Reklama

Zawsze byłam tą odpowiedzialną. Starszą córką, która umiała ugotować obiad, zanim nauczyła się porządnie liczyć, która po śmierci matki nie płakała, tylko zaparzyła ojcu melisę i przypomniała mu, że trzeba zawieźć Izę na próbę chóru. Tak widziała mnie rodzina. A ja… po prostu nie chciałam, żeby mój świat się rozsypał. Mama zmarła, kiedy miałam szesnaście lat, a Iza czternaście. Zniknęła nagle, bez pożegnania. Pamiętam tamtą noc, jakby to było wczoraj: zapach spirytusu w szpitalu i pustkę, która już nigdy nie dała się czymś zapełnić.

Reklama

Ojciec był naszym oparciem. Mimo bólu robił wszystko, byśmy czuły się bezpieczne. Dla mnie był ciepły, troskliwy, obecny – dla Izy... chyba też, choć coraz trudniej mi to dziś stwierdzić. Ona zawsze była trochę obok, bardziej zbuntowana, bardziej wycofana. Gdy ja wracałam z uczelni i opowiadałam mu o wykładach, Iza milczała przy kolacji. Kiedy ja czytałam mu listę leków, ona znikała na całe wieczory. Ostatni rok życia ojca był ciężki. Choroba wyniszczała go powoli, ale do końca był pogodny. To ja go pielęgnowałam, to ja podpisywałam papiery w hospicjum, to ja zorganizowałam pogrzeb. Iza… przyjechała dopiero na uroczystość. Uściskałyśmy się. Po raz pierwszy od lat.

Dziś patrzę na swoje życie i myślę, że choć nie było spektakularne, było dobre. Mam męża, dzieci, dom. Stabilność. Spokój. I przez chwilę po pogrzebie miałam też nadzieję, że z Izą będzie lepiej. Że może śmierć ojca pozwoli nam się zbliżyć. Myliłam się.

Coś mnie ścisnęło w żołądku

– Co zrobimy z domem? – zapytała Iza, kiedy zmywałyśmy naczynia po stypie.

– Na razie nie myślałam. Trzeba poczekać na akt zgonu, potem sprawy spadkowe… – westchnęłam, zmęczona, ale z ulgą, że wszystko już za nami.

– Może lepiej byłoby przepisać go na jedno nazwisko? – rzuciła lekko. – Dla uproszczenia sprzedaży. Wiesz, formalności, banki, notariusze…

Zawahałam się. Coś w jej głosie było zbyt gładkie, zbyt przygotowane, ale uśmiechała się spokojnie.

To przecież i tak będzie wspólna decyzja – dodała.

Znałam ją. Potrafiła być czarująca, kiedy czegoś chciała. To była moja siostra. Nasz ojciec. Nasz dom.

– No dobrze – powiedziałam cicho. – Jeśli ma być łatwiej, to w porządku.

Tydzień później byłyśmy u notariusza. Iza tłumaczyła wszystko jak księgowa – precyzyjnie, z wykresami, z uśmiechem.

– Zrobimy tak, żeby było sprawnie, okej? Ty podpiszesz jako zbywca, ja jako nabywca. Potem podział środków. Zaufaj mi.

Podpisałam. Nie czytałam dokładnie. Przecież to tylko dokumenty. Po wyjściu z kancelarii coś mnie ścisnęło w żołądku.

– To chyba było za proste – rzuciłam półżartem.

– Nie komplikuj – zaśmiała się Iza. – W końcu jesteśmy rodziną.

Zostałam oszukana

Pismo przyszło w środę. Otworzyłam je między gotowaniem obiadu a odbiorem dzieci ze szkoły. Przeczytałam raz. Drugi. Trzeci.

„Informujemy, że nieruchomość przy ul. Wierzbowej 15 została zbyta. Informacja wysłana na prośbę sprzedającego”.

Dom. Nasz dom. Sprzedany. A środki… przelane na konto Izy. Zadzwoniłam do niej natychmiast.

– Co to ma znaczyć? – warknęłam, z trudem panując nad głosem.

Nie teraz. Jestem zajęta – odparła chłodno.

– Sprzedałaś dom bez słowa?! Przecież miałyśmy to zrobić razem!

– Spotkajmy się. Pogadamy – rzuciła i się rozłączyła.

Usiadłyśmy w kawiarni. Przyszła spóźniona, w płaszczu, który wyglądał na nowy.

– Dlaczego to zrobiłaś? – spytałam bez wstępów.

– Bo życie nie jest sprawiedliwe – powiedziała cicho. – Ty miałaś miłość, ja mam dom.

Zamarłam. Serce tłukło mi się w piersi jak szalone.

– Co ty wygadujesz?

– Ty byłaś tą lepszą. Tą kochaną. Ja byłam dodatkiem. Tata cię wielbił. A mnie... tolerował.

Patrzyłam na nią, jakby była kimś obcym.

– O czym ty mówisz? Przecież... mogłyśmy wszystko podzielić. Sprawiedliwie. Po prostu… po ludzku.

– Sprawiedliwość? – zaśmiała się. – Wreszcie coś dostałam. Po swojemu.

Wyszłam bez słowa. Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce i jeszcze się przy tym uśmiechał.

Chciałam poznać prawdę

Siedziałam w salonie, w którym kiedyś ojciec czytał mi „Kubusia Puchatka”. Na kolanach album z dzieciństwa. Patrzyłam na zdjęcie: ja, wtulona w tatę, z uśmiechem od ucha do ucha. Iza, obok, lekko naburmuszona. Miała wtedy może pięć lat.

– Jesteś moja dzielną dziewczynką – mówił, poprawiając koc.

Pamiętam też, jak odrabiał ze mną lekcje, gotował mi rosół, kiedy chorowałam. A Izę…? Czy kiedykolwiek tulił ją tak jak mnie? Zadzwoniłam do cioci Marii.

– Karolina? Co się stało?

– Ciociu, powiedz mi szczerze… Czy tata kochał Izę tak samo jak mnie?

Zamilkła. Potem odchrząknęła.

– On się bał jej temperamentu. Ciebie rozumiał, z tobą łatwiej mu było się dogadać. A Iza… Zawsze mówił, że jest trudna. Że nie wie, jak do niej dotrzeć.

Zamknęłam oczy. Wszystko zaczynało układać się w całość.

– Myślisz, że dlatego mnie okradła?

– Nie wiem, dziecko. Ale to, co zrobiła, było podle.

Wieczorem wzięłam do ręki telefon. Znalazłam numer do Izy. Napisałam tylko jedno zdanie:

„Czy naprawdę cały ten dom był wart więcej niż siostra?”.

Odpowiedziała dopiero po dwóch dniach:

„Dla mnie był. Zawsze był”.

Przeszedł mnie dreszcz

Zebrałam się na odwagę. Zadzwoniłam.

– Możemy się spotkać? Bez kłótni. Po prostu… porozmawiać?

Westchnęła.

– W porządku. Jutro, o siedemnastej. Ta sama kawiarnia.

Przyszła punktualnie. W tej samej kurtce, ale już bez uśmiechu. Siedziała sztywno, jakby gotowa do ataku.

Nie przyszłam, żeby się użalać – zaczęłam. – Ale chcę cię zapytać… Czy naprawdę nie możesz podzielić się pieniędzmi? Choćby część?

Unikała wzroku. Milczała dłuższą chwilę.

– Nie – powiedziała w końcu. – Nie oddam nic. To rekompensata. Za dzieciństwo, za bycie drugą. Ty miałaś wszystko.

– To nieprawda. Obie straciłyśmy matkę. Obie żyłyśmy w cieniu tej tragedii. I nie zabrałam ojca.

– Może nie zabrałaś, ale miałaś go na wyłączność. Zawsze.

Poczułam, że nie przebiję się przez tę skorupę. Próbowałam jeszcze raz.

– Możesz przynajmniej przyznać, że to było nie fair?

– Może, ale nie zamierzam przepraszać. Po raz pierwszy w życiu mam coś własnego.

– A mnie zostawiasz z niczym.

– Nie z niczym. Masz swoje idealne życie. Męża, dzieci, dom.

Spojrzała na mnie z takim chłodem, że poczułam dreszcz. Wyszłam. Wiedziałam już, że nie odzyskam ani pieniędzy, ani siostry.

Odnalazłam swoje szczęście

Minęły tygodnie. Początkowo budziłam się z żalem, chodziłam spać z wściekłością. W pewnym momencie… coś we mnie pękło.

– Nie jedziesz dziś do pracy? – zapytał mąż, nalewając mi kawy.

– Wezmę urlop. Chcę spędzić dzień z dziećmi.

Zdziwił się, ale uśmiechnął. W parku patrzyłam, jak córka uczy brata jeździć na rolkach.

– Mamo, patrz! Nie przewróciłem się! – krzyczał Antoś.

– Brawo, kochanie!

Zrozumiałam, że moje życie jest tu. W tym śmiechu, w zapachu obiadu, w rozmowach z mężem wieczorem. Pewnej niedzieli zadzwonił brat cioteczny.

– Słyszałem, co się stało. Wiesz… dobrze, że nie walczysz na siłę. Nie da się zmusić kogoś do miłości. Nawet jeśli to siostra.

– Tak. Już to wiem – odpowiedziałam spokojnie.

Od tej pory nie odbierałam już wiadomości od Izy. Nie z zemsty. Z ochrony.

– Czasem trzeba odciąć się nawet od rodziny – powiedziałam pewnego dnia koleżance. – Jeśli więzy tylko ranią, nie są już więzami, tylko łańcuchem.

Zaczęłam oddychać pełniej. Nie miałam już domu z dzieciństwa, ale miałam nowy fundament. Zbudowany z uczciwości i zaufania – tym razem do siebie.

Odzyskałam spokój

Nie opowiadam tej historii z potrzeby zemsty. Nie po to, by ktoś poczuł się winny, ani by ktoś mnie żałował. Opowiadam ją, bo wiem, że zbyt wielu ludzi ufa bez zastrzeżeń tylko dlatego, że łączy ich krew. A krew... nie zawsze znaczy więź.

– Nigdy nie dawaj komuś czegoś, co może być dla ciebie wszystkim – powiedziałam kiedyś mojej córce, kiedy płakała, gdy koleżanka zdradziła jej sekret.

Dziś sama lepiej rozumiem sens tych słów. Nie odzyskałam domu. Nie odzyskałam siostry. Ale odzyskałam siebie. Odrzuciłam złudzenia i zbudowałam coś nowego – fundament z prawdy i zaufania. Dla mojej rodziny. Dla dzieci. Dla spokoju, który wreszcie znalazłam. Czasem jeszcze przejeżdżam obok mojego rodzinnego domu. Ktoś pomalował okna, zmienił ogrodzenie, ale to już nie nasz dom. To tylko miejsce.

Iza zniknęła z mojego życia. Może czasem ogląda się przez ramię. Może nie. Nie mam na to wpływu. I nie chcę już mieć. Przestałam już szukać sprawiedliwości. Skupiłam się na przyszłości.

Karolina, 46 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama