.
– Ekstra! – ucieszyła się Anka.
Gorzka refleksja przyszła dopiero, kiedy odłożyłam telefon. Dziewczynki wyszarpywały sobie zabawki, krzycząc wniebogłosy. Na gazie pyrkotał rosół, a pies piszczał pod drzwiami, bo ktoś najwyraźniej zapomniał wyprowadzić go na spacer. W naszym życiu rodzinnym panował totalny chaos, a ja postanowiłam ot tak pojechać sobie na wyjazd z przyjaciółką z liceum. To był absurdalny pomysł. Michał z całą pewnością tak stwierdzi i szybko wybije mi ten szalony koncept z głowy. A ja się zgodziłam, bo chciałam pokazać Ance, że wcale nie jestem taką kurą domową, za jaką mnie uważa.
Wkrótce starsze dzieci wróciły ze szkoły.
– Poprawiłeś zagrożenie z matematyki? – rzuciłam w stronę syna, który rozsiadł się na kanapie, kładąc nogi w ubłoconych adidasach na jej oparciu.
– Taaa… – mruknął w odpowiedzi.
Nie miałam siły z nim dyskutować. Z niecierpliwością czekałam na męża. Zostaliśmy sami, ponieważ dzieci po obiedzie poszły do swoich pokojów. Na krótką chwilę zapadła błoga cisza, którą… zaburzyłam, informując Michała o swoich planach.
– Mamy czwórkę dzieci! Jak ty to sobie wyobrażasz? – łyżka z impetem stuknęła o talerz.
Krople gorącego rosołu kapnęły na moją bluzkę. Nie pierwszy raz poczułam się do głębi upokorzona – takim tonem, takim traktowaniem, ale zacisnęłam zęby.
– No właśnie… my mamy – podkreśliłam zaimek „my”. – Jeśli nie chcesz się nimi zająć, to pojadą do dziadków.
– Ja chodzę do pracy – Michał spojrzał na mnie wymownie, a potem wrócił do jedzenia.
Czułam, jak rośnie mi ciśnienie. Jednak zachowałam zimną krew.
– Od pięciu lat tkwię z bliźniaczkami w domu – wycedziłam. – Nigdy nie byłeś z nimi nawet na kontrolnej wizycie u neonatologa!
– Nie zaczynaj – odparł chłodno mój mąż. – To ja za te wizyty płacę.
Moja cierpliwość była na wyczerpaniu, więc wstałam i wymaszerowałam z kuchni. W kilka sekund pokonałam schody prowadzące na piętro i zamknęłam się w łazience. Usiadłam na brzegu wanny i wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. Dziewczynki urodziły się przedwcześnie i wymagały kontroli lekarskich oraz rehabilitacji.
Wszystko to było na mojej głowie
Michał nigdy nie był szczególnie zaangażowanym ojcem, ale sądziłam, że przy ciąży bliźniaczej to się zmieni i stanie na wysokości zadania. Tymczasem zostałam pozostawiona sama sobie, a on teraz odmawiał mi nawet prawa do krótkiego urlopu od macierzyńskiego kieratu. Po moich policzkach bezwiednie spłynęły łzy. Nie miałam nawet czasu w spokoju sobie popłakać, ponieważ chwilę później do łazienki zaczęła się dobijać starsza córka. Przez kolejny tydzień przygotowywałam dzieci na wyjazd do dziadków. Decyzje zostały podjęte i postanowiłam, że Michał nie stanie mi na drodze do realizacji moich planów.
– To tylko jeden tydzień! – piekliłam się, kiedy kolejny raz stawiał opór. – Zresztą dzieciaki będą pod dobrą opieką.
Czas do rozpoczęcia wyjazdu minął bardzo szybko. Sama w to do końca nie wierzyłam, ale wreszcie nadszedł dzień, w którym stanęłam w progu domu z bagażem w ręce.
– Jesteś już dużą dziewczyną, dbaj o siostrzyczki – poprosiłam przed wyjściem Natalkę.
Wokół szyi miała oplecioną aksamitną tasiemkę z zawieszką w kształcie trupiej czaszki, a pasma włosów pofarbowała na niebiesko. Wiedziałam jednak, że to dobre i wrażliwe dziecko. Mogłam na niej polegać.
– Mamo, po prostu baw się dobrze – powiedziała, a potem niezdarnie się do mnie przytuliła. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem, ale jakoś się powstrzymałam. – Obie dobrze wiemy, że tego potrzebujesz… – dodała.
Nogi się pode mną ugięły, gdy usłyszałam te słowa z ust własnej córki. Trzynastolatki. Nie zdążyłam jednak odpowiedzieć, ponieważ z podjazdu rozległo się donośne trąbienie.
– No, leć! – szturchnęła mnie córka.
Cmoknęłam ją w policzek, zarzuciłam plecak na ramiona i wyszłam. Wsiadłam do samochodu Anki i zerknęłam w stronę domu. Za firanką w kuchni stał Michał. Pomachałam mu, ale on nie zareagował. Odszedł od okna, zanim Anka ruszyła.
Doskonale pamiętam tamten wypad
Początkowo rozmowa wcale nam się nie kleiła. Całe szczęście, że w samochodzie grało radio. Minęło tyle lat, tak wiele się zdarzyło w życiu każdej z nas, że ciężko było nagle znaleźć wspólny język.
– Tak właściwie, to skąd ten pomysł? – odezwałam się, przerywając niezręczną ciszę.
Po zmieniającym się za oknem krajobrazie rozpoznałam, że zbliżamy się do celu.
– Naprawdę natknęłam się na namiot na strychu – odparła, zerkając w moją stronę. – Przypomniały mi się beztroskie czasy, kiedy życie stało przed nami otworem.
– Tak… – spuściłam wzrok, wracając wspomnieniami do tamtych lat…
Jechałyśmy wypchanym po sam sufit małym fiatem, pożyczonym od starszego brata Anki. Moje długie włosy powiewały przez opuszczoną szybę. Anka swoje, kruczoczarne, miała obcięte na pazia, a czoło przepasała czerwono-białą chustą. Śpiewałyśmy „Wehikuł czasu” Dżemu, ile sił w płucach. Anka była spragniona wolności, jaką dawało dorosłe życie. Ja podejmowałam już w tym czasie decyzje, dotyczące mojej przyszłości.
– Jesteśmy na miejscu – silnik zgasł, Anka otworzyła drzwi auta i do wnętrza wdarł się zapach mroźnego lasu.
Wspomnienia uderzyły we mnie jak potężna fala. Siedziałam w samochodzie jeszcze długo, drżąc z emocji. Nie spodziewałam się, że będę to aż tak przeżywać.
– Ruszysz szanowne cztery litery, królewno, czy będziesz czekać, aż sama cię zaniosę? – pogoniła mnie ze śmiechem Anka, odgarniając przyklejającą się do czoła grzywkę. Mimo upływu czasu niewiele się zmieniła. Tymczasem ja czułam się tak, jakbym była zupełnie inną osobą.
– Prawdę mówiąc, nie liczyłam na to, że się zgodzisz – wyznała. – Co roku, gdy dzwoniłam z życzeniami imieninowymi, składałam ci propozycję wyjścia na kawę, i nawet na to niechętnie się zgadzałaś.
– Po prostu wiecznie brakuje mi czasu – wzruszyłam ramionami.
Przez drzewa tak pięknie przeświecało słońce. Pamiętałam, że wystarczyło przejść kilka metrów, by trafić na szemrzący w dole strumyk.
– A teraz, tak nagle, go znalazłaś? – Anka utkwiła we mnie wzrok.
Mimowolnie oblałam się rumieńcem
Odwróciłam się do niej plecami, udając, że po coś sięgam.
– Musiałam znaleźć. Inaczej chyba bym oszalała w domu – powiedziałam z rozbrajającą szczerością, która zaskoczyła nawet mnie samą.
Sięgnęłam po plecak i wyjęłam z niego komórkę. Chciałam sprawdzić, czy dzieci do mnie nie dzwoniły. Na jakąkolwiek wiadomość od Michała niespecjalnie liczyłam.
– Schowaj to, kochana. Tu nie ma zasięgu – Anka obrzuciła mnie rozbawionym spojrzeniem, sznurując buty trekkingowe. – Totalny cyfrowy detoks – dodała. – Nie wiem jak ty, ale ja cholernie tego potrzebowałam.
– Chciałam tylko sprawdzić, co u dzieci – wyjaśniłam i wsunęłam telefon na dno plecaka.
– Michał pewnie z nimi nie został, co? – przyjaciółka spojrzała na mnie z troską.
Nie miałam pojęcia, jak to robiła, ale doskonale wyczuwała, co się święci. Mimo że przez te wszystkie lata wcale nie byłam z nią szczera. Nasz kontakt był coraz rzadszy, aż stał się zupełnie sporadyczny. Inaczej ciężko byłoby mi udawać szczęśliwą żonę i spełnioną matkę, za jaką chciałam uchodzić. Przed laty, tuż po ukończeniu liceum, podjęłam zbyt pochopne decyzje. Nie mogłam się przecież do tego przyznać.
– Ruszaj tyłek, przejdziemy się – zaproponowała Anka, wyciągając do mnie rękę.
Kluczyłyśmy leśnymi ścieżkami i napawałyśmy się bliskością natury.
– To chyba w tym miejscu się pokłóciłyśmy. Powiedziałam ci, że nie powinnaś tego robić – odezwała się Anka.
Serce zabiło mi szybciej na samo wspomnienie ostatniego wieczoru przed wyjazdem. Wyznałam jej wtedy, że starszy o dekadę Michał mi się oświadczył. Roztoczyłam przed nią sielankową wizję, którą życie bardzo szybko zweryfikowało.
– Wiem, że to wszystko bywa piekielnie trudne – podjęła, gdy nie odpowiedziałam, pogrążona we własnych myślach. – Ale w gruncie rzeczy chyba jesteście szczęśliwi, co?
– W gruncie rzeczy… nie – szepnęłam ze ściśniętym gardłem.
To był pierwszy raz, kiedy to przyznałam – przede wszystkim sama przed sobą. Przechodziliśmy z Michałem kryzys i nie było sensu dłużej tego ukrywać. Byłam gówniarą, kiedy przyszło mi odegrać rolę żony i matki. To nie mogło być tak proste, jak sądziłam w swojej młodzieńczej naiwności. Wyglądało na to, że ten wyjazd będzie swego rodzaju terapią. Jak się później okazało, nie tylko dla mnie, ale też dla Anki.
– Może nie powinnam udzielać złotych rad – mruknęła Anka.
Tak bardzo mi jej brakowało przez te wszystkie lata, podczas których obie kreowałyśmy wizje swojego cukierkowego życia.
– Uważam, że jeśli chcesz ratować ten związek, to musisz najpierw zawalczyć o siebie – ciągnęła. – Michał w końcu cię doceni, zobaczysz. Durny nie jest, skoro potrafi utrzymać waszą gromadkę. A ty nie jesteś tylko matką, która utknęła w pieluchach na wieki.
– Może masz rację – wzruszyłam ramionami.
Po policzkach spłynęły mi łzy, których nie otarłam. W tym otoczeniu wszystko przychodziło naturalnie. Nawet trudne emocje były łatwiejsze do zniesienia.
– Muszę znaleźć pracę. Muszę sią wyrwać choć na parę godzin do dorosłych ludzi. Dziewczynki chodzą do przedszkola, czemu nie…
– A wiesz, dlaczego znalazłam namiot? – spytała Anka. – Robiłam porządki w domu, bo nasza rodzina wreszcie się powiększy.
– Co? – stanęłam jak wryta i chwyciłam Ankę za ramiona. Mój wzrok automatycznie powędrował w okolice jej brzucha. – W ciąży na wyjazd? Zawsze byłaś szalona, ale żeby aż tak…
– To nie tak – zaśmiała się, ale w jej głosie pobrzmiewały smutne tony. – Wreszcie zdecydowaliśmy się na adopcję. No i zadzwonili. Po dwóch latach czekania.
– Czemu nic nie mówiłaś? – obruszyłam się.
Skrzyżowałam ramiona i powędrowałam przed siebie. Zastanawiałam się, jak to się stało, że przestałyśmy sobie mówić takie rzeczy.
– Będziecie wspaniałymi rodzicami – dodałam, kiedy Anka mnie dogoniła.
Obie przystanęłyśmy, by obserwować zanurzające się za horyzont słońce.
– Zawsze myślałam, że za bardzo cenisz sobie wolność – przyznałam po chwili ciszy. – No i masz fajną pracę.
– Nie żartuj – Anka mnie szturchnęła. – Wszystko ma swoje plusy i minusy. Po prostu starałam się czerpać z życia tyle, ile się da. Ale to nieprawda, że nie chciałam mieć dzieci.
– Jest mi głupio, że nic o tym nie wiedziałam – wsunęłam niesforny kosmyk włosów za ucho, nie patrząc na przyjaciółkę.
Targały mną sprzeczne emocje
Byłam szczęśliwa z powodu tego wyjazdu, zarazem czułam złość i rozczarowanie, że Anka nic mi nie powiedziała. O czymś tak istotnym. Ale skoro to był biwak szczerości, w końcu dotarło do mnie, że to ja unikałam kontaktu. Byłam zbyt zaabsorbowana swoimi sprawami i doglądaniem dzieci. Czasem się wstydziłam obecnej mnie, a jej zazdrościłam i uważałam za mądrzejszą. Bez wątpienia lepiej pokierowała swoim życiem. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Ekstra, że się zgodziłaś na ten nasz wypad – powiedziała Anka, kiedy w niedzielne przedpołudnie zwijałyśmy się do domu.
– To była bardzo spontaniczna decyzja! – parsknęłam śmiechem, przypominając sobie moją złość na krzyczące dziewczynki i harmider w domu. – Ale też się cieszę. Łączy nas więź, o którą powinnyśmy bardziej zadbać.
– Trzymam za was kciuki, zawsze trzymałam – dodała Anka. – Chcę, żebyś to wiedziała.
Z tymi słowami w sercu wróciłam do domu. Ogród spowity był ciemnością, kiedy wysiadłam na podjeździe. Samochód Anki zniknął w oddali. Patrząc na budynek, wzniesiony przez mojego męża niemalże gołymi rękami, poczułam… wdzięczność. Musiałam przyznać, że zatęskniłam za Michałem. Tamtym Michałem, który mi się oświadczył. Był odpowiedzialny, szarmancki i tak wiele mi obiecywał. Czy spełnił obietnice? Częściowo. Ale przecież ja także nie byłam idealna.
Nie zdążyłam wejść na schody, kiedy z cichym skrzypnięciem otworzyły się drzwi. Stanął w nich mój mąż.
– Nareszcie jesteś – powiedział głosem przepełnionym radością i ulgą, nie wyrzutem.
Podbiegłam do niego.
– Tęskniłam za tobą, za wami – wydukałam, połykając łzy.
– Wszystko będzie dobrze, obiecuję – odparł Michał. – I przepraszam… zachowałem się jak idiota. A tęskniłem jak wariat.
– Będzie dobrze, tego się trzymajmy – pogładziłam go po nieogolonym policzku i poczułam, jak po moim ciele rozlewa się ciepło.
Spojrzałam w niebo. Gdzieś pod tym samym niebem do swojego domu wracała Anka. Czułam, że nasze ścieżki znów się połączyły. Razem przecież zawsze jest raźniej. Gdy kładłam się spać, postanowiłam, że nazajutrz do niej zadzwonię.