„Zaufałam jej jak siostrze, a ona zniszczyła mi życie. Bez mrugnięcia okiem wcisnęła mi kredyt na 180 tysięcy”
„Przełknęłam ślinę. Przecież wczoraj jeszcze pisała mi, że wszystko ogarnia. Że mam się nie martwić. Pobiegłam na zaplecze. Weszłam przez tylne drzwi. Kawiarnia była... pusta. Kasy nie było. Naszego laptopa też nie”.

- Redakcja
Nigdy nie przypuszczałam, że największy błąd w moim życiu popełnię, słuchając serca. Wydawało mi się, że to właśnie ono wie najlepiej. Ale serce bywa naiwne. Tak jak ja wtedy – zmęczona, samotna, pragnąca czegoś więcej niż zimne światło korporacyjnych biur.
Przez ostatnie lata pracowałam w dziale marketingu dużej firmy farmaceutycznej. Niby wszystko było okej – umowa, pakiet medyczny i owocowe czwartki. Ale w środku czułam się wypalona. Gdy któregoś zerknęłam na swoje odbicie w monitorze, zobaczyłam kobietę zmęczoną, bez pasji, z cieniami pod oczami. Wtedy zaczęłam myśleć o zmianie.
Kinga pojawiła się w moim życiu jak promień słońca. Znałyśmy się ze studiów – była zawsze tą bardziej odważną, przebojową. Ja pisałam referaty, ona je przedstawiała. Po latach przypadkiem spotkałyśmy się na placu zabaw – nasze dzieci się bawiły, a my... zaczęłyśmy rozmawiać, jakby te lata nie istniały.
– A wiesz, że zawsze marzyłam o własnej kawiarni? Takiej z kącikiem dla dzieci, żeby mamy nie musiały się wstydzić, że ich dzieci hałasują – powiedziała wtedy Kinga, popijając kawę z papierowego kubka.
– Też myślałam o czymś takim. Z domowym jedzeniem, książkami... – odpowiedziałam, nieświadoma, że ten niewinny dialog popchnie moje życie w przepaść.
Zaczęło się od marzeń. Potem przyszły rozmowy i szkice na serwetkach. Wzięłam kredyt. Włożyłam wszystkie swoje oszczędności. Kinga twierdziła, że wnosi know-how i kontakty. Uwierzyłam. Przecież to była Kinga. Zawsze wiedziała, jak działa świat. A ja... po prostu chciałam w końcu czuć, że robię coś swojego. Że stworzę miejsce, do którego moje dziecko przyjdzie po szkole, gdzie inne matki odpoczną od świata. Miejsce, które będzie moje.
– To nasz czas – mówiła Kinga, stukając kieliszkiem prosecco w mój. – Teraz będzie tylko lepiej.
Wierzyłam jej. Bo przecież... ufałam. Jak siostrze. A teraz? Teraz nie mam nic. Tylko kredyt do spłacenia.
Nie miałam siły walczyć
– Co to jest za faktura? Na 7 tysięcy? – zapytałam, trzymając w ręku wydruk i czując, jak rośnie mi gula w gardle.
– A, to... konsultantka od strategii social media. Spokojnie, świetna babka. Dzięki niej mamy 20% więcej followersów – rzuciła lekko, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Ale my nawet nie mamy jeszcze sklepu online! A konto w mediach społecznościowych prowadzę ja – powiedziałam z napięciem. – Nie powinnyśmy takich rzeczy uzgadniać razem?
– Nie przesadzaj. Widziałam, że jesteś zawalona pracą. Chciałam cię odciążyć. Ufam jej, to dobra inwestycja.
Poczułam, jak coś mi się zaciska w klatce piersiowej. Jeszcze tydzień temu śmiałyśmy się razem, układając nowe menu dla maluchów. A teraz? Ona podejmuje decyzje za nas. Za mnie. Z moimi pieniędzmi.
– Ale to nasza firma. To nie są twoje prywatne zakupy. Wszystko mamy robić wspólnie. Tak się umawiałyśmy!
Westchnęła, jakby tłumaczyła coś dziecku.
– Serio? To nie spółka giełdowa, tylko kawiarnia z placem zabaw. Musimy być elastyczne. Trochę zaufania.
Zamilkłam. Nie miałam siły walczyć. Jeszcze wczoraj sama mówiłam mamie, że jestem dumna z tego, co tworzymy. Że może w końcu moje życie ma sens. I następnego dnia pojawiła się rysa. Mała, ale ostra.
Zesztywniała mi szczęka
Drzwi do lokalu były zamknięte. Nacisnęłam klamkę mocniej. Nic. Zajrzałam przez szybę – ciemno, cisza. Zimno przeszło mi po plecach. Przecież miałyśmy dziś rano spotkanie z dostawcą soków! Wyciągnęłam telefon. Dzwoniłam do Kingi już czwarty raz. „Abonent czasowo niedostępny”. Przełknęłam ślinę. Przecież wczoraj jeszcze pisała mi, że wszystko ogarnia. Że mam się nie martwić. Pobiegłam na zaplecze. Klucze miałyśmy obie. Weszłam przez tylne drzwi. Kawiarnia była... pusta. Nie tylko pusta – obdarta. Kasy nie było. Naszego laptopa też nie. Zesztywniała mi szczęka. Przez chwilę stałam w bezruchu. Zadzwoniłam do prawnika. Marek, stary znajomy jeszcze z czasów pracy w korporacji, oddzwonił po pół godziny. Opowiedziałam wszystko.
– Sprawdź kredyt firmowy. Sprawdź, na kogo figuruje. I konta. Masz dostęp?
Zalogowałam się drżącymi palcami.
– Marek... – wyszeptałam – jestem jedynym kredytobiorcą. 180 tysięcy.
– I to nie wszystko – odparł cicho. – Firma jest zarejestrowana tylko na ciebie. Kinga nie widnieje nigdzie.
Wtedy zrozumiałam. Wciągnęła mnie w pułapkę. Dałam się złapać jak głupia.
Miałam ochotę uciec
W końcu się odważyłam. Weszłam do banku i poprosiłam o historię konta firmowego. Pracowniczka spojrzała na mnie z niepokojem, widząc, jak mi się trzęsą ręce. Kiedy po chwili wręczyła mi wydruk, miałam ochotę uciec. Ostatnia większa wpłata: dwa tygodnie temu – przelew z urzędu miasta za projekt „kultura dla mam”. A potem? Dzień później wypłata – 92 tysiące złotych. Następnego dnia – 17 tysięcy. Potem – zero. Pustka.
– Wszystko przelała. Przed zniknięciem – wyszeptałam do siebie.
Zadzwoniłam do wspólnej znajomej.
– Kinga? Mówiła, że zaczyna nowe życie. Myślałam, że wiesz...
Z trudem dotarłam do domu. Klucze wypadały mi z rąk. Usiadłam na klatce schodowej, bo nie miałam siły wejść po schodach. Wieczorem zapukała sąsiadka. Przyniosła zupę.
– Co się dzieje? Widziałam zamknięty lokal. Wszystko w porządku?
Nie umiałam dłużej udawać.
– Kinga mnie oszukała – powiedziałam po raz pierwszy na głos. Głos mi się załamał. – Wszystko zabrała. Zniknęła.
Sylwia objęła mnie bez słowa. Pierwszy raz od lat płakałam jak dziecko.
Było mi wstyd
W nocy nie spałam. Leżałam na kanapie, wpatrując się w sufit. W głowie odtwarzałam każdą rozmowę z Kingą. Każdy uśmiech. I nagle – przypomniałam sobie rozmowę z byłym mężem.
– Nie wiem, czy to najlepszy pomysł – powiedział wtedy, kiedy opowiadałam mu z zapałem o kredycie i współpracy z Kingą. – Ty ryzykujesz wszystko, a ona? Co ma do stracenia?
– Przestań! Nie każdy chce mnie wykorzystać. To nie twoja sprawa – rzuciłam wtedy ostro, zła, że znowu węszy podstęp.
– Może i nie moja, ale jesteś matką mojego dziecka. I nie chcę, żebyś kiedyś do mnie przyszła, płacząc, że cię ktoś wkręcił – odparł cicho, z tym swoim spokojem, który zawsze mnie irytował.
Zignorowałam go. Zignorowałam wszystkich. Teraz czułam się, jakbym właśnie dostała policzek. Bo cała ta sytuacja – to nie była tylko zdrada przez Kingę. To był także dowód na to, że ja... nie chciałam widzieć. Że potrzebowałam tak bardzo tej wiary w kogoś, że odrzuciłam rozsądek. Patrzyłam na śpiącego Janka, skulonego pod kocykiem. I zalała mnie fala wstydu. Nie tylko za to, co się stało. Dałam się oszukać.
Trzymałam się za serce
Zobaczyłam ją przy wejściu do galerii. Stała przed sklepem z biżuterią, przeglądając coś w telefonie. Serce mi stanęło. Na sekundę. A potem ruszyłam w jej stronę jak w transie.
– Kinga?! – zawołałam ostro.
Odwróciła się powoli. Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. Potem... uśmiechnęła się.
– Hej, co za spotkanie...
– Spotkanie? – przerwałam jej, podchodząc bliżej. – Ty masz czelność się do mnie uśmiechać? Po tym, co zrobiłaś?!
– Spokojnie – powiedziała, rozglądając się nerwowo. – Nie rób scen.
– Scen?! Zniknęłaś z firmowymi pieniędzmi! Zostawiłaś mnie z kredytem na sto osiemdziesiąt tysięcy! Z firmą na moim nazwisku! Z pieprzonymi długami!
Kinga przewróciła oczami.
– Przesadzasz. Nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale obie ryzykowałyśmy. Też straciłam. Czas, reputację...
– Czas?! Reputację?! Straciłam życie, rozumiesz?! – krzyknęłam, głos mi się załamał. – Ufałam ci.
– Nie dramatyzuj – syknęła. – Może to był znak, że nie nadajesz się do prowadzenia biznesu?
Patrzyłam na nią i nie mogłam pojąć, jak kiedykolwiek wierzyłam, że mamy wspólny cel. Ona... po prostu wzięła, co chciała, i zostawiła mnie w ruinie.
– Jesteś potworem – wyszeptałam, a ona wzruszyła ramionami i odeszła, jakby właśnie zakończyła niezobowiązującą pogawędkę.
Stałam tam jeszcze długo, wśród obcych ludzi, trzymając się za serce.
Nie miałam złudzeń
Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam płakać. Wróciłam do pracy. Na razie dorywczo – tłumaczenia, korekty, czasem pomoc przy organizacji imprez. Przynajmniej jestem blisko Janka. On znosi to wszystko lepiej niż ja. Dzieci są bardziej odporne niż dorośli. Może dlatego, że jeszcze nie nauczyły się ufać zbyt mocno. Już nie mam już złudzeń. Nie wierzę w to, że dobre intencje zawsze zwyciężą, że każda przyjaźń jest czysta, że każdemu należy się druga szansa. Zaufanie to luksus. A ja... ja już nie jestem bogata. Mam dług, który jeszcze długo będę spłacać. Ale mam też coś, czego kiedyś nie miałam – świadomość. Granice. Umiejętność mówienia „nie”. To nie jest historia o sile. To historia o upadku. O lekcji, która kosztowała mnie wszystko.
Opowiadam ją nie po to, by ktoś mi współczuł. Ale żeby ktoś inny – może ty – nie zrobił tego samego. Nie pomyślał: „Ona by mnie nigdy nie oszukała”. Bo czasem właśnie ci, którym otwieramy drzwi najszerzej, są tymi, którzy przez nie przejdą z siekierą.
Anna, 42 lata
Czytaj także:
- „Żona sołtysa ma świecić przykładem, a ja szalałam z kościelnym. Mąż mi nie wybaczy, a ksiądz nie rozgrzeszy”
- „Narzeczona wydziwia i nie chce wziąć po mnie nazwiska. Zakpiła nie tylko ze mnie, ale i z tradycji”
- „Po 7 latach zwolnili mnie z pracy i zostałam na lodzie. Myślałam, że mój świat się skończył, ale wtedy pojawił się on”