„Zawsze byłem maminsynkiem. Myślałem, że prześlizgnę się przez życie, między żoną a mamusią, ale się nie udało”
„Moja żona i moja matka. Marta i Teresa. Obie ważne. Obie kochane – każda po swojemu. I żadna nie mówi tego wprost, ale wiem, że nie jestem po prostu synem i mężem. Jestem jakimś trofeum. Czasem pośrednikiem, czasem mediatorem. A najczęściej – zmęczonym ich konfliktem facetem”.

- Redakcja
To nie jest otwarta wojna. Nie ma wrzasków. Nie ma „nienawidzę jej”. Są tylko drobne ruchy – mama zjawia się bez zapowiedzi z domowym obiadem, który „pewnie Marta nie miała czasu ugotować”. Marta z kolei wita ją uprzejmym uśmiechem, ale od razu chowa pieczeń do lodówki. „Zjemy jutro, dzisiaj miałam coś innego w planie.”
Nawet ja nie wiem, czy to rywalizacja, czy tylko ja tak to odbieram. Ale jedno wiem na pewno – coraz częściej wracam do domu z napięciem w żołądku. Unikam spotkań trójką. Unikam rozmów. Tylko jak długo można unikać? Własna żona patrzy na mnie pytająco. Matka dzwoni codziennie, jakby sprawdzała, czy jeszcze po jej stronie jestem. I nie wiem, ile jeszcze wytrzymam, zanim coś pęknie. We mnie.
Żona miała racje, ale w głowie miałem pustkę
– Tomek, ty się mnie boisz?
Zatrzymałem się w pół ruchu, z pilotem w ręce. Chciałem właśnie zmienić kanał, jak gdyby to miało odciągnąć nas od tego, co wisi między nami od tygodni.
– Co? – mruknąłem, zaskoczony pytaniem.
– No właśnie. Zawsze tak odpowiadasz. „Co?”, „Hm?”, „Nic.” Jakbyś chciał zniknąć. A przecież jesteś... – westchnęła i oparła się o framugę drzwi. – Jesteś obok, ale jakby cię nie było.
Odłożyłem pilot. Chciałem coś powiedzieć, ale w głowie było pusto. A przecież miałem sto wersji tej rozmowy – każdą z nich odkładałem na później.
– Zmęczony jestem, Marta. Tylko tyle.
– Tomek... Nie jestem głupia – usiadła naprzeciw mnie. – Od jakiegoś czasu, kiedy dzwoni twoja mama, milkniesz. Czasem wychodzisz do drugiego pokoju. A jak się spotkamy wszyscy razem... siedzisz spięty, jakbyś był na rozmowie kwalifikacyjnej.
Nie wytrzymałem. Skrzywiłem się, jakby mnie coś ukuło.
– Nie stawiaj mnie między wami. Proszę.
– A nie jesteś już między nami? – spojrzała na mnie uważnie. – Bo ja czuję, że jestem twoją... współlokatorką. Współdzielimy przestrzeń, a twoje myśli są... gdzieś indziej.
Nie umiałem jej odpowiedzieć. Bo miała rację. Nie zdradzałem Marty – ale zdradzałem naszą bliskość. Codziennie. Wycofaniem. Milczeniem. Ucieczką. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że coś się psuje. I że to się nie naprawi samo.
Pierwszy raz poczułem złość na mamę
– Tomeczku, tylko zapytać chciałam... – Mama poprawiła serwetkę na stole, choć nikt z nas jej nie używał. – U was wszystko dobrze, prawda?
Spojrzałem na nią. Wiedziałem, do czego zmierza. Tak samo, jak wiedziałem, że nie powiem prawdy. Albo nie do końca.
– Dobrze, mamo. Marta ma teraz więcej pracy. Ja też trochę zabiegany. Wiesz, jak to jest.
– Och, pewnie. Ale tak pytam... Bo jakoś ty cichy ostatnio. I rzadziej wpadasz. – Uśmiechnęła się słodko, a ja już wiedziałem, że to tylko wstęp.
– Mamo...
– Nie, nie. Nic nie sugeruję – uniosła ręce w obronnym geście. – Ale wiesz... Ja ciebie znam, ty zawsze miałeś swoje zdanie. A Marta... No cóż, ona ma takie... swoje spojrzenie na wszystko. Ty chyba kiedyś mówiłeś, że się z nią nie zgadzasz, prawda?
Zamilkłem. To nie było pytanie. To była pułapka.
– Mamo, nie stawiaj mnie między sobą a Martą.
– Ale ja... Ja tylko... – spojrzała na mnie zraniona, jakby naprawdę nie wiedziała, o co mi chodzi. – Chciałam pomóc.
I wtedy pierwszy raz poczułem coś więcej niż frustrację. Poczułem złość. Bo to nie była pomoc. To było ciche przeciąganie liny.
W drodze powrotnej do domu miałem w głowie echo jej słów: „Ty zawsze miałeś swoje zdanie”. Tylko że teraz moje zdanie się nie liczyło. Byłem dorosły, miałem żonę, własne życie – a czułem się jak chłopiec przy tablicy. I obie kobiety patrzyły, czy odpowiem dobrze.
Zaprosiłem mamę. Celowo
Kolacja miała być zwyczajna. Pieczony łosoś, ryż, sałatka. Marta wszystko przygotowała sama. Ja tylko zaprosiłem mamę. Celowo. Już nie mogłem dłużej udawać, że nie widzę.
Usiedliśmy. Przez chwilę był tylko dźwięk sztućców. Mama pochwaliła łososia. Marta się uśmiechnęła, ale tak, jak się uśmiecha do obcych. Ja siedziałem z sercem bijącym jak bęben.
– Muszę coś powiedzieć – odezwałem się. Obie odwróciły głowy w moją stronę.
– Czuję się... jakby każdy dzień był wyborem. Między wami. – Odłożyłem widelec. – I mam tego dość.
Marta zamrugała szybko. Mama przestała przeżuwać.
– Tomek, przecież ja nigdy...
– Mamo – przerwałem jej. – Ty robisz to nie wprost. Aluzje. Wzdychanie. Dobre rady, które brzmią jak ocena.
– Ja? Przecież ja się nie wtrącam!
– A ja? – Marta w końcu się odezwała. – Też pewnie przeciągam linę? – Spojrzała na mnie bezbronnie. – Bo jeśli tak, to powiedz to wprost.
– Nie mówisz tego, Marta. Ale... czuję, że jesteś zazdrosna. Że się zamykasz, kiedy mama dzwoni. Że chcesz, żebym się opowiedział.
Zapadła cisza. I wtedy Marta powiedziała cicho:
– Bo czuję, że twoja matka wciąż cię kontroluje.
Mama zerwała się z krzesła.
– Jak śmiesz! Po wszystkim, co dla was robię!
– Boję się, że ona próbuje mnie odsunąć – dokończyła Marta, wpatrując się w stół.
Nie wytrzymałem. W gardle ścisnęło mnie coś, czego nie czułem od dziecka.
– Kocham was obie. Ale nie umiem tak dłużej żyć.
I wtedy po raz pierwszy... rozpłakałem się przy nich obu.
Przez chwilę pojawiła się nadzieja
Spotkały się w kuchni dzień po kolacji. Słyszałem, jak rozmawiają.
– Słyszałam, że Tomek wziął urlop na jutro – odezwała się mama cicho.
– Tak. Musi odpocząć. Za dużo tego wszystkiego...
Zapanowała cisza. Woda bulgotała w czajniku. Marta nalała do kubków. Podała jeden mamie.
– Nie chcę ci go zabrać – powiedziała w końcu. – Chcę tylko mieć go też dla siebie.
Mama uśmiechnęła się gorzko.
– Wiem. I może to właśnie boli. Że już nie jestem jego „wszystkim”.
– Ale on cię wciąż kocha. Tylko teraz... inaczej. – Marta spojrzała na nią z dziwną czułością. – On nie umie postawić granicy. My obie go uczymy jak być sobą.
– Wychowywałam go sama. Od ósmego roku życia. Nie miałam nikogo poza nim. Całe życie był tylko mój – mama zamilkła i przetarła oczy.
– To musiało być trudne – powiedziała Marta cicho.
Teresa spojrzała na nią inaczej. Już nie jak na rywalkę. Raczej jak na kobietę, która zrozumiała coś, czego wcześniej nie chciała przyjąć. Nie rozwiązały wszystkiego. Nie rzuciły się sobie w ramiona. Ale przez chwilę... był spokój. I coś nowego. Może nie zaufanie. Ale początek.
Zawsze byłem maminsynkiem
Czasem jadę samochodem i nie pamiętam drogi. Tak samo mam z niektórymi decyzjami w życiu – wiem, że gdzieś skręciłem, ale nie pamiętam kiedy.
Z Martą zamieszkaliśmy razem sześć lat temu. Pamiętam to pierwsze śniadanie, pierwsze wspólne zakupy. Mieliśmy plan, żeby wszystko robić „po swojemu”. Bez schematów, bez cudzych oczekiwań.
A potem przyszła pierwsza wspólna Wigilia. Mama przyniosła karpia, którego nie prosiliśmy. Marta się uśmiechnęła, ja nic nie powiedziałem. „To tylko ryba”, pomyślałem. Ale to był pierwszy skręt w złym kierunku.
Zawsze byłem maminsynkiem. Może dlatego, że tata zniknął, zanim nauczyłem się porządnie czytać. Mama była wszystkim. I nikt mnie nie nauczył, jak być z nią i bez niej jednocześnie.
Kiedy poznałem Martę, coś się zmieniło. To była inna bliskość – nie opieka, nie czułość matki. Tylko partnerstwo. Dorośliśmy obok siebie. Ale ja... nie dorosłem do bycia mężczyzną między dwiema kobietami.
Zamiast budować mosty, udawałem, że nie ma przepaści. I wyszło jak zawsze – każda z nich czuła się osamotniona. A ja? Ja byłem chłopcem w garniturze dorosłego. Dopiero teraz zrozumiałem, że nie muszę wybierać. Ale muszę mówić. Stawiać granice. Kochać Martę jako mąż. Mamę – jako syn. Dorosły syn. Może w końcu to zrozumiałem.
Błądzę mniej
Nie zmieniło się wszystko. Marta nie zaczęła nagle kochać mojej matki. Mama nie została idealną teściową. Ale coś pękło – w dobrym sensie. Przestało być duszno.
Z mamą widuję się rzadziej, krócej. Staram się nie odbierać telefonu w biegu, tylko dzwonić wtedy, kiedy mogę rozmawiać uważnie. Czasem się obraża, że „tak rzadko”, ale uczymy się siebie od nowa.
Z Martą rozmawiam więcej. Nie tylko o tym, co trzeba kupić, co zrobimy w weekend. Mówię jej też, kiedy mam wątpliwości. Kiedy jest mi źle. Kiedy tęsknię – nawet jeśli to za czymś, co już się nie da pogodzić.
Uczę się być mężem, który nie chowa się za „zmęczeniem”. Synem, który nie ucieka od odpowiedzialności, ale też nie daje się nią przytłoczyć.
Wiem, że jeszcze będą kolacje z napięciem, rozmowy, po których ktoś trzaśnie drzwiami. Ale wiem też, że już się nie dam w to wciągnąć. Nie jestem mediatorem. Nie jestem czyjąś własnością.
Jestem mężczyzną, który wreszcie przestał milczeć. I mam nadzieję, że kiedyś przy wspólnym stole będziemy siedzieć nie jako drużyny w przeciwnych narożnikach, ale po prostu – jako rodzina. Nieidealna. Ale prawdziwa.
Tomasz, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż marudził, bo gotowałam inaczej niż jego matka. Szybko dałam mu bilet w 1 stronę prosto do kuchni teściowe”
- „Rodzice przepisali na mnie dom. Rodzeństwo uznało, że ich okradłem, bo im się należy tak samo”
- „Dałam się wyciągnąć synowej na zakupy w Black Friday. Okazało się, że promocje nie były jedyną atrakcją tego dnia”