Reklama

Wielkanoc zbliżała się wielkimi krokami, a ja coraz bardziej czułam, że w tym roku nie dam rady. Nie mogłam liczyć na żadną pomoc. Dzieci – jedno na obozie, drugie u babci. Mąż? No cóż, Michał od kilku lat potrafił się nieźle „wykręcać” od wszelkich porządków. Wszystko było na mojej głowie – mycie, gotowanie, sprzątanie, no i te cholerne okna.

Reklama

Stałam przy parapecie, z rozwianą grzywką i pianą na rękach, kiedy pomyślałam: „Dość! Nie jestem Kopciuszkiem. Zatrudnię kogoś”. I tak przez internetową grupę osiedlową trafiłam na ogłoszenie: „Czyszczenie okien profesjonalnie – tanio i szybko. Wiktoria”. Profil miał zdjęcie – dziewczyna w dresie, uśmiechnięta, bez makijażu. Pomyślałam: normalna, pracowita dziewczyna.

Umówiłam się na piątek przed świętami. O 9:00 zadzwonił dzwonek. Michał pił kawę w kuchni, w szlafroku. Gdy otworzyłam drzwi, aż się cofnęłam – stała tam młoda kobieta z błyskiem w oku, zgrabna, w sportowych legginsach i topie. „To ona?” – przeszło mi przez głowę.

– Dzień dobry, jestem Wiktoria – powiedziała, uśmiechając się tak, że przez chwilę zapomniałam języka w gębie.

– Proszę… proszę wejść – odparłam, cofając się do środka. Michał też spojrzał w jej stronę. Zbyt długo, zbyt uważnie.

Nie chcę być jedną z tych zazdrosnych żon, co dostają szału, jak mąż spojrzy na ładną kobietę, ale… coś w tej scenie mnie ukłuło. Michał przez całe przedpołudnie krążył po domu. Niby coś naprawiał w garażu, niby coś „szukał” w kuchni. A Wiktoria, choć miała myć okna w salonie, jakoś długo siedziała w jego gabinecie, pucując jedno okno przez… pół godziny?

Wtedy po raz pierwszy poczułam to świdrujące w brzuchu uczucie, którego nie da się pomylić z niczym innym – niepokój.

Nabrałam podejrzeń

Wieczorem, kiedy dzieci jeszcze nie wróciły, a w domu panowała cisza, której dawno nie zaznałam, usiedliśmy z Michałem do kolacji. On, jak zwykle, sięgał po telefon co parę minut, tłumacząc się pracą. Patrzyłam na niego uważnie.

– No no, chyba się zakochałeś w naszej pani od szyb? – rzuciłam niby żartem, mieszając sałatkę. – Bo od rana chodzisz jak nakręcony. Jeszcze trochę i sam okna wypucujesz.

Michał aż się zakrztusił pomidorem.

– Daj spokój… – prychnął nerwowo. – Nawet nie wiem, jak ma na imię.

Podniosłam brwi. Nie lubię, gdy ktoś robi ze mnie idiotkę.

– Serio? Bo wcześniej słyszałam, jak mówiłeś „Wiki”.

Zamilkł. Tylko żuł, długo i powoli. W końcu wzruszył ramionami.

– Może spojrzałem na telefon… Było w wiadomości od niej. Wiesz, z potwierdzeniem terminu. Przypadkiem zapamiętałem.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego, napiłam się wina i pozwoliłam, by przez chwilę zapadła między nami cisza.

Ale w głowie kłębiły mi się myśli.

Mój mąż nie pamięta imion dzieci koleżanek, nie wie, jak ma na imię sąsiadka z naprzeciwka, a tu nagle „Wiki”? Próbowałam siebie przekonywać, że to moja wyobraźnia. Że przecież jestem zmęczona, zestresowana przed świętami. Że każda kobieta czasem coś sobie dopowiada.

Ale coś było nie tak. To był ten moment, kiedy człowiek zaczyna słuchać własnej intuicji. A moja podpowiadała jedno: coś tu nie gra.

Miałam tego dość

To miało być zwykłe przedpołudnie. Zrobiłam kawę, odpaliłam piekarnik na mazurka i zaczęłam szykować jajka do malowania. Wiktoria znów przyszła – tym razem „dokończyć te górne okna w sypialni”, bo „światło poprzednio było kiepskie”.

Michał niby siedział w pracy, ale coś mnie tknęło. Zamiast iść do kuchni, poszłam w stronę gabinetu. Cicho otworzyłam drzwi i wtedy ją zobaczyłam.

Stała w jego gabinecie. Sama. Z telefonem Michała w dłoni.

– Przepraszam bardzo – odezwałam się, chłodno, spokojnie, ale tak, że aż się wzdrygnęła. – Co pani robi z telefonem mojego męża?

Wiktoria jak oparzona rzuciła aparat na stół.

– Ojej, ja tylko… myślałam, że to mój. Są identyczne.

– Naprawdę? – uniosłam brew. – Bo mój mąż nie ma różowego etui z cekinami.

Przez sekundę zamarła. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Popatrzyła mi w oczy – bezczelnie, ale bez słowa.

– Zostawił go tutaj. No to… spojrzałam. Przepraszam.

– A jakby tak mój portfel leżał na stole? Też by pani „zajrzała”?

Cisza.

Nie potrzebowałam więcej dowodów. Miałam dość. Adrenalina huczała mi w skroniach.

Dziękujemy za usługę, pani Wiktorio – powiedziałam, łapiąc za ścierkę i rzucając ją na blat. – Okna są już czyste. A my już sobie poradzimy z resztą sami.

– Ale… naprawdę… – zaczęła się tłumaczyć.

– Proszę wyjść. Teraz.

Stała jeszcze przez chwilę, jakby nie wiedziała, czy potraktować mnie poważnie. Ale chyba wyczuła, że nie żartuję. Wzięła swoją torbę i bez słowa wyszła.

Usiadłam przy stole. Drżały mi dłonie.

Nie wiedziałam jeszcze wtedy wszystkiego. Ale wiedziałam już, że coś jest nie tak. I że prawdopodobnie właśnie zaczynam odkrywać coś, co rozbije cały mój świat.

Nie wierzyłam mu

Tego wieczoru Michał wrócił z pracy później niż zwykle. Albo tak tylko twierdził. Wszedł do domu z torbą, z której wystawała butelka wina. Uśmiech na twarzy, całus w czoło, „jak ci minął dzień, kochanie?”. Gdyby nie to, że ja już wiedziałam – może bym się nawet dała nabrać.

Ale nie tym razem.

Telefon leżał na stoliku. I nie był zablokowany.

Nie szukam. Nigdy nie szukałam. Ale tym razem… spojrzałam. Może chciałam mieć pewność. Może chciałam znaleźć cokolwiek, żeby przestać wątpić. Albo odwrotnie – żeby wątpić mniej.

I wtedy zobaczyłam. SMS od nieznanego numeru.

"Twoja żona chyba coś podejrzewa... Ale było warto"

Krew mi uderzyła do głowy. Serce waliło jak młotem. Nie czekałam.

– Michał, możesz tu podejść? – zawołałam spokojnie, może nawet zbyt spokojnie.

Przyszedł z kuchni, z kieliszkiem w dłoni.

– Coś się stało?

Pokazałam mu telefon. Bez słowa.

Na chwilę zamarł.

– To… to nie tak jak myślisz – wyjąkał.

– To powiedz mi, jak jest. Bo ja już nie mam siły się domyślać.

Milczał. Potem wypalił:

– To tylko raz. Byłem pijany. To nie miało znaczenia. To ona… to Wiktoria zaczęła.

– Ach. Czyli biedny, pijany Michał. Skuszony przez złą panią od mycia okien. To twoja wersja?

– Anka, proszę cię, ja… ja nie chciałem. Naprawdę. To się po prostu… wydarzyło. Myślałem, że nikt się nie dowie.

Zaśmiałam się. Gorzko, cicho, nie wierząc w żadne z jego słów.

– Wiesz, co jest najgorsze? Nie, że mnie zdradziłeś. Tylko że tak cholernie łatwo ci to przyszło. Jakby nasze małżeństwo nic nie znaczyło.

Nie odpowiedział. A ja już wiedziałam, że coś we mnie umarło.

Przegrałam z panią od okien

Michał tej nocy spał na kanapie. Choć „spał” to za dużo powiedziane. Przewracał się z boku na bok, jęczał pod nosem. Przez większość nocy siedziałam w łazience, przy zamkniętych drzwiach, z kolanami pod brodą i pustym spojrzeniem wbitym w kafelki.

O szóstej rano wstałam. Bez słowa zebrałam jego rzeczy – poduszka, ładowarka, szczoteczka – i wyniosłam do przedpokoju.

– Michał, wynoś się. Nie dzisiaj, nie jutro. Teraz.

– Anka, proszę cię… – jego głos był ochrypły. – Nie róbmy tego tak nagle. Porozmawiajmy…

– Porozmawialiśmy. Wystarczająco. – Zamilkłam na chwilę. – Jesteśmy razem dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat! I przegrałam z panią, która myje okna. Nawet nie z kochanką z pracy, nie z dawną miłością. Z kobietą, która zarabia na życie ścierką i płynem do szyb!

– To nie tak… – zaczął.

– Nie kończ. Bo jak jeszcze coś powiesz, to rzucę w ciebie tą poduszką.

Zebrał się. Założył kurtkę. Nawet się nie obejrzał.

Zostałam sama w kuchni, w której pachniało jeszcze jego wodą po goleniu.

Pół godziny później poszłam do Danuty, sąsiadki z naprzeciwka. Wzięła mnie za rękę, zaprowadziła do swojego salonu jak dziecko.

– A mówiłam ci coś kilka dni temu? Że widziałam ich w samochodzie. Na parkingu. Wyglądali… intymnie. Ale myślałam, że może to twoja kuzynka albo coś…

Potarłam skronie. Zaczynała mnie boleć głowa.

– Nie była kuzynką, Danusiu. To była pani od okien.

Spojrzała na mnie zszokowana. I wtedy się rozpłakałam. Na dobre. Głośno, brzydko, z gulą w gardle i bólem w piersi.

Wiedziałam, że już nic nie będzie jak dawniej.

Zniszczył wszystko

Minęły trzy dni. Trzy długie dni, w czasie których nie jadłam prawie nic, a łóżko widziałam tylko z daleka. Telefon milczał, ale ja i tak co chwilę na niego patrzyłam. Aż w końcu się odezwał. Michał.

„Mogę wpaść, porozmawiać?”

Nie odpisałam. Dwie godziny później zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi. Stał z bukietem tulipanów, z torbą z ulubioną szarlotką z cukierni, z miną jak zbity pies.

– Anka… mogę?

Zrobiłam miejsce. Wszedł.

– Nie spałem – zaczął. – Nie jadłem. Myślałem tylko o tobie. O nas. To był największy błąd mojego życia.

Nie patrzyłam mu w oczy.

– Michał, ja nie zatrudniłam kochanki. Ja chciałam czyste okna na święta, a nie rozbity dom.

– Wiem… wiem, że to brzmi jak najgorszy banał, ale... nie wiem, co mnie podkusiło. To się wydarzyło raz, to nie miało znaczenia…

– Właśnie, że miało – przerwałam mu. – Miało, Michał. Bo dla mnie wszystko, co się dzieje za moimi plecami, ma znaczenie. Nawet jeśli trwa pięć minut, nawet jeśli byłeś „pijany” czy „zagubiony”... To nie jest kwestia jednej sytuacji. To jest kwestia decyzji. A ty wybrałeś.

Westchnął. Pokręcił głową.

– Nie chcę cię stracić.

Już mnie straciłeś.

Powiedziałam to cicho. Nie z wyrzutem. Po prostu stwierdziłam fakt. Chwilę potem poprosiłam go, żeby wyszedł.

Anna, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama