„Zazdrościłam przyjaciółce, bo żyje jak królowa. Zajada krewetki z bogatym mężem, gdy ja wcinam parówki”
„Byłyśmy przyjaciółkami od lat. Tak mi się wydawało. Śmiałyśmy się z tych samych głupot, narzekałyśmy na facetów, dzieliłyśmy się każdą plotką. Ale od kiedy jej obrączka kosztowała więcej, niż moje roczne dochody, wszystko się zmieniło. Ona coraz rzadziej miała czas, a ja zaciskałam zęby”.

- Redakcja
Właściwie nigdy nie uważałam się za zazdrosną. Przynajmniej nie w takim oczywistym sensie. Jasne, czasem coś mnie ukłuło w środku, gdy koleżanka kupiła nową torebkę, albo wrzuciła na swój profil zdjęcie z weekendu w Barcelonie, ale przecież to normalne. Jednak kiedy Anka wyszła za mąż za milionera, to już nie było tylko ukłucie. No prawie milionera. To i tak było, jak cios w brzuch. Takie coś, co najpierw odbiera ci oddech, a potem zostaje na długo w środku i nie daje spać.
Byłyśmy przyjaciółkami od lat. Przynajmniej tak mi się wydawało. Śmiałyśmy się z tych samych głupot, narzekałyśmy na facetów, dzieliłyśmy się każdą plotką, ale od kiedy jej obrączka kosztowała więcej, niż moje roczne dochody, wszystko się zmieniło. Nie od razu. Najpierw subtelnie. Ona coraz rzadziej miała czas, a ja... ja coraz częściej zaciskałam zęby, żeby nie powiedzieć za dużo. Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam coś knuć. To się działo stopniowo, jak zupa, która zaczyna się gotować, zanim jeszcze zorientujesz się, że włączyłaś palnik. I tak nie jestem z tego dumna, ale wtedy wydawało mi się, że robię to... bo zasługuję na coś więcej. Może nawet na to, co miała ona. Dziś wiem, że prawda zawsze wyłazi. Nawet jeśli dobrze ją schowasz. A wtedy... potrafi naprawdę nieźle kopnąć.
Zrobiło mi się gorąco
Siedziałyśmy w jej kuchni, tej nowej – tej z wyspą, złotymi uchwytami i ekspresami do kawy, które same parzą cappuccino. Patrzyłam, jak Anka z gracją nalewa wodę do kryształowych szklanek i nagle uświadomiłam sobie, że jeszcze dwa lata temu robiła kawę w czajniku z przeciekającą rączką.
– No, mów – uśmiechnęła się. – Co u ciebie, Judytko?
– A tam, robota, jak zwykle – bąknęłam, patrząc, jak jej obrączka błyszczy w świetle lampy. – A u ciebie?
– Och, Paweł zabiera mnie w przyszłym tygodniu na Mauritius – powiedziała tak od niechcenia, jakby mówiła o wyjściu do sklepu po mleko.
– Musiałam kupić nowy strój kąpielowy. Wiesz, że on nie znosi powtórek.
Zamrugałam, próbując się uśmiechnąć.
– Mauritius? Super. A dzieci?
– Zostają z nianią. Mają swoją, wiesz? Paweł uważa, że niania zna je lepiej niż własna babcia. – Zachichotała.
Milczałam chwilę, udając, że mieszam herbatę. Prawda była taka, że herbata wystygła dziesięć minut temu.
– A twój Bartek? – zapytała nagle. – Nadal pracuje w tej drukarni?
– Tak, ale szuka czegoś lepszego. Zresztą... sama wiesz, jak to jest.
– No nie wiem właśnie – odpowiedziała z tym swoim delikatnym, ironicznym uśmieszkiem. – Paweł mówi, że jak ktoś chce, to zawsze znajdzie.
Zrobiło mi się gorąco. Nie wiem, co mnie bardziej wkurzyło – to zdanie, czy to, że mogła mieć rację.
– A może... może szuka nie tam, gdzie trzeba – palnęłam. – Może powinniśmy sięgnąć po inne kontakty?
– Jakie kontakty?
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Twoje.
Wpadłam na ciekawy pomysł
Anka spojrzała na mnie z zaskoczeniem, a potem parsknęła śmiechem.
– Moje? Judyta, ty serio? – Odstawiła szklankę na blat. – Przecież wiesz, że ja nie wtrącam się Pawłowi do interesów.
– Ale możesz zapytać, nie? Przedstawić Bartka. On umie robić grafiki, zna się na komputerach...
– To nie agencja reklamowa, Judyta, tylko fundusz inwestycyjny. Oni nie potrzebują grafików, tylko raczej ludzi z Harvardu.
Zrobiłam minę, jakby mnie to nie obeszło, ale w środku gotowałam się ze złości.
– Jasne, ale kto wie, może mógłby chociaż poradzić, gdzie szukać. Cokolwiek.
Anka zmrużyła oczy.
– Ty czegoś chcesz, prawda?
– A co, nie mogę?
– Nie w takim tonie – powiedziała i wstała. – Wiesz, ja też się wszystkiego dorobiłam sama.
Prychnęłam.
– Sama?! Anka, wyszłaś za milionera!
– I co z tego? Myślisz, że to takie łatwe? Że to sama przyjemność żyć z facetem, który zawsze musi mieć rację?
– Lepsze to, niż siedzieć w kawalerce z facetem, który nie ma swojego zdania.
Zamilkła. Ja też. Wiedziałam, że przegięłam, ale nie zamierzałam przepraszać. Chciałam poczuć się przez chwilę silniejsza od niej.
– Może się przejdziemy – zmieniła temat. – Zobaczysz nowy butik. Dostałam rabat od właścicielki.
– Ty zawsze wszystko „dostajesz” – mruknęłam.
Wyszłyśmy na ulicę. Gdy weszłyśmy do eleganckiego sklepu, patrzyłam, jak Anka przymierza płaszcze za trzy tysiące. A potem jeden z nich zdjęła... i podała mi.
– Spróbuj ten. Ładnie ci w szarym.
Wzięłam. I przymierzyłam. Pachniał jej perfumami. Pachniał czymś, czego nie miałam i nigdy mieć nie będę, ale właśnie wtedy wpadłam na pomysł.
Wcieliłam się w Kamilę N.
Pomysł był prosty. Prawie banalny. Wiedziałam, że Paweł – mąż Anki – szuka nowej asystentki. Słyszałam, jak o tym wspominała podczas jednej z naszych kaw. Wtedy machnęła ręką i powiedziała:
– Paweł i tak nikogo nie znajdzie, bo wszystkim przeszkadza i musi być „dyskretna” – pokazała cudzysłów palcami.
– A gdybym ja spróbowała? – zapytałam półżartem.
– Ty?! – zaśmiała się. – Kochana, tam trzeba znać angielski, wyglądać reprezentacyjnie i nie być zbyt... hmmm... emocjonalną.
Nie powiedziała wprost, że się nie nadaję, ale powiedziała wystarczająco dużo, żebym poczuła, że tak właśnie uważa. A więc zagrałam inaczej. Z fałszywego maila napisałam do jego firmy, udając kogoś innego – nazwisko zmyślone, CV wypolerowane. Zdjęcie? Z netu. Blondynka o chłodnym spojrzeniu. Taka, którą Paweł mógłby chcieć mieć blisko siebie. Dwa dni później miałam odpowiedź i zaproszenie na rozmowę online.
– Judyta, czemu się tak śmiejesz? – zapytała Anka, kiedy po raz kolejny odczytałam wiadomość i nie mogłam ukryć satysfakcji.
– Bo przypomniał mi się kawał – skłamałam.
A potem, nocą, odpaliłam laptopa. Głosu nawet nie musiałam zmieniać, on mnie widział ledwie kilka razy w życiu i to krótko. Tło wirtualne. Garnitur pożyczony od kuzynki. Wcieliłam się w Kamilę N. – kobietę z klasą, jakiej Anka nigdy nie będzie w stanie zagrać. Rozmowa poszła świetnie. I nie musiałam długo czekać na maila od Pawła: „Chciałbym umówić się na spotkanie osobiście. Tylko proszę o pełną dyskrecję”. Uśmiechnęłam się. I tego wieczoru spałam lepiej niż od miesięcy.
Przeszył mnie dreszcz
Weszłam do kawiarni dziesięć minut przed czasem. Nie jako Judyta. Dziś byłam Kamilą – fryzura gładka, makijaż lekko wyzywający, elegancka garsonka. Spódnica do kolan, ale z rozcięciem. I szpilki – takie, jakie nosiła Anka, zanim została panią w stylu „mam nianię i loty business class”. Paweł przyszedł punktualnie. Miałam nadzieję, że się speszy. Że coś wyczuje. Że może mnie rozpozna. Ale nie. Uśmiechnął się, podał rękę i usiadł naprzeciwko. Nie poznał mnie kompletnie w tym wydaniu.
– Dziękuję, że przyszła pani osobiście. Cieszę się, że zdecydowała się pani na spotkanie. CV wygląda bardzo obiecująco.
– Dziękuję – powiedziałam lekko zmienionym głosem. – Cenię sobie osobisty kontakt. Zawsze wiadomo, czy z kimś będzie się dobrze pracowało.
Patrzył na mnie długo. Czułam, że próbuje mnie rozgryźć, ale był zbyt skupiony na moich nogach, by zająć się głosem.
– Muszę przyznać... że jest pani bardzo intrygująca.
– To dobrze, prawda? – uśmiechnęłam się. – Asystentka powinna być... zapamiętywalna.
– Zdecydowanie – odparł. – Jest pani wolna w przyszły piątek?
– W jakim sensie? – Uniosłam brew.
– Chciałbym zabrać panią na kolację. Oficjalnie, rzecz jasna. Poznać się lepiej przed ostateczną decyzją. Dyskrecja zapewniona.
– Rozumiem.
Nie zgodziłam się od razu. Grałam, ale wewnątrz aż drżałam z ekscytacji. Widziałam, że łapie przynętę. A potem... zobaczyłam przez szybę Ankę. Przechodziła obok, z telefonem przy uchu, nawet chyba nie zauważając, że w środku siedzi jej mąż. I ja. W innej wersji. Poczułam dziwny dreszcz.
Nie wiedziałam, co zrobić
Następnego dnia Anka zadzwoniła do mnie po południu. Głos miała o ton za wysoki.
– Judyta, nie uwierzysz. Widziałam wczoraj Pawła z jakąś kobietą! W tej nowej kawiarni przy rynku.
– Serio? – zapytałam, próbując brzmieć jak zwykle. – I co?
– No właśnie nic. Przeszłam obok, a on się nie zorientował. Ale ona… wyglądała mi znajomo.
Zacisnęłam dłoń na telefonie.
– Znajomo?
– Jakby… nie wiem, jakby ja już gdzieś widziała, ale widziałam ją głównie od tyłu. Też brunetka, też ten znajomy typ sylwetki. Tylko była inaczej ubrana. Trochę jakby próbowała wyglądać jak ktoś z wyższej klasy – Zaśmiała się krótko. – I wiesz co? Paweł zrobił się tego dnia dziwny wieczorem. Taki spięty. A przecież nie wie, że ich widziałam.
– Może to była jego współpracownica?
– Może, ale ja zawsze mam nosa. Czuję, że coś się święci.
Z trudem powstrzymałam się, żeby nie rzucić słuchawką. Jeszcze chwila i wyjdzie wszystko na jaw. Nie mogłam pozwolić, żeby mnie rozpoznała. Albo – co gorsza – żeby Paweł to wszystko jej wypaplał.
– Chcesz, żebym go wybadała? – zapytałam po chwili.
– A ty niby jak?
– Powiedzmy, że mam swoje sposoby.
Zgodziła się. A ja wiedziałam, że mam dwie opcje, albo zakończyć tę grę, albo pociągnąć za ostatni sznurek. Tak, by wszystko się posypało, ale nie na moją głowę. I właśnie wtedy Paweł wysłał mi SMS: „Jutro, 20:00. Hotel nad zalewem. Pokój 209”. Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
Zrobił z siebie idiotę
Weszłam do hotelu, niepewna, co chcę osiągnąć. Ubrana w ten sam płaszcz, w którym Kamila N. wystąpiła na rozmowie rekrutacyjnej. W dłoni trzymałam telefon z przygotowaną wiadomością – zdjęciem Pawła i jego „asystentki”. Zdjęciem, które zrobiłam... sobie sama. Teraz już wyglądałam normalnie, bez makijażu, specjalnej fryzury itp. Zapukałam do drzwi pokoju 209. Otworzył od razu. Był zdenerwowany.
– Kamila... – zaczął, ale urwał. – A może… jednak nie?
– Paweł – powiedziałam swoim prawdziwym głosem. – Co by na to powiedziała Anka?
Zbladł.
– Judyta?
Wszedł krok do tyłu. Patrzył na mnie, jakby zobaczył ducha.
– Ty jesteś... Ty to... – zaczął się jąkać.
– Właśnie zrobiłam z ciebie idiotę, ale nie martw się. Nie zamierzam tego ujawniać. Pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Daj spokój z tymi gierkami. Masz dzieci, masz dom. Zacznij to szanować. I nie zadzieraj nosa, bo nie wszyscy w tej grze są głupi.
– Grozisz mi?
– Nie. Tylko uprzedzam.
Wyszłam, zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć. Telefon miałam już gotowy do skasowania zdjęcia. A Ance… nigdy nic nie powiedziałam. Bo mimo wszystko, nadal ją lubiłam. A może – po prostu – nie chciałam, by wiedziała, że próbowałam jej odebrać to, co kochała najbardziej. Nie musiała wiedzieć, że milioner w jej salonie to po prostu facet z ego i słabym kręgosłupem moralnym. Niech jej luksusy dalej pachną różą. Ja wolę wiedzieć, co mam. Nawet jeśli mam znacznie mniej.
Judyta, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tak bardzo pragnęłam męża przyjaciółki, że gdy wyjeżdżała, udawałam jego żonę. Potem nie mogłam spojrzeć jej w oczy”
- „Myślałam, że gorący romans z prezesem otworzy mi drzwi do awansu. Jego 1 zdanie uświadomiło mi, jak bardzo się myliłam”
- „Moja synowa miała mnie za wścibskie babsko. Dopiero ręcznie robiony kalendarz adwentowy otworzył jej zamknięte serce”