Reklama

Od dwudziestu dwóch lat pracuję jako sprzątaczka w szkole podstawowej. Kiedyś mówiło się „woźna”, potem „personel pomocniczy”, teraz znów wszyscy mówią po prostu „sprzątaczka”. I niech mówią, jak chcą – ja i tak wiem, kim jestem.

Wstaję codziennie o piątej. Zaparzam sobie herbatę z plasterkiem cytryny, bo kawy już nie mogę – serce wali po niej jak szalone. Zakładam stare spodnie, polar i ruszam w drogę. Klucze w kieszeni, rękawiczki gumowe w torbie, a w sercu spokój, bo przynajmniej wiem, co mnie czeka.

Myję podłogi, zgarniam śmieci po dzieciakach, zbieram to, co zostawiają – kanapki z kiełbasą, pogniecione zeszyty. Dzieci potrafią rzucić: „Ale tu śmierdzi!”, a nauczycielka tylko odwróci wzrok i przejdzie obok, jakbym była przezroczysta. Ale ja się nie skarżę. Pracuję uczciwie i z godnością. Kiedyś nawet byłam dumna, że jestem częścią tej szkoły.

Najwięcej dumy miałam wtedy, gdy mój Tomasz chodził tu do podstawówki. Sama mu szyłam fartuszki – granatowe, z białym kołnierzykiem. Prasowałam je w niedzielne wieczory, żeby od poniedziałku wszystko było jak spod igły. Pamiętam, jak siedziałam po nocach, prałam jego bluzki, a potem wieszałam na kaloryferze, żeby rano były suche.

A on taki był dumny, że mama pracuje w szkole. Czekał, aż skończę zmianę, brał mnie za rękę i szliśmy razem do domu, przez park. Czasem zatrzymywał się, żeby zerwać mi kasztana. „Dla ciebie, mamo. Bo ty jesteś najdzielniejsza”.

To było dawno temu. Teraz Tomasz jest dorosły. Ma narzeczoną – taką z „dobrego domu”, jak się mówi. Ładna, zgrabna, uśmiechnięta. I jakoś od tego czasu… inny się zrobił. Nie chodzi już tylko o to, że się rzadziej odzywa. Tylko jakby… patrzył na mnie inaczej. Nie powiedział tego wprost, ale widzę, że się mnie wstydzi.

Przygotowania do obiadu

Tomasz wszedł bez pukania, jak zwykle. Widziałam, że coś go gryzło, bo nie rozsiadł się swobodnie, tylko cały czas przestawiał kubek, podnosił, odkładał, nie patrząc na mnie.

– Mamo, mam sprawę – zaczął w końcu, odchrząkując. – W niedzielę jesteśmy zaproszeni do rodziców Zosi na obiad. Chcieliby cię poznać.

Uśmiechnęłam się odruchowo. Serce mi zadrżało – nie ze strachu, tylko z jakiejś cichej radości, że może jednak chce mnie wprowadzić w swoje nowe życie. Że jestem dla niego kimś ważnym.

– O, to bardzo miło. Co mam przynieść? Może coś upiekę?

– Nie, nie trzeba. – przerwał szybko. – Po prostu... przyjdź. Ale wiesz... ubierz się ładnie. Tak trochę bardziej elegancko.

Zaczęłam się śmiać, lekko, bo wydało mi się to zabawne.

– Przecież zawsze wyglądam jak królowa – powiedziałam z przymrużeniem oka, pokazując na mój znoszony, ale czysty sweter. – Będzie dobrze.

Nie odpowiedział od razu. Odchylił się na krześle, po czym dodał, już bardziej zdecydowany:

– I... jakby wyszło pytanie o pracę, to... nie mów wszystkiego. Możesz powiedzieć, że pracowałaś w administracji. Albo... że byłaś woźną. Albo najlepiej – nic nie mów.

Zrobiło mi się dziwnie zimno. Przestałam się śmiać. Patrzyłam na niego, czekając, aż powie, że żartował, że to nie tak, jak zabrzmiało. Ale on unikał mojego wzroku.

– Co mam mówić? – zapytałam cicho. – Przecież ja tylko sprzątam.

– No właśnie – rzucił. – Właśnie dlatego lepiej, żebyś... nie rozwijała tego tematu.

Skinęłam głową, żeby coś zrobić z tym milczeniem. Siedziałam potem i słyszałam w głowie jego słowa, powtarzające się raz po raz. Mój własny syn. Mój Tomasz. Ten, którego nosiłam na rękach, kiedy miał gorączkę, i ten, który przynosił mi rysunki z napisem „najlepsza mama na świecie”.

Zostałam w kuchni sama jeszcze długo po jego wyjściu. Dłonie miałam złożone na stole, jakby ktoś mnie o coś przesłuchiwał. Nie odezwałam się ani słowem, ale coś we mnie wtedy zamilkło na dłużej.

Nawet się nie zawahał

Ubierałam się długo. Kilka razy zmieniałam bluzkę, przymierzałam tę spódnicę z plisą, potem tamtą, czarną. W końcu wybrałam sukienkę, którą trzymałam na specjalne okazje. Miała prosty krój i delikatny kolor. Prasowałam ją dwa razy, mimo że nie było potrzeby. Chciałam wyglądać tak, żeby nikt się mnie nie wstydził.

Zosię widziałam wcześniej tylko raz, przelotnie. Uśmiechnięta, elegancka, z włosami w porządku, paznokciami też. Jej rodzice byli tacy sami – uprzejmi, schludni, pachnący czymś drogim. Powitali mnie przy drzwiach, podali rękę, zaprosili do stołu. Wszystko wyglądało, jakby zostało wyjęte z jakiegoś folderu.

Siedziałam wyprostowana. Ręce trzymałam na kolanach, odruchowo sprawdzając, czy nie mam jakiegoś paproszka na rajstopach. Obok mnie Tomasz – elegancki, jakby nie mój. Coś mówił, śmiał się, opowiadał o pracy, o planach. Kiwałam głową, kiedy wypadało.

W pewnym momencie ojciec Zosi zapytał:

– A czym się pani zajmowała zawodowo?

Zanim zdążyłam otworzyć usta, Tomasz wciął się z uśmiechem:

– Mama kiedyś pracowała w administracji, teraz raczej odpoczywa.

Powiedział to tak gładko, bez zawahania. Jakbyśmy wszyscy umówili się wcześniej na tę wersję. Jakby moje życie, moje poranki i popołudnia w szkole, nie miały żadnego znaczenia.

Nie poprawiłam go. Nie powiedziałam prawdy. Milczałam, jakby rzeczywiście nie było o czym mówić. Łyżka w dłoni trochę mi drżała. Słuchałam rozmowy, śmiechów, dygresji. Gubiłam się w tych wszystkich tematach, jakby to była inna rzeczywistość.

Patrzyłam na syna. Jak dobrze się w tym czuł, jak pewnie operował sztućcami, jak bez zawahania włączał się w każdą wymianę zdań. A ja? Ja siedziałam przy stole, obecna ciałem, nieobecna słowem. Jak cień. Od kiedy moje życie przestało być warte wspomnienia?

Kiedyś był inny

Wróciłam pieszo. Odmówiłam podwózki, tłumacząc się, że chcę się przewietrzyć. Kiedy drzwi mojego mieszkania zamknęły się za mną, zapadła cisza. Zdjęłam buty, płaszcz, odwiesiłam sukienkę na wieszak. Usiadłam przy stole.

Otworzyłam szufladę z pamiątkami. Trzymałam tam wszystko – zdjęcia, rysunki Tomasza, jego świadectwa, kartki na Dzień Matki. Wyciągnęłam jedno zdjęcie. Było stare. Tomasz miał może sześć lat. Stał w fartuszku, trochę za dużym, który sama uszyłam. Obok ja, z mopem w ręku. Ktoś wtedy zrobił nam to zdjęcie na korytarzu szkolnym. Tomasz się śmiał. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa.

Odwróciłam zdjęcie. Wzięłam długopis i napisałam na odwrocie: „Tak wyglądała moja praca. I twoje dzieciństwo”. Położyłam zdjęcie na środku stołu. Nie chowałam go z powrotem. Chciałam, żeby je zobaczył. Żeby pamiętał.

Pozostałe zdjęcia zebrałam do pudełka. Niektóre zatrzymałam na dłużej w dłoni – jak to z choinką, jak to z pierwszą komunią, jak to z wakacji w Międzyzdrojach, kiedy jeszcze wszystko było proste. Potem przykryłam je pokrywką. Zamknęłam pudełko. Odstawiłam na najwyższą półkę szafy.

Przez lata trzymałam te wspomnienia jak coś najcenniejszego. Ale dziś poczułam, że już nie chcę do nich wracać. Może kiedyś... ale nie teraz. Zostałam przy stole. Patrzyłam na to jedno zdjęcie. Na mnie z mopem. Na Tomasza z uśmiechem.

Przyszedł sam

Nie zadzwoniłam do niego. Nie pytałam, jak minął tydzień, czy Zosia polubiła moją sukienkę, czy pasowałam do wnętrza. Milczałam. Przyszedł sam. Wszedł, jakby czegoś zapomniał. Rozejrzał się, spojrzał na stół. Zdjęcie leżało dokładnie tam, gdzie je zostawiłam. Podniósł je. Przeczytał napis z tyłu. Zastygł.

– Wszystko w porządku? – zapytał, jakby nie wiedział, co powiedzieć.

– Wszystko – odpowiedziałam krótko.

Zrobiło się cicho. Zbyt cicho. W końcu spojrzałam na niego.

– Wstyd to nie to, co się robi – powiedziałam. – Tylko jak się kogoś traktuje.

Potem odwróciłam się do okna i nie mówiłam już nic więcej.

Nie będę udawać

Nie wyrzuciłam zdjęcia. Leży teraz w ramce, na półce nad stołem. Nie po to, żeby komuś coś udowadniać, ale żeby sobie przypominać. Przez wiele lat żyłam tylko dla niego. Każdy mój dzień miał sens, bo był Tomasz. Teraz uczę się żyć inaczej.

Nie wiem, czy będę częścią jego nowej rodziny. Może będę tą kobietą, która raz przyszła na obiad, a potem zniknęła. Ale już nie zamierzam się dopraszać, nie będę udawać nikogo innego, niż jestem.

Byłam sprzątaczką. Tak, pachniałam domestosem, a nie perfumami z drogerii. Ale z tych pieniędzy kupowałam mu buty, książki, bilet miesięczny. Myłam podłogi, kiedy on biegał po szkolnych korytarzach. Byłam wtedy szczęśliwa. Naprawdę. Teraz już nie muszę nikomu tłumaczyć, kim jestem. Wystarczy, że sama to wiem.

Kazimiera, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama