„Zatrudniłem młodą gosposię, w której zadurzyłem się po uszy. Perfekcyjnie wysprzątała nie tylko mój dom, ale też konto”
„– Słuchaj, a jaka kwota jest potrzebna? – zagadnąłem. – Daj spokój, Andrzej! Bez takich żartów – odparła, delikatnie mnie odsuwając. – No powiedz! – drążyłem temat. – Jakieś trzy tysiące w tym miesiącu by starczyło”.
- Listy do redakcji
Nadia pojawiła się w moim życiu kilka miesięcy po tym, jak zakończyłem małżeństwo z Hanią. Od momentu wyprowadzki byłej żony przestałem dawać sobie radę z ogarnięciem ogromnego domostwa, więc pomyślałem, że dobrym rozwiązaniem będzie znalezienie pomocy domowej. Postanowiłem zatrudnić młodą dziewczynę, pochodzącą z małej wioski gdzieś na wschodnich rubieżach kraju.
Była taka idealna
Schludna, skromna, spokojna. Wspomniała o studiach z zakresu kosmetologii, gdyż marzy o własnym gabinecie urody w przyszłości.
– Pracując u mnie dwa razy w tygodniu po 6 godzin nie będziesz mieć wielu obowiązków. Wystarczy, że ogarniesz mieszkanie, przyrządzisz jakieś jedzenie i wyprasujesz koszule. Koszule to podstawa. No to jak, wchodzisz w to? – dopytałem dla pewności.
– Wchodzę – odparła, a na jej twarzy zagościł pogodny uśmiech.
Pierwszego dnia po zatrudnieniu pomocy domowej poczułem, jakby w moim życiu pojawiła się istota nie z tego świata. W ciągu zaledwie pół dnia udało jej się doprowadzić całe mieszkanie do porządku – wszystko błyszczało, od posadzek i szyb w oknach, aż po świeżo upraną pościel i firanki. Uporała się z bałaganem, który narastał przez wiele miesięcy. Co więcej, zaskoczyła mnie, przygotowując pyszny domowy barszcz i rewelacyjną sałatkę.
– Chłopie, po prostu weź z nią ślub! – mój kumpel poklepał mnie po ramieniu, gdy mu wspomniałem o Nadii. – Robi pranie, ogarnia dom, gotuje, i to jeszcze z uśmiechem od ucha do ucha? Gdzie ci się trafi lepsza laska?
– Ale z was macho – prychnęła sekretarka kolegi, która słyszała naszą rozmowę i ostentacyjnie opuściła pomieszczenie.
– Ja już się więcej żenić nie planuję – zapewniałem, ale, jak się później okazało, byłem w błędzie.
Straciłem głowę dla Nadii
Bywało, że kończyłem pracę przed czasem lub ona przeciągała swój dzień, byśmy mogli razem zjeść te wszystkie smakołyki, które dla mnie szykowała. Potem gawędziliśmy trochę, a nieraz przegadaliśmy cały wieczór.
Odniosłem wrażenie, że Nadia świetnie się czuje, gdy jesteśmy razem, co wprawiało mnie w doskonały nastrój. Od czasu, gdy rozstałem się z Hanną, unikałem spotkań z kobietami, jednak z Nadią sprawa wyglądała zupełnie inaczej. W jej obecności mogłem być sobą, nie odczuwałem potrzeby, by kogoś udawać czy cokolwiek komuś udowadniać.
Moja eks stawiała mi nieustannie masę wymagań – w jej oczach ciągle robiłem coś źle. Uważała, że zarabiam za mało, mimo że jestem stomatologiem. Twierdziła, że nie staram się jej usatysfakcjonować, nie tańczę wokół niej tak, jak by tego oczekiwała. W pewnym momencie dałem sobie spokój z próbami, gdyż ustawiła poprzeczkę na takiej wysokości, że chyba nikt nie byłby w stanie jej dosięgnąć.
Nadia to zupełnie inna liga. Cieszyły ją nawet drobnostki – bukiecik kwiatów, który kupiłem po drodze, wracając do domu, czekoladki czy po prostu podziwianie zachodu słońca z pobliskiego bulwaru.
Pewnego razu, gdy wróciłem do domu po pracy, zastałem Nadię we łzach.
– Hej, co jest? Masz jakieś problemy? – spytałem, próbując dociec, co ją tak zasmuciło.
Szybko otarła łzy z policzków i wrzuciła trzymane w dłoni zdjęcia do torebki. Niestety, jedna fotografia wyślizgnęła jej się i wylądowała na ziemi. Chciała ją podnieść, ale ja byłem zwinniejszy. Na fotografii był uroczy brzdąc.
Powiedziała mi o synu
– Kim jest ten chłopczyk? – spytałem zaskoczony.
– Pozwól, że ci przedstawię Olka, mojego synka – odparła. – Wybacz, że wcześniej ci o nim nie wspomniałam, ale samotne matki często mają problem ze znalezieniem pracy. Kiedyś musiałam pilnie do niego pojechać na kilka dni, bo upadł z huśtawki i rozbił sobie głowę. Moja ówczesna szefowa bez wahania mnie wtedy zwolniła.
– Jest mi naprawdę przykro – odparłem, przekazując fotografię z powrotem. – Dlaczego płaczesz? Tęsknisz za nim?
– Tak – potwierdziła. – Brakuje mi go, a on w ostatnim czasie niedomaga. Opiekuje się nim moja matka i stara się jak tylko może, ale lekarze sporo kosztują, a ja ledwo jestem w stanie przesłać jej połowę z tego, co tutaj zarobię – wybuchnęła płaczem.
Przytuliłem ją mocno, chłonąc aromat jej włosów. Kompletnie oszalałem na jej punkcie. W głowie kołatała mi się myśl: „A co, jeśli kolega miał rację? Może faktycznie powinienem wziąć z nią ślub?”.
Rozważałem to w duchu. „Ściągnęłaby synka do tutaj, do miasta, ja poukładałbym sobie życie na nowo. Ona jest taka kochana. Bezproblemowa, serdeczna, nieskomplikowana…” – przekonywałem samego siebie.
– Słuchaj, a jaka kwota jest potrzebna? – zagadnąłem.
– Daj spokój, Andrzej! Bez takich żartów – odparła, delikatnie mnie odsuwając.
– No powiedz! – drążyłem temat.
– Jakieś trzy tysiące w tym miesiącu by starczyło. Jakby mamie się udało zabrać Olka do jakichś porządnych lekarzy…
Zapytałem, co mu dolega. Wspomniała zdawkowo o podejrzeniu jakiejś nietypowej przypadłości uwarunkowanej genetycznie.
Zakochałem się w niej
– Nie potrafię ci tego wyjaśnić w języku medycznym – rzuciła.
Dałem jej te trzy tysiące i zapewniłem, że pomogę też następnym razem.
– Jakby ci jeszcze coś było potrzebne, mów śmiało – dodałem dla otuchy.
W tym czasie połączyło nas uczucie – zaproponowałem jej wypad nad Bałtyk i od tego momentu sprawy potoczyły się własnym torem…
– Chciałbym, żebyś nie trudziła się pracą w moim domu – oznajmiłem jej po upływie miesiąca. – Zastanów się, czy to stosowne? Poszukam jakiejś studentki do porządków, a ty najzwyczajniej zamieszkaj tutaj i poświęć czas nauce – powiedziałem.
Miałem nadzieję, że Nadia będzie zadowolona z mojej propozycji – z tego, co mówiła, jej aktualne mieszkanie było naprawdę małe i ciasne. Ku mojemu zaskoczeniu nie chciała jednak ze mną zamieszkać.
– Przykro mi, ale to niemożliwe. Wynajmuję mieszkanie z dwiema bliskimi koleżankami, razem przyjechałyśmy do tego miasta. Gdybym się wyprowadziła, nie byłoby ich stać na wyższy czynsz – wyjaśniła.
– Na pewno znajdą kogoś na twoje miejsce – powiedziałem lekko, wzruszając ramionami. Nadia jednak szybko ucięła temat.
– Może za jakiś czas, dobrze? – wyszeptała, przytulając się do mnie czule.
Przyłapałem ją z innym
Parę miesięcy później zdecydowałem się poprosić ją o rękę. Pojechałem do jubilera w centrum handlowym, żeby znaleźć odpowiedni pierścionek zaręczynowy. Nagle wśród ludzi dostrzegłem Nadię.
– Hej, Nadia! – zawołałem, ale chyba mnie nie usłyszała.
Szła z jakimś gościem – słusznego wzrostu, odzianym w ciemne ciuchy, z wydziaranym na karku gadem. Koleś od pierwszego wejrzenia budził moje wątpliwości. Nie mogłem zrozumieć, po co moja ukochana zadaje się z takim facetem. Ewidentnie wybrali się na zakupy. Nadia kupiła kusą czerwoną sukienkę, a facet perfumy i krawat. Gdy dotarli na parking pod centrum handlowym, wsiedli do czarnego SUV–a. W środku chłopak przysunął się do niej i pocałował ją.
Parsknęła śmiechem. „To nie ta Nadia, którą znam” – przemknęło mi przez myśl. Byłem totalnie zaskoczony. Laska z auta sprawiała wrażenie pustej lalki.
Zaskoczony wróciłem do domu.
Czułem, że mną manipuluje
– Hej! – rzuciła, kładąc reklamówki z zakupami na blacie. – Mam plan, żeby ugotować jakąś zupkę. Masz ochotę wrzucić coś na ząb? – zagadnęła.
Obserwowałem ją w milczeniu, rozmyślając nad tym, w jaki sposób poruszyć temat faceta, z którym ją widziałem. Ostatecznie postanowiłem zachować to dla siebie. Doszedłem do wniosku, że najrozsądniej będzie, jak sam spróbuję zebrać o niej trochę informacji. Zwróciłem się o wsparcie do znajomego – Jurek był gliną, więc znał się na takich sprawach.
– Przez kilka najbliższych dni będę ją dyskretnie śledzić. A ty się wstrzymaj z działaniem i udawaj, że wszystko jest ok – zasugerował.
Postąpiłem zgodnie z jego poleceniem. W dniu jej urodzin zaprosiłem Nadię na obiad, podarowałem jej upominek i w żaden sposób nie dałem po sobie poznać, że straciłem do niej zaufanie.
– Co u Olka? Wszystko w porządku? – zagadnąłem, gdy jedliśmy deser.
Na te słowa jej twarz spochmurniała, ale odniosłem wrażenie, że tylko udaje smutek.
– Medycy obawiają się najgorszego. Mama zabrała małego do paru doktorów, ale ciągle brakuje kasy. Medykamenty dużo kosztują, a przecież trzeba jeszcze coś do jedzenia kupić – powiedziała cicho, wycierając załzawione oczy chusteczką.
Spytałem, jaką kwotę musi zdobyć Momentalnie się rozpromieniła.
– Cztery tysiące. Ale jak nie masz…
– Mam – odparłem.
„Ale nie dam” – przeszło mi przez myśl, gdyż w tamtej chwili odkryłem, o co jej chodzi.
Byłem naiwny
Kolega utwierdził mnie w moich domysłach.
– Ona to niezłe ziółko. Ma kilka etatów, nie tylko u ciebie. Celuje w samotnych lekarzy i adwokatów po rozwodzie, żeby ciągnąć kasę. Gadałem z pewnym kardiologiem. Facet ma sześć dych na karku, a wpadł po same uszy jak jakiś gówniarz. Wyciągnęła od niego trzydzieści tysięcy, a potem olała go. Jasne, że nie ma żadnego chorego dziecka, mieszka z tym kolesiem w dziarach. Daj sobie z nią spokój i wymień zamki w drzwiach, to moja rada. Sporo kasy poszło z dymem przez nią?
– Trzy tysiące, do tego parę nietanich upominków. Jakoś to przeboleję – stwierdziłem.
Następnego dnia wymieniłem zamki w drzwiach i przestałem reagować na jej próby kontaktu telefonicznego. Wykonała zaledwie dwa połączenia, po czym zapadła cisza. Nie starała się ze mną skontaktować w inny sposób, dowiedzieć się co zaszło ani dlaczego tak nagle postanowiłem zerwać znajomość. Najwyraźniej od samego początku miała nieczyste intencje, sądząc po jej reakcji. No cóż, okazałem się naiwniakiem, ale, jak to mówią, na własnych pomyłkach człowiek najlepiej się uczy.
Andrzej, 46 lat