„Zawsze mówiłam przyjaciółce, że zbytnio rozpieszcza syna. Pięknie jej się za tę miłość syneczek odpłacił, nie ma co!”
„Od urodzenia dostawał od matki wszystko, czego zapragnął. To naturalne, że matka kocha syna i chce dla niego jak najlepiej. Problem jest wtedy, gdy uczucie wygrywa ze zdrowym rozsądkiem. Ostrzegałam, prosiłam, wszystko na nic. Oto, kogo wychowała ta troskliwa matka”.
- Bogusława, lat 58 lat
Lubię stare Powązki. To wyjątkowo piękne miejsce, pełne zabytkowych nagrobków. Ilekroć mam chandrę, chodzę tam na grób Wandy. Przyjaźniłyśmy się przez całe nasze dorosłe życie. Zawsze mogłam na nią liczyć, wypłakać się na jej ramieniu, gdy było mi ciężko czy choćby tylko ponarzekać. Cieszyła się z moich sukcesów i przeżywała porażki. Bardzo mi jej brakuje.
Od śmierci przyjaciółki minęły dwa lata, ale mimo że miała syna i wnuka, tylko ja odwiedzam jej grób. Na płycie wciąż wyryte jest wyłącznie nazwisko zmarłego męża Wandy, a metalowa tabliczka z jej imieniem i nazwiskiem leży luzem, bo dotąd nikt nie przymocował jej do krzyża. Aż dziw, że wiatr jej nie porwał.
Gdy zapalałam świeczkę, jak zwykle zastanawiałam się nad tym, czy moja przyjaciółka nie kochała zbyt mocno? Ale czy można kochać za mocno własnego syna? Artur był dla niej wszystkim, poświęciła mu całe swoje życie. W „nagrodę” umierała samotnie w hospicjum, na próżno wypatrując ukochanego dziecka, które w tym czasie szybko spieniężało resztki jej dobytku.
Prasowała mu markowe koszule i zaopatrywała w gotówkę
Była niezwykle dzielna. Mąż zmarł na zawał, gdy ich synek miał zaledwie dwa lata. Nie załamała się, a ponieważ skończyła politechnikę, zdecydowała, że samodzielnie poprowadzi firmę budowlaną, która została po mężu. Mimo że była młodą, filigranową kobietą, z powodzeniem szefowała murarzom, malarzom oraz elektrykom. I to jak! W dodatku sama wychowywała dziecko.
Firma świetnie prosperowała, więc synkowi nie brakowało niczego. Już w szkole średniej miał najdroższe zagraniczne ciuchy kupowane za bony towarowe w Peweksie i wszystko, czego tylko zapragnął. Rozpieszczany przez matkę Artur, o dziwo, uczył się bardzo dobrze, z łatwością więc zdał na wyższą uczelnię – oczywiście na najmodniejszy wtedy Handel Zagraniczny, oblegany głównie przez dzieci dyplomatów.
Troskliwa matka prasowała mu markowe koszule i zaopatrywała w gotówkę, którą przepuszczał niczym książę. Ona pracowała od świtu do nocy, on od nocy do świtu balował. Zdarzało się, że nad ranem podjeżdżał pod blok… dorożką. Miał fantazję i gest. Próbowałam Wandę przekonać, że spełniając wszystkie zachcianki syna, psuje go, ale ona odpowiadała:
– Chcę mu zrekompensować brak ojca. Na pewno kiedyś to doceni.
Gdy Artur był na trzecim roku studiów, Wanda za oszczędności całego życia i kredyt kupiła mu dwupokojowe mieszkanie, umeblowała, wyposażyła też w rodową porcelanę i srebra. Korzyść z tego była taka, że wreszcie mogła skupić się na własnym prywatnym życiu.
Wandziu, popełniasz błąd
Miałam nadzieję, że gdy syn się wyprowadzi, Wanda zamieszka z przyjacielem, który od kilku lat kochał się w niej na zabój. Poznała go, gdy Artur był jeszcze w liceum. Jej firma remontowała wtedy budynek PAN. Drobną kobietką groźnie pokrzykującą na malarzy zachwycił się jeden z pracowników naukowych. Tak bardzo, że już wkrótce nie wyobrażał sobie bez niej życia. Nazywała go Rumcajsem, bo posturą i gęstą brodą przypominał postać z czeskiej kreskówki. Wreszcie miała przy sobie silne męskie ramię, mężczyznę, na którym mogła polegać. Pokochała go, ale swoje uczucia ukrywała przed synem.
– Wandziu, nie rozumiem, dlaczego to robisz – mówiłam. – Masz przecież prawo do szczęścia.
– Artur go nie lubi – odpowiadała. – A moje dziecko jest dla mnie najważniejsze.
Gdy tylko syn wyprowadził się od Wandy, przestała ukrywać związek z Rumcajsem. I wtedy zaczęło się piekło. Artur przestraszył się, że utraci swoją pozycję. Bał się, że matka pod wpływem kochanego mężczyzny przejrzy na oczy i przykręci kran z gotówką. Knował, prowokował konfliktowe sytuacje, w których Wanda stawała po stronie syna. Robił wszystko, żeby skłócić matkę z jej mężczyzną i przegonić „rywala”. Dziwiłam się, że Rumcajs to wytrzymuje, co więcej – wkrótce się nawet oświadczył! Gdy tylko Artur się o tym dowiedział, wściekł się. Postawił ultimatum „Albo on, albo ja”. I Wanda znów mu uległa. Syna kochała bardziej.
– Wandziu, popełniasz błąd – przestrzegałam przyjaciółkę. – Artur nie ma prawa dyrygować twoim życiem. Jest strasznym egoistą. Za jakiś czas ożeni się i co wtedy? Będziesz samotną kobietą na próżno wypatrującą syna w oknie. A co z twoim Rumcajsem? Myślisz, że odtrącony ukochany zechce czekać na ciebie wiecznie? Przecież głęboko go zraniłaś.
Nie czekał. Odszedł, a kilka lat później ożenił się z inną.
Na głowę upadłaś?
Tymczasem Artur skończył studia. Dzięki Wandy znajomościom dostał pracę w zagranicznym koncernie. Wysokie zarobki i lukratywne stanowisko psuły go coraz bardziej. Szpanował, urządzał przyjęcia dla prominentnych gości, którym serwował najdroższe trunki. Lekką ręką przepuszczał zarobione pieniądze, ale też rodowe srebra, porcelanę… Zyskał jednak kobietę życia. Niebiedną i taką samą jak on snobkę. Ożenił się. Mieszkaniem w bloku nie dało się imponować, państwo młodzi postanowili więc zamieszkać w ekskluzywnym zamkniętym osiedlu dla bogatych, budowanym na obrzeżach stolicy.
Strzeżonym, ze specjalnym centrum rekreacyjnym i basenem wyłącznie dla mieszkańców. Luksusowy apartament miał być gotowy za rok. Cóż z tego, że miesięczna rata wynosiła połowę pensji prezesa wielkiej firmy i że trzeba było sprzedać mieszkanie kupione przez matkę, żeby wpłacić wkład. Na szczęście oczekując na apartament, nie wprowadzili się do Wandy, tylko do kawalerki Artura żony. Fortuna jednak kołem się toczy. Wkrótce zupełnie niespodziewanie Artur stracił pracę. Przestał więc płacić raty na wymarzone gniazdko.
Pewnego wieczoru wpadła do mnie roztrzęsiona Wanda. Już od progu oznajmiła hiobową wiadomość:
– Artur zaprzepaścił dorobek całego mojego życia, mieszkanie, które mu kupiłam przepadło… Umowa z deweloperem zakłada utratę wpłaconego na początku wkładu, jeśli nie spłaca się rat dłużej niż trzy miesiące. Toż to barbarzyństwo. Jak mógł coś takiego podpisać?! Absolwent ekonomicznej uczelni, handlowiec, menadżer! Chyba nie przeczytał tego punktu umowy…
– Raczej wierzył, że intratną posadę dostał dożywotnio – dodałam. – I tak mieszkanko sprezentowane przez matkę spuścił w klozecie. Całe szczęście, że nie jest właścicielem twojego, bo za chwilę i ty byłabyś bezdomna.
Spojrzałam na Wandę i oniemiałam. Wyraz jej twarzy mówił wszystko…
– Czy chcesz powiedzieć, że przepisałaś na Artura swoje mieszkanie?! – zapytałam.
– Tak. Chciałam jeszcze za życia uporządkować swoje sprawy, żeby oszczędzić Arturkowi tego łażenia po urzędach…
– Na głowę upadłaś? Na tamten świat się wybierasz? Oddaj mu jeszcze swój samochód, bo służbowego chwilowo nie posiada. Tylko zostaw sobie garaż, bo jak przepuści twoje mieszkanie, to przynajmniej będziesz miała gdzie spać.
Pokłóciłyśmy się wtedy, ale miałam nadzieję, że ta rozmowa otworzy jej oczy. Wanda miała przecież jeszcze rodową biżuterię, cenne obrazy, antyczne meble. Tą resztką majątku po rodzicach powinna zabezpieczyć sobie przyszłość. Bo co będzie jak, nie daj Boże, kiedyś zachoruje?
Wanda nic o tym nie wiedziała
Niestety spełniły się moje obawy. Artur długo nie mógł znaleźć pracy, zaciągnął więc mnóstwo długów. Oczywiście sprzedał matki samochód i garaż. Na szczęście nie dobrał się do reszty majątku, bo wreszcie po raz kolejny udało mu się stanąć na szczycie. Dostał intratną posadę. Znów mógł szpanować. Ale do tego brakowało mu odpowiedniej oprawy. Sprzedał więc z żoną jej kawalerkę, zaciągnął kredyt na hipotekę mieszkania Wandy (niedawno przepisanego na niego) i kupił wielki dom pod Warszawą. Wkrótce narodził się potomek. Artur z małżonką postanowili, że ona rzuci pracę i będzie kobietą domową. Żona prezesa powinna przecież tylko leżeć i pachnieć. I jeszcze wydawać przyjęcia dla prominentnych gości.
Wanda była szczęśliwa. Nie przyjmowała do wiadomości, że syn żyje ponad stan, a synowa jej nie lubi – teściowa z niewielką emeryturą, dojeżdżająca na wigilijną kolację kolejką WKD… Nie było się czym chwalić. Na ekskluzywne letnie grill party czy przyjęcia z okazji imienin syna Wanda nie była zapraszana. Przyjeżdżała tylko na święta. Artur też rzadko u niej bywał.
Nie miał dla niej czasu nawet wtedy, gdy ciężko zachorowała. Walka z rakiem trwała kilka lat i przez cały ten okres Wanda była sama. Pomagałam jej, jak mogłam, woziłam do lekarzy, na badania. Syn miał ją w nosie. Kiedyś w nocy zasłabła, nie mogła się podnieść. Z trudem dotarła do telefonu, dzwoniła, ale Artur nie odbierał, bo komórkę zostawił na dole w salonie, a spał w sypialni na górze. Tak się później tłumaczył. W końcu dodzwoniła się do mnie. Wściekłam się, pojechałam do niego i cóż widzę? Arturek tej nocy świetnie się bawił, a rano miał kaca… Powiedziałam, co myślę i tyle mojego, że obiecał załatwić opiekunkę.
Obiecał, ale nie załatwił. Bo jak się okazało, znów stracił pracę i nie miał za co opłacić opiekunki. Od kilku miesięcy on i jego rodzina żyli z pożyczonych pieniędzy. Wanda nic o tym nie wiedziała. Wreszcie Artur postanowił, że nigdy nikt już go z pracy nie wyrzuci i założył własną firmę. Otworzył salon meblowy. Nie byle jaki, bo z holenderskimi meblami ogrodowymi z tekowego drewna. Dla bogatych. Wanda była załamana.
– Bogusiu, czy mój syn nie mógł otworzyć sklepu z czymś, co się dobrze sprzedaje? – mówiła zmartwiona. – Na takie meble stać chyba tylko ministra. Znowu umoczy kupę pieniędzy. Meble do ekspozycji musiał kupić, a za każdą dostawę trzeba płacić żywą gotówką. Zadłużył się tak bardzo, że chyba już się z tego nie wygrzebie.
Wreszcie miał wolną rękę!
Miała rację. Nikt nie kupował ekskluzywnego towaru, bo po pierwsze – zabrakło pieniędzy na lokal wystawowy w eksponowanym miejscu, a po drugie – Państwo Wielcy Właściciele mieli dwie lewe ręce do pracy. Przyjeżdżali do salonu, jak się wyspali i szybko wychodzili, bo po co siedzieć, skoro i tak nie ma klientów.
Ktoś podpowiedział Arturowi, że tekowe meble ogrodowe najlepiej będzie wystawić na polu golfowym. Przychodzą tam ludzie z wielką gotówką zaczerpnąć ruchu na świeżym powietrzu. Wystawił więc je pod chmurką i zapłacił pani z pobliskiego stoiska cateringowego, by w razie deszczu rozkładała nad ekspozycją parasole, a zainteresowanym wręczała wizytówki z telefonem do właściciela biznesu. No przecież ani on, ani jego żona nie będą tam wysiadywać w charakterze sprzedawców! Efekty można było przewidzieć. Tekowe meble z pola golfowego, nieco już zużyte, w końcu stanęły w ich własnym ogrodzie. Kredyt wraz odsetkami sięgnął wartości Wandy mieszkania i bałam się, że teraz syn sprzeda je razem z matką.
Moja przyjaciółka czuła się coraz gorzej, wymagała stałej opieki. Wtedy syn wpadł na genialny plan. Długi paliły go jak rozżarzone żelazo, miał też w planach kolejny świetny interes. Żeby zrealizować koncept, wystarczyło szybko sprzedać mieszkanie matki. Oczywiście bez jej wiedzy. Zamiast opiekunki załatwił więc… hospicjum. Przeprowadził to niespodziewanie dla wszystkich i tak błyskawicznie, że Wanda nie zdążyła nikogo zawiadomić. Miała godzinę na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy.
W ostatniej chwili zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jedzie karetką do hospicjum, ale nie wie nawet, do którego. To był ostatni telefon od niej, bo nie miała przy sobie komórki. Troskliwy syn zadbał o to, by nie mogła porozumieć się ze światem. Nikogo nie poinformował, gdzie Wanda jest. Nie zamierzał jej odwiedzać, nie zostawił pieniędzy, by mogła sobie kupić choć butelkę wody mineralnej. Zabrał torebkę. Obiecał, że wkrótce do niej przyjdzie… A kiedy tylko jej się polepszy, znów przywiezie ją do domu. Czekała na próżno. Tymczasem Artur wystawił jej mieszkanie na sprzedaż, jak również obrazy, meble i biżuterię. Opróżnił też konto, bo Wanda mając do syna bezgraniczne zaufanie, zrobiła go pełnomocnikiem. Wreszcie miał wolną rękę!
Nie mogę powstrzymać złośliwej satysfakcji
Moją przyjaciółkę znalazłam w ursynowskim hospicjum, jedynym, za które Artur nie musiał płacić. Leżała tam miesiąc. Cierpiała, ale najbardziej bolało ją matczyne serce. Na próżno czekała na syna, który nazajutrz miał jej przywieźć świeżą bieliznę, ubranie, książki…
Najpierw mówiła, że nie przyjechał, bo ma dużo pracy, potem sama przestała w to wierzyć. Nie odwiedził jej też wnuk. Nikła w oczach, nie walczyła już z chorobą. Nie miała motywacji. Dzień przed śmiercią powiedziała, że popełniła dwa wielkie błędy: odrzuciła mężczyznę, który ją kochał i poświęciła życie synowi, który kochał wyłącznie siebie. I że dziś nie potrafi sobie tego wybaczyć.
– Bogusiu – powiedziała wtedy – nie kochaj nikogo zbyt mocno. Taka chora miłość jest destrukcyjna. Nie służy ani tobie, ani tym bardziej osobie, którą kochasz.
Wanda nie doczekała się odwiedzin syna. W tych dniach finalizował bowiem sprzedaż jej mieszkania. Gdy opróżniał lokal z resztek dobytku, runął w dół po schodach. Znosił z drugiego piętra telewizor i nagle się potknął. Nogi w gips, telewizor już tylko na śmietnik. Sześć tygodni o kulach i pokrycie kosztów leczenia, to był cios w jego hulaszcze serce.
Nawet w ostatniej drodze była samotna, bo Artur nie zawiadomił nikogo o pogrzebie. Gdy zapytałam go, dlaczego ani razu nie odwiedził matki, odpowiedział, że nie chodzi w takie miejsca, bo ma szpitalną fobię.
Pieniądze uzyskane ze sprzedaży majątku Wandy przeznaczył na spłatę długów i nową inwestycję, na którą oczywiście zabrakło mu funduszy, więc znów zaciągnął długi. Kolejny interes szybko splajtował, bo ani Artur, ani jego małżonka nie lubią pracować. A jak wiadomo, samym zadawaniem szyku pieniędzy się nie pomnoży.
Nigdy nie cieszyłam się z cudzego nieszczęścia. Ale jak pomyślę, że Artur połamał nogi właśnie wtedy, kiedy to potajemnie i w pośpiechu wyprzedawał majątek matki, gdy ona żegnała się z życiem, nie mogę powstrzymać złośliwej satysfakcji. Przypadek czy karząca ręka sprawiedliwości? Jeśli jednak była to kara z niebios, to jakże niewielka w stosunku do przewin!