Reklama

Zawsze powtarzam sobie, że te święta będą inne. Spokojniejsze, cichsze i takie… nasze. A jednak, gdy tylko listopad przechodzi w grudzień, coś we mnie zaczyna drżeć – jakby od środka ktoś delikatnie, ale uporczywie szarpał za nerwy. Może to przez te miesiące przygotowań. Przecież zaczynam planować Wigilię już we wrześniu: menu, dekoracje, ustawienie stołu, nawet playlistę kolęd, żeby atmosfera była idealna. Tak bardzo pragnę, żeby choć raz wszyscy się uśmiechali naprawdę, a nie tylko z przyzwyczajenia. Chcę mieć rodzinę, która potrafi usiąść razem i nie ranić się słowami. I może właśnie dlatego zawsze się potykam. Bo im więcej chcę, tym bardziej los się ze mnie nabija. A najbardziej – teściowa.

Spotkania z teściową mnie stresowały

Kocham mojego męża, ale coraz częściej mam wrażenie, że podczas naszych sporów z teściową nie stoi po mojej stronie, tylko pośrodku, a czasem wręcz tyłem do mnie. On twierdzi, że przesadzam i że „mama jest, jaka jest”, ale to ja później zbieram odłamki z jej słów i min. Uwielbiam go, ale kiedy widzę, jak po raz kolejny puszcza jej zachowania płazem, czuję, jakby we mnie coś cichło. Dziś rano, kiedy krzątałam się po kuchni, wciąż sprawdzając, czy barszcz nie jest za kwaśny, czy ryba się nie rozpada, zerknęłam na zegarek – za godzinę przyjeżdżają. Serce mi stanęło.

– Kochanie… – zaczęłam ostrożnie, gdy mój mąż wieszał lampki na balkonie. – Obiecaj mi tylko jedno. Że dziś… będzie spokojnie. Że jak mama zacznie… no wiesz… to powiesz coś, dobrze?

On przewrócił oczami.

– Ala, proszę cię, nie zaczynaj. Będzie dobrze. Jak zwykle robisz z igły widły.

Westchnęłam i nagle poczułam, jakby napięcie wypełniało mnie po brzegi. Dlaczego aż tak mi zależy? Dlaczego marzę o idealnej rodzinie, skoro wiem, że jej nie mam? Może próbuję zaszyć dziury z dzieciństwa, te wszystkie niedopowiedzenia, ciche dni i awantury za ścianą? Może chcę, żeby moje dzieci miały święta, które ja zawsze widziałam tylko w reklamach? Złapałam się na tym, że zaciskam ręce na fartuchu.

– Byle tylko dziś wyszło idealnie… – wyszeptałam, jakbym mogła tym zaklęciem zatrzymać nadciągającą burzę.

Chciałam, żeby wszystko się udało

Kiedy usłyszałam dzwonek, poczułam, jak serce przyspiesza. Wzięłam głęboki oddech, wygładziłam obrus i spróbowałam się uśmiechnąć. Otworzyłam drzwi. Teściowa weszła jak burza, w płaszczu jeszcze nieodpiętym, w szpilkach stukających o podłogę, z miną kogoś, kto przyszło tu ratować dom przed żywiołem. Rozejrzała się po mieszkaniu i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rzuciła swoje słynne zdanie.

– To ja tu rządzę, nawet jeśli to nie moje mieszkanie.

Uśmiechnęłam się słabo. Czułam, jak mój mąż za moimi plecami napina ramiona, ale – jak zawsze – nie powiedział nic. Teściowa weszła głębiej, od razu zmierzając do stołu. Przytrzymałam oddech.

– No kto tak kroi rybę? – zapytała tonem, który nie pozostawiał złudzeń, że odpowiedź i tak jej nie interesuje. – Daj mi to.

Zabrała mi talerz z rąk, jakby byłam pomocą kuchenną, która źle wykonała polecenie. Patrzyłam, jak poprawia po mnie wszystko, czego dotknęłam przez ostatnie trzy dni. Przestawiła świeczniki, talerze, serwetki. Nawet sianko pod opłatkiem uznała za „nierówno ułożone”.

– Mamo, daj spokój – próbował wtrącić mój mąż, ale zrobił to tak cicho i niepewnie, że jej to tylko dodało siły.

Ja natomiast stałam obok i czułam, jak we mnie rośnie coś, co trudno nazwać. Frustracja mieszała się z bezsilnością. Miałam wrażenie, że stawałam obok stołu, który przygotowywałam przez trzy dni i nagle ktoś jednym ruchem przekreślił cały mój wysiłek. Uśmiechałam się, choć w środku drżałam. Każde jej słowo brzmiało jak wyrzut, jakby wszystko, czego dotknę, było nie dość dobre. Patrzyłam na męża, czekając, że powie coś stanowczo, ale on tylko westchnął i zaczął pomagać jej przestawiać nakrycia. W tej chwili zrozumiałam, że ten wieczór zaczyna wymykać mi się spod kontroli. A to był dopiero początek...

Od początku wyczuwałam katastrofę

Goście siedzieli już przy stole, a ja nakładałam sałatkę, tę samą, którą przygotowywałam poprzedniego wieczoru, obierając warzywa do późna. Pachniała tak, jak powinna. Lubiłam ten zapach, kojarzył mi się z domem, z bezpieczeństwem. Chciałam, żeby i moje dzieci zapamiętały takie chwile. Teściowa wzięła łyżkę, powąchała sałatkę i skrzywiła się teatralnie, tak żeby wszyscy widzieli.

– Z cebulą? – zapytała głośno, choć nie czekała na odpowiedź. – Nikt normalny nie je cebuli w święta.

Zanim zdążyłam zareagować, podniosła miskę, podeszła do kosza i wyrzuciła wszystko jednym ruchem. Miska uderzyła o dno pojemnika, a mnie coś ścisnęło w brzuchu tak mocno, że zabrakło mi tchu. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. Młodsze zaczęło płakać pierwsze, a starsze po chwili dołączyło.

– Mamo… dlaczego babcia tak robi? – zapytał młodszy drżącym głosem, ocierając łzy rękawem.

Uklęknęłam przy nich, próbując mówić spokojnie, choć głos łamał mi się z każdym słowem.

– Czasem dorośli też mają zły dzień. Zaraz wszystko naprawimy… dobrze? – Dotknęłam ich policzków, ale wiedziałam, że nie potrafię tego naprawić.

– Nie przesadzajcie – mruknęła teściowa, siadając na swoje miejsce. – Sałatkę zawsze można zrobić od nowa. W tym domu wszystko trzeba robić od nowa.

Mąż odchrząknął i próbował ją usprawiedliwiać: – Mama tylko chciała, żeby było tak, jak zawsze… – powiedział, nie patrząc na mnie.

Te słowa zabolały bardziej niż wyrzucona sałatka. Poczułam gorąco pod oczami, a po chwili łzy same popłynęły, chociaż starałam się je powstrzymać. Siedziałam przy stole, drżąc, a jednocześnie próbując utrzymać na kolanach młodsze dziecko, które wtulało się we mnie i szlochało. Słyszałam jeszcze, jak teściowa psioczy coś pod nosem i w tamtym momencie poczułam, że tracę władzę nad wieczorem, nad rodziną, nad sobą samą. Wszystko, co przygotowywałam miesiącami, rozsypywało się w jednej chwili. Zamiast magii była bezradność, a zamiast radości – wstyd.

Takiego finału się nie spodziewałam

Gdy kolacja dobiegała końca, czułam jedynie zmęczenie. Nie chciało mi się już nawet sprzątać, ale wiedziałam, że teściowa nie zniosłaby widoku talerzy na stole. Wyszłam więc do kuchni po ręczniki papierowe i wtedy usłyszałam jej kroki za sobą.

– W tej kuchni panuje bałagan – powiedziała, zanim jeszcze weszła. – Nic nie jest zrobione tak, jak trzeba.

Stałam odwrócona tyłem, zaciskając dłonie na blacie. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nagle rozległ się odgłos przesuwającego się obcasa, a potem głośny upadek.

– Aaaaaa! Moja ręka! – krzyknęła nagle teściowa.

Odwróciłam się i zobaczyłam ją na podłodze, trzymającą się za nadgarstek. Obierki, które spadły wcześniej z deski, musiały się podsunąć pod jej but. Zamarłam, a po chwili pobiegłam do niej.

– Proszę się nie ruszać. Zaraz zadzwonię po pomoc – powiedziałam drżącym głosem.

Mąż wpadł do kuchni z przerażeniem na twarzy: – Co mam robić? – zapytał roztrzęsiony.

Teściowa jęczała, obwiniając wszystko i wszystkich wokół, a ja poczułam w sobie dziwne rozdarcie. Z jednej strony coś we mnie podpowiadało: widzisz, życie potrafi być sprawiedliwe. Z drugiej natychmiast pojawiło się poczucie winy. Przecież leżała przede mną starsza kobieta, potrzebująca pomocy. Wiedziałam jednak jedno: po tym wieczorze nie będę już tą cichą, ustępującą Alicją.

Teściowa wróciła ze szpitala późnym wieczorem

Miała rękę usztywnioną, owiniętą białą opaską, a twarz jeszcze bardziej surową niż zwykle. Weszła do mieszkania wolnym krokiem, jakby każdy centymetr bolał, ale ton miała jak zawsze ten sam.

– Podaj mi krzesło. Nie tak. Bliżej.

Podałam. Usiadła, wzdychając z przesadą, jakby chciała wszystkim przypomnieć, kto tutaj ucierpiał najbardziej. Mój mąż próbował ją pocieszać, podawał poduszkę, przestawiał lampkę. Ona za każdym razem komentowała coś pod nosem, a ja czułam jedynie narastające zmęczenie.

– Podaj mi herbatę. I łyżeczkę… Nie tak trzymasz. Jak można być tak niezdarnym? – mruknęła, patrząc na mnie z politowaniem.

Odpowiedziałam krótko, spokojnie, choć wewnątrz czułam, jak wszystko we mnie się napina: – Staram się, żeby było wygodnie.

Nie wyglądała na zadowoloną, ale zamilkła. Mąż próbował coś tłumaczyć, coś uspokajać, jednak każde jego słowo trafiało w próżnię. Im bardziej starał się być mediator, tym większy dystans pojawiał się między nami. Nie chciałam już słuchać jego uspokajających fraz. Potrzebowałam, żeby stanął po mojej stronie, choć raz. Kiedy poszłam po kolejne rzeczy, które kazała sobie podać, zrozumiałam jedno: nie dam rady tak dłużej. Czułam rosnącą gotowość do konfrontacji, choć jeszcze kilka godzin wcześniej bałam się własnego głosu. Wiedziałam, że coś musi się wydarzyć.

W końcu powiedziałam pas

Następnego dnia atmosfera była ciężka od samego rana. Teściowa siedziała w salonie z miną pełną pretensji, a mój mąż krążył między nami, jakby bał się odezwać do którejkolwiek. Przyniosłam jej lek, a ona nawet na mnie nie spojrzała.

– Woda jest za zimna – powiedziała tylko. – I dlaczego tak późno?

To hasło „dlaczego tak późno” coś we mnie poruszyło. Wcześniej pewnie schowałabym te emocje, uśmiechnęła się i przeprosiła. Tym razem nie. Poczułam, jak zbiera mi się w gardle coś ciężkiego, jakby wszystkie wydarzenia tego wieczoru przestały się mieścić we mnie choćby o milimetr.

Odłożyłam szklankę na stół: – Wiesz, co jest naprawdę późno? – spytałam spokojnie. – To, że dopiero dzisiaj mówię głośno, jak mnie traktujesz.

Teściowa uniosła brwi, a mąż zamarł, jakby ktoś zatrzymał mu oddech: – Alicja, uspokój się – szepnął, zerkając na swoją matkę.

Odwróciłam się do niego: – Nie. Nie uspokoję się. Nie po tym wszystkim. – Spojrzałam znów na teściową. – Nie miała pani prawa mówić przy moim stole, że się nie nadaję. Nie miała pani prawa wyrzucać mojej pracy do kosza. Ani robić ze mnie służącej. Pani nie zniszczyła Wigilii, tylko zniszczyła mnie. I nie pozwolę na to więcej.

Zapadła chwila milczenia, tak gęsta, że aż czułam ją na skórze. Mąż podszedł do mnie, ale nie po to, by stanąć przy mnie – tylko po to, by stanąć pomiędzy mną a nią.

– Nie przesadzaj – powiedział cicho. – Mama nie chciała źle.

Te słowa były jak zimny prysznic. Już wiedziałam, że niezależnie od tego, co dziś powiem, coś w naszej trójce zmieni się na zawsze. I nie byłam pewna, czy da się to jeszcze odbudować.

Alicja, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama