Reklama

Każdego pierwszego stycznia od pięciu lat, w samo południe, otwieram portfel, w którym trzymam zdjęcie mojej matki. Mam je właśnie od pięciu lat… Nigdy nie znałam matki. Nigdy mnie nie przytulała. Nigdy nie całowała mnie przed snem i nie opowiadała bajek na dobranoc. O tym, kim była, dowiedziałam się dopiero kilka miesięcy po jej śmierci. W samo południe w Nowy Rok.

Reklama

Mam siostrę?

Właśnie podawałam mężowi do łóżka ciepłe mleko z miodem i czosnkiem. Wyglądał żałośnie z czerwonym nosem i spuchniętymi policzkami. Zawsze tak ma, kiedy dostaje wysokiej gorączki. Przez to nie poszliśmy na zabawę sylwestrową, co jeszcze bardziej go dobijało. I mnie. Mieliśmy bilety na wielki bal… Pierwszy w moim życiu. Uważałam, że to był najgorszy sylwester, jaki przeżyłam – z marudzącym mężem – i najgorszy Nowy Rok. Wtedy właśnie rozległ się dzwonek do drzwi.

Witek spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

– Zaprosiłaś kogoś? Przecież źle się czuję – powiedział z pretensją.

– Nie zapraszałam. Nie nadymaj się.

Mąż westchnął ciężko, ostentacyjnie sięgnął po termometr i okręcił się kołdrą.

Ruszyłam do drzwi.

Na korytarzu stała czterdziestoparoletnia kobieta. Nie najgorzej ubrana.

– Tak? – spytałam.

Nieznajoma sięgnęła po kartkę, coś z niej przeczytała i ponownie zwróciła wzrok w moją stronę.

– Pani Maria…

Znów zerknęła na kartkę i z trudem przeczytała moje nazwisko, w którym jest dużo „ś”, „sz” i „cz”. Twardy akcent i wymowa wskazywały, że nieznajoma pochodzi z Niemiec.

– Tak, to ja. W czym mogę pomóc? – zapytałam, zaintrygowana.

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Mam na imię Ruth. Ja jestem… twoja siostra… psi… pszszyrodnia.

Przez chwilę nie bardzo rozumiałam, co mówi, a potem pomyślałam, że to jakiś żart. Ale na twarzy Niemki nie widziałam najmniejszego uśmiechu. Raczej rozrzewnienie, a w kącikach jej oczu szkliły się łzy.

– Chyba musiała mnie pani z kimś pomylić – bąknęłam niepewnie.

– Kto to? – z wnętrza mieszkania zawołał Witek.

– Moja siostra – powiedziałam półgłosem.

Nieznajoma podała mi niewielką fotografię.

– To nasza Mutter… Twoja i moja. Jesteśmy siostry.

Siostra. Moja siostra. Myśl i łączące się z nią uczucie były dla mnie całkiem nieznane. Jestem sierotą. Wychowałam się w domu dziecka. Nigdy nie znałam swojej matki. A tu nagle – gdy skończyłeś, człowieku, 49 lat – ktoś przychodzi, pokazuje ci fotkę i mówi, to twoja matka.

I jeśli nawet uda ci się to pojąć rozumem, nie jest łatwo ustosunkować się do tego emocjonalnie. Poukładać w sercu.

A więc ona nigdy o mnie nie zapomniała!

Oczywiście zaprosiłam Ruth do domu, poprosiłam, aby usiadła.

Po chwili przyzwyczaiłam się do jej nieco kanciastej polszczyzny i wtedy opowiedziała mi niezwykłą historię.

W 1964 roku pewna osiemnastoletnia dziewczyna urodziła córeczkę, której dała na imię Maria. Nie była jednak w stanie jej wychować ani nakarmić, więc oddała ją do domu dziecka. Potem wyjechała do Niemiec w ramach łączenia rodzin. W Hamburgu spotkała przystojnego mężczyznę. Rok później wzięli ślub, a po dwóch latach na świat przyszła Ruth. Jednak kobieta nie mogła zapomnieć o córeczce, którą zostawiła w Polsce. Kiedy była już bogatsza, postanowiła ją odnaleźć w tajemnicy przed swoją niemiecką rodziną. Niestety, ciężko zachorowała.

– Nasza Mutter – kontynuowała Ruth – umarła pół roku temu, w sierpniu. Już wiem, dlaczego uczyła mnie po waszemu… Kazała dobrze poznać polski. Żebym mogła cię odnaleźć.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, a ja czułam, jak przepełniają mnie niezwykłe uczucia – żal, radość, może trochę gniewu. Zawsze marzyłam o rodzinie i nigdy jej nie miałam. Jako dziecko wymyśliłam sobie przyjaciółkę, z którą się bawiłam, zawierzałam jej swoje troski i tajemnice. Nazywałam ją moją siostrą.

I nagle poczułam radość – wreszcie mojej marzenie się spełniło. Miałam rodzinę. Miałam siostrę. Matka mnie kochała… Pod powiekami zapiekły mnie łzy, które chciały się wydostać.

Ruth położyła dłoń na mojej. I to jakby zburzyło mur. Przytuliłyśmy się do siebie po raz pierwszy, szlochając okropnie. Ryczałam jak bóbr. Płakała Ruth i nawet Witek, który okręcony w koc, z rozpaloną twarzą, przysłuchiwał się naszej rozmowie.

– Nasza Mutter umarła w sierpniu – Ruth wreszcie się opanowała. – Ale to, co ci teraz opowiem, jest naprawdę niezwykłe… Widzisz, ja nic o tobie nie wiedziałam. Nawet jak umierała, nic nie powiedziała. Pochowałam ją na cmentarz, gdzie leży w grobie rodzinnym mój Vater. Tego samego dnia wieczorem poprosiłam najbliższych znajomych Mutter i jej Freundinen… to znaczy przyjaciółki. Zrobiłam jedzenie i wspominaliśmy najlepsze lata.

Ruth zamilkła i popatrzyła na swoje dłonie, potem potrząsnęła głową.

– Tak trudno wierzyć, ale… Goście poszli do domy po dziesiątej wieczorem. Posprzątałam i już miałam się myć, gdy zadzwoniła moja… jak to… komórkowy telefon. Odebrałam. I… usłyszałam głos Mutter. Tak, wiem – Ruth uniosła dłoń, żebym jej nie przerwała – to dziwne. Słuchaj dalej. Mutter nakazała mi, żebym następnego dnia poszła do Herr Kronenberga, notariusza, i przeczytała list, który zostawiła u niego w szarej kopercie 20 lat temu.

– Mama do ciebie zadzwoniła? – spytałam z niedowierzaniem. – Po śmierci?

Ruth skinęła głową.

Otworzyć po śmierci

– Myślałam, że to żart, ale znam głos Mutter. Jej ton. Zawsze tak mówiła, jak chciała, żebym coś zrobiła bez dyskusji. To była ona. Chciałam ją spytać, jak to możliwe, ale połączenie kaputt. Nagle. I tylko taki dziwny szum był w słuchawce przez cały czas, jak mówiła.

– Może to jednak jakiś chory dowcip? – niepewnie spytał Witold.

– Pomyślałam o tym też. Zaraz zadzwoniłam do operatora. Poprosiłam, żeby podali mi, z jakiego numeru w ciągu ostatniej godziny dzwonili na mój. Sprawdzili i powiedzieli, że nikt do mnie nie telefonował.

W pokoju na dłuższy czas zapadła cisza. Wtedy wreszcie zrozumiałam, czemu mój ślubny tak na mnie dziwnie od jakiegoś czasu łypie. Gość za stołem, a ja nawet nie podałam herbaty! Zrobiłam więc solidną kolację, nakarmiłam Rucię, jak zaczęłam w myślach nazywać siostrę, a ona opowiedziała, co stało się dalej.

– Nie mogłam uwierzyć w ten telefon z zaświatów, ale musiałam wiedzieć, czy miałam halucynacje z żalu za Mutter.

Więc następnego dnia pobiegła do Herr Kronenberga. Stary notariusz sprawdził coś w jakiejś księdze, skinął głową i z wielkiej szafy, z samego dna wyciągnął szarą kopertę. Oprócz nazwiska Ruth widniał na niej odręczny dopisek zrobiony ręką mamy: „Otworzyć po mojej śmierci”.

– A zatem ten telefon i twoja rozmowa z mamą nie były przywidzeniem – powiedziałam podekscytowana.

– Nie, nie były – Ruth odetchnęła głęboko. – Mój mąż sprawdził w internecie, czy były podobne zjawiska. I tak, były. Nawet sporo. Nazywa się to po angielsku electronic voice phenomena. Podobno jest teoria, która mówi, że zmarli, którzy przeszli w inny stan energetycznego istnienia, mogą posługiwać się falami elektromagnetycznymi, czy coś w tym rodzaju.

– Wierzysz w to? – w głosie Witolda brzmiał sceptycyzm.

– Nie wiem, czy w to wierzę, czy nie. Wiem jedno – koperta, o której dowiedziałam się przez telefon, okazała się prawdziwa. No i ty jesteś prawdziwa… – Rucia uściskała moją dłoń i znowu mocno mnie do siebie przytuliła.

W ten sposób moje życie zmieniło się na zawsze

W kopercie był długi list, w którym nasza matka opisała całe swoje życie. Po polsku. A przede wszystkim swoją rozpacz po tym, jak musiała oddać córeczkę do sierocińca. W swej ostatniej woli mama nakazywała Ruth, żeby odnalazła swoją siostrę i podzieliła się z nią pozostawionym przez mamę spadkiem. Mniej więcej wychodziło na to, że miałam odziedziczyć jakieś trzydzieści tysięcy euro… Znowu zapadło milczenie. Spojrzeliśmy po sobie z mężem. To robiło się coraz dziwniejsze.

– Dziwicie się, co tutaj robię – Ruth uśmiechnęła się melancholijnie. – Być może ktoś inny zapomniałby o telefonie, wytłumaczył sobie, że to głupie, i zatrzymał pieniądze. A może by sobie niczego nie tłumaczył. Po co mu jakaś siostra, której nigdy nie widział. Woli pieniądze. Jednak nasza Mutter nauczyła mnie wielu dobrych rzeczy. Jedna z nich to uczciwość. Ale… – Ruth popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się tak jakoś rzewnie, z głębi serca, że i ja poczułam, jak coś łapie mnie za gardło – …nawet, gdyby Mutter mnie tego nie nauczyła, to i tak bym ciebie znalazła. Kiedy byłam mała dziewczynka, wiele razy śniło mi się, że bawimy się razem. Kiedy mówiłam o tym Mutter, głośno płakała. Wtedy nie wiedziałam dlaczego. Teraz już wiem. Zawsze chciałam cię poznać!

Tamtego wieczoru przez długi czas siedziałyśmy przytulone do siebie, wpatrując się w fotografię naszej mamy.

Reklama

Już nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne… No może chyba tylko to, żeby Witold wreszcie wyzdrowiał, gdyż jak choruje, to staje się małym chłopcem. Nieznośnym i strasznie marudnym.

Reklama
Reklama
Reklama